Odkryj w sobie buntownika

"Ostatni dzwonek. Utopia" - reż. Piotr Ratajczak - Akademia Sztuk Teatralnych im. S. Wyspiańskiego

Prócz ospy i różyczki jest jeszcze jedna dolegliwość charakterystyczna dla wieku młodzieńczego. Dopada bezwzględnie każdego - prędzej czy później. To bunt. Kiedy najczęściej występuje? W okresie szkolnym. Anatomię tego istnego „Sturm und Drang Periode" przedstawili w najnowszej premierze studenci IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie w spektaklu dyplomowym pt. „Ostatni dzwonek. Utopia" w reżyserii Piotra Ratajczaka.

Historia jest prosta. Do jednego z wielu liceów, w którym uczniowie (grani przez Monikę Bubniak, Emilię Bury, Roberta Ciszewskiego, Sebastiana Golę, Przemysława Kowalskiego, Mariannę Linde, Jakuba Sielskiego, Grażynę Sobocińską oraz Konrada Steina) bezrefleksyjnie (bo refleksje w szkole przecież nie są merytoryczne) starają się nadążyć za materiałem i przygotować do matury, przybywa istny szkolny renegat Krzysztof Buk (Paweł Pogorzałek). Ikoniczna postać buntownika: ubrany w modnie wyświechtane spodnie oraz modnie niedbałą kurtkę, przystojny i dla edukacji - spalony.

Podczas lekcji języka polskiego (dlaczego to zawsze lekcje polskiego prowokują buntownicze postawy uczniów? - rzecz do przemyślenia) przeciwstawia się kanonicznemu spojrzeniu na literaturę Henryka Sienkiewicza, czym zaskarbia sobie zawieszenie w prawach ucznia, nienawiść nauczyciela ale też szacunek i poparcie kolegów z klasy. Każdy z nich ma swoje plany na przyszłość, które mogą się spełnić po dobrze zdanej maturze, ale w tym momencie ideały są najważniejsze - aby poprzeć kolegę, zawiązują bunt cicho popierani przez nauczycielkę przyrody. Szantażują dyrektora, niszczą jego marzenia o pięknej, dostojnej uroczystości poświęcenia stołówki przez biskupa. Ale dla nich to wciąż mało, aby zaspokoić potrzebę buntu. Robią najbardziej buntowniczą rzecz na świecie: zawiązują teatr szkolny i decydują się wziąć udział w przeglądzie teatralnym w Andrychowie, istne Children of the Revolution (w tle powinna lecieć właśnie piosenka zespołu Queen, albo co najmniej Where's the Revolution Depeche Mode). Rada pedagogiczna nie wyraża zgody. Więc się buntują i jadą sami sponsorowani przez krzesłowy biznes ojca jednego z nich. Zapowiada się najbardziej zbuntowany spektakl w historii polskiego teatru studenckiego; coś, co ma szansę przerosnąć nawet osławioną "Klątwę". Ale zamiast "pożaru w burdelu" wychodzi "szkolna burza w szklance wody". Scenariusz się sypie, zdenerwowani aktorzy "wychodzą" z ról i górę biorą jednostkowe ambicje. Każdy problem, każda idea, która miała pojawić się w spektaklu, coś, przeciwko czemu uczniowie mieli się buntować, została przez nich wzajemnie ośmieszona. Jaka piękna katastrofa.

Uczniowie kończą szkołę i spotykają się po latach. O ile bunt przed laty ich połączył, to teraz nie ma po nim śladu. A Buk? Dziwi się, że uczniowie w jego prywatnej szkole chcą czytać Sienkiewicza...

Spektakl jest inspirowany filmem Ostatni dzwonek w reżyserii Magdaleny Łazarkiewicz, znalazły się w nim także fragmenty scenariuszy kabaretu Pożar w Burdelu. Jednakże to film wywarł większy wpływ na spektakl. Jak zostało to podkreślone w programie, historia jego bohaterów sprowokowała pytania o „potencjał buntu" dzisiejszej młodzieży. Protest przeciwko PRL-owi wydaje się być prosty: łatwy do zdefiniowania wróg, elementy ustroju, którym się sprzeciwiamy, kilka niezadowolonych osób i mamy rewolucję. Gdy licealiści przygotowują się do konkursu teatralnego, możemy obserwować na dużym ekranie film, w którym rozmawiają ze sobą o buncie. Możemy założyć, że jest to autentyczne nagranie z zajęć studentów AST. Ich dywagacje bardzo ciekawie dowodzą, że bunt w dzisiejszych czasach, w których mamy prawo do wolności słowa, wcale nie jest prostszy w tym niesamowitym zalewie informacji, opinii, wciąż kształtującym się prawodawstwie. W zasadzie w świecie dorosłych bunt jest zjawiskiem, które powstaje w sytuacjach krańcowych, jako ostateczny środek protestu przeciwko innemu zjawisku. Może dlatego, że świat dorosłych jest bardziej konformistyczny, bo pojawia się magiczne "w zasadzie tak, ale...".

