Ogród bezpieczeństwa
„To wiem na pewno" – reż. Robert Czechowski – Lubuski Teatr w Zielonej Górze i Teatr im. C. K. Norwida w Jeleniej GórzeWłaściwie dla większości z nas dom rodzinny to miejsce, które kojarzymy z poczuciem bezpieczeństwa. Gdy dzieje nam się krzywda lub po prostu potrzebujemy wsparcia i wytchnienia od problemów – swe kroki kierujemy właśnie tam. Nie chodzi jednak wyłącznie o budynek, ściany czy ogród. Tym „miejscem" przeważnie są osoby, które tam na nas czekają. Bardzo często najważniejszą z nich jest mama.
To ona nierzadko jest tą „bezpieczną przestrzenią", która wspiera i to do niej biegniemy z każdą ważna sprawą. Idealna jest również sytuacja, gdy w tym wszystkim mamy oparcie także w tacie i rodzeństwie. O takiej bliskości opowiada będący koprodukcją Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze i Teatru im. Cypriana Kamila Norwida w Jeleniej Górze spektakl „To wiem na pewno" w reżyserii Roberta Czechowskiego.
Jeszcze zanim rozpocznie się przedstawienie uwagę widza przykuwa ogromny ekran, na którym widać początkowo wiele drewnianych desek. Później zobaczymy na nim doskonale uzupełniające narrację wizualizacje (autor: Jakub Psuja) powiązane z konkretnymi osobami i miejscami, o których opowiadają. Drugim mocno zauważalnym elementem są znajdujące się na proscenium ustawione w równych rzędach zrobione z plastikowych, przezroczystych butelek kwiaty, które przywodzą na myśl szklane lampiony. Ich piękne podświetlenie stanowi kontrast do półmroku, jaki spowija scenę. Na przeciwległych jej krańcach widzimy drabiny, a w głębi stoi kilka ogromnych, drewnianych skrzyń. Ta minimalistycznie skomponowana scenografia