Oficjalne preferencje gwałtu
"Śmierć białej pończochy" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w GdańskuNastały czasy, w Polsce nastały na pewno, że myślenie historyczne uwarunkowane jest silnie wyznawaną religią polityczną. Może było i tak zawsze, jednak co jakiś czas wielu z nas ma przeświadczenie o uniwersalnym procesie uzdrawiania, dającym poczucie trwałej ciągłości w odniesieniu do wartości, osób i dziedzictwa.
Ojczyzna nasza, często deprecjonowana przez bliskich i dalekich sojuszników, w bliskich i dalekich czasach, ma prawo wnosić zażalenia i skargi do oficjalnych narracji tych wszystkich, którzy umniejszają i podważają. Co zrobić jednak z własnymi, bogohonorowymi na kasztance przywiezionymi faktami, uwikłanymi rozpaczą, z hukiem klejnotów koronacyjnych i orderów? Jak interpretować oczywistości wrzucone na szalę obojętnej konstatacji "Wtedy były inne czasy". Otóż nie. Marian Pankowski jaskrawo dowodzi, że z prawdą historyczną, szczególnie z oficjalną narracją, należy wchodzić w kreatywną polemikę w myśl odpowiedzialności pokoleń i niezgody na genowy relatywizm homo sapiens. Co na to nasza polska najlepszejsza duma? Dupajtis-rypajtis, pierdunas-koł-tunas-kał.
Adam Orzechowski nie skorzystał z gotowego zaplecza bezpieczników i niedomówień. Rozprawił się z nadrzędnym porządkiem ustanowionym na rzecz Korony i by koronę utrzymać. "Śmierć białej pończochy" to niezwykle wymowna, drapieżna inscenizacja dramatu Pankowskiego, jawnie wypowiadająca się w kwestii interesów i bezpieczeństwa publicznego, z zachowaniem przyzwoitości na poziomie ignorancji dobra indywidualnego. Nic tak nie przemawia, jak przekłuwanie nabrzmiałego bezwstydu, którego najdobitniejszą egzemplifikacją są władza oraz przemoc w świetle boskiego i ludzkiego prawa. Szajtis transparentis.
Bohaterka narodowa nasza, święta, najpierw król, potem królowa, wykształcona miłośniczka kultury i edukacji, Jadwiga Andegaweńska, nie miała łatwego startu w dziewczęcą dorosłość. Najpierw zaręczona na przyszłość, inkulturowana, wyrwana prywatnej nadziei na miłość i szacunek, pozbawiona głosu i ciepła, zbiorowo zdeprecjonowana przez panów polskich, litewskich, własną rodzinę i świątobliwych purpuratów. Potem zgwałcona.
Zasadniczo niewinna nagość dziewczęcia kulącego się na tronie zostaje zastąpiona zgwałconą niewinnością w małżeńskim łożu.
To współczesna ocena faktów, bliska demonstracyjnym hasłom kobiet broniących prawa do samostanowienia i wyznających dodatkowo herstoryczną wizję dziejów. Normatywność historii jest przecież zależna od przysłowiowego interesu zbiorowego. Takiej właśnie idei podporządkowano ostatnie dziecko Ludwika Węgierskiego i Elżbiety Bośniaczki. Wykorzystano przy tym wszelkie możliwe środki, w tym wygnanie przyrzeczonego męża, Wilhelma Habsburga, z Krakowa, papieskie unieważnienie ogłoszonych jemu zaślubin z Jadwigą, przymusowe odosobnienie potomkini Andegawenów, "przehandlowanie" obietnicy małżeństwa z Wilhelmem w zamian za unię z Litwą. Złożoność interesów dopuszczonych do koryta i władzy doprowadziła do tego, że na tronie Polski zasiadł pierwszy elekt, Władysław Jagiełło, z prawa żony - król. Jan Długosz przypisywał mu cechy barbarzyńcy i prostaka, nieokrzesanego i niepiśmiennego. Takim ocenił go też Marian Pankowski w swoim utworze i takimi też rubieżami podążył Adam Orzechowski.
Orzechowski, za dramaturgiem Radosławem Paczochą, prowadzi główną narację i streszcza pewne wątki przywołane również skrótowo przez Pankowskiego. Widz otrzymuje więc swoistą interpretację faktów towarzyszących pedofilskiemu gwałtowi, usprawiedliwionego wtedy i pomijanego w ocenie dzisiaj. Wtedy prawo uznawało dwunastoletnią dziewczynkę za gotową do zamążpójścia i uświęconego współżycia z mężczyzną (Jagiełło był ponad dwadzieścia lat straszy od Jadwigi). Dzisiaj ocena takich zrękowin jest już inna, chociaż w wielu miejscach na świecie praktykuje się małżeństwa małoletnich albo z małoletnimi, często wbrew ich woli, a w interesie rodzin (do wyboru: zubożałych, chciwych, nieedukowanych, wykorzystujących luki w prawie i bezprawnie wykorzystywanych). Reżyser nie zajmuje się jednak współczesnymi psychozami, skupia się na transparentnej demonstracji układu politycznego, jaki wykreował w swoim dramacie Marian Pankowski - "smakosz" pozorów. Orzechowski i Paczocha korzystają przy tym z komizmu słownego i sytuacyjnego autora tekstu, co jeszcze mocniej podkreśla absurdalną, powtarzalną koncepcję polskich "grzechów" głównych.
Adam Orzechowski świadomie "podkręca" komiczność do poziomu "szczerej" groteski. Płynnie szarżuje obrazem i słowem, chcąc spotęgować odbiór. Dlatego transparentny krzyż jest gigantyczny i trudno nad nim zapanować, wojowie Jagiełły, alias ich mutacje, są upiornie włochaci, koturnowi, głośni i nieprzewidywalni, biskup "trąci" grubiańskim dostojeństwem, koń Jagiełły cierpi na priapizm, choć spełnia tylko rolę reprezentacyjną. Brud miesza się z elegancją, czystość z przezroczystą obojętnością, niewinność zamknięta zostaje w skajowym uniformie lalki uwiązanej sznurem, dobroć matki chodzi bez majtek. Smród moralnego truchła rozchodzi się bez skrępowania. Matka Boska z Gablotki stoi spokojnie, nawet wtedy, gdy wojowie sikają pod nią i rżną płyty wiórowe piłami.
Jedyny zarzut względem reżysera odnosi się do niepotrzebnie rozciągniętej wizualizacji sceny gwałtu. Nagość w innych scenach jest nie tylko uzasadniona, ale buduje dodatkową, ważną warstwę. Mam także nadzieję, że poprawi się słyszalność pieśni w wykonaniu niebanalnego boys bandu.
Nie ma słabych ról, chociaż zbyt okrojona, ale wielokrotnie inspirująca, Szpiegini (Agata Woźnicka) wydaje się mało domyślana. Wyróżnia się bezsprzecznie Magdalena Gorzelańczyk w głównej roli Liebe Hedwig. Jest przejmująca, sprawnie rozgrywa i dopowiada sytuacje sceniczne, nie kokietuje widza, gra szczerze, naturalnie. Umiejętnie walczy z wizerunkiem bezbronnej, staje się buntowniczką w swojej sprawie. Krzysztof Matuszewski "kokosi się" w swej roli Jagiełły w baranicy. Silny, bezkompromisowy, z pańskim zadęciem. Wszyscy wojowie (Maciej Konopiński, Marcin Miodek, Grzegorz Otrębski, Piotr Witkowski) wspierani przez muzyka grającego na żywo, Marcina Nenko, spełnili swoją rolę strażników bezchołowia i grubiańskich prowokatorów, oddających cześć naturalnym skłonnościom samców jako dominatorów i wichrzycieli. Dorota Androsz w roli perwersyjnej matki, znakomicie wpisuje się w tragiczny zapis kosmopolitycznej miłości, poświęcającej jednostki, stanowiącej zmienne zasady państwowych granic przyzwoitości. Jakub Mróz jako Krzyżak jest pysznym połączeniem urokliwej, skrywanej nienawiści do Niemców i ich wyszukanym, rozbuchanym mniemaniem o sobie. Robert Ninkiewicz idealnie balansuje na granicy fałszu, w jaki jest wpisana jego postać.
Kostiumy, scenografia, pomysł usytuowania widowni na scenie to zasługa Magdaleny Gajewskiej, która pokazała swój smak do prostych symboli i odnośników. Pozwoliła sobie na rozmach przy jednoczesnym skumulowaniu znaczeń i próbie ich uproszczenia. Kostiumy uzupełniają charakterystykę postaci, dodają niuanse, tworzą dodatkową warstwę, zastępują słowa i opisy. Muzyka na żywo stanowi ogromny atut, daje "kopa" postaciom, choć też "zamiata pod dywan" pewne możliwe niuanse.
Adam Orzechowski "skomponował" dzieło wyjątkowo ciekawe, wielowarstwowe, dosadne, drapieżne i zrytmizowane. Na pewno przy wsparciu dramaturga udało się mu wydobyć soczystość tekstu Mariana Pankowskiego. I choć nie wpisuje się ten spektakl w oficjalną narrację obecnie rządzącego obozu w Polsce względem Litwy (wyjątkowe nasilenie dwustronnych wizyt najważnieszych osób, duże pieniądze dla Polonii, zainteresowanie gospodarcze, kulturalne i strategiczne), to zdecydowanie warto wybrać się na to przedstawienie ze względu na smakowitość kreacji i pomysłów scenicznych. A być może z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez oba państwa, kwestia rozpoznawania tożsamości narodowej okaże się dla kogoś najważniejsza, aby odwiedzić Teatr Wybrzeże.