Licealiści to skomplikowane istoty, które z głowami pełnymi przeczytanych książek i ideałów, jakie wynieśli z domów, wchodzą w jeszcze bardziej skomplikowany świat, gdzie mogą te ideały rozbić... wiadomo o co. Okazuje się, że w ogóle się nie przydadzą, bo wszystkie systemy nauczania, a zwłaszcza ta przeklęta matura pod klucz, przeciwko której każdy szanujący się rocznik powinien wzniecić co najmniej rebelię, i podporządkowana pod nią lista lektur na lekcjach języka polskiego (Jak najprościej zabić miłość do Wisławy Szymborskiej? Zacząć rozbierać kolejne wiersze według klucza. Dziękuję mojej maturze za to, że zabiła we mnie jakiekolwiek uczucie do naszej wspaniałej poetki, thank you very much, zmiany w mózgu zaszły nieodwracalnie.) uczą bardziej schematów myślenia niż samego myślenia. A przecież liceum ma przygotować do odpowiedzialnych wyborów na całe życie, bo przecież trzeba wybrać te przedmioty maturalne, które otworzą nam, a nie zamkną, drzwi do najlepszych studiów, bo przecież potem nie można ich zmienić, bo szkoda straconych lat, pieniędzy, których się nie ma, bo to rodzice wkładają w naszą edukację swoje oszczędności. Licealiści po prostu nie są w stanie strawić tonu "bulszitu", którym napycha się nam głowy i potem tak już zostaje. I później człowiek wciśnięty w programy, listy rankingowe, potrzebne konformizmy, układy i układziki, po podjęciu kilku głupich decyzji nie ma przeciwko czemu - albo już jak - się buntować. Cholera, to jak się buntować, to najlepiej w liceum. Bo potem już nie ma kiedy.

Bohaterowie spektaklu zrobili tylko jeden błąd: nie ustalili programu buntu. Trawiące ich problemy, sytuacje, stany, przeciwko którym chcieli się buntować, tak bardzo bolały, że bunt jednostki stał się ważniejszy niż bunt ogółu, a przecież każda szanująca się rewolucja opiera się na działaniu zespołowym. Bo potem wychodzi z tego Szekspir i robi się tragedia. Ale to właśnie jest ludzkie.

Spektakl nie opowiada o tym, że bunt nie ma sensu, bo i tak każdy bunt kończy się konformizmem, jakimś układem. Właśnie bunt jest chyba jedną z najnormalniejszych, najprawdziwszych rzeczy w naszym życiu. Każdy z nas nosi w sobie bunt, jest to zresztą bardzo popularny motyw w literaturze i filmie (Buntownik z wyboru, Buntownik bez powodu, Roztańczony buntownik, Grease, Cry Baby, Młodzi gniewni... kto da więcej?) Tylko potem wybór rozwiązania jest najważniejszy: czy zostać buntownikiem z wyboru, czy buntownikiem bez powodu...

Dyplom przygotowany pod czujnym okiem reżysera jest znakomity. Wszystko jest ze sobą dobrze zgrane: scenografia (opracowana przez Grupę Mixer), współczesne kostiumy, które przeniosły nas trochę do współczesnego liceum, oraz światło (Dariusz Nawrocki), czyli wszystkie plastyczne elementy spektaklu, a także znakomita choreografia (przygotowana przez Arkadiusza Buszko) i muzyka (grana też na żywo przez bohaterów). Całość jest spójna, a przenikanie prawdziwych aktorów z granymi przez siebie postaciami w końcowej scenie wprowadza miły dla zmysłów dysonans, który uprawdopodabnia nam całą historię.

Tylko człowiek czuje się już tak staro...

Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
6 lutego 2019
Portrety
Piotr Ratajczak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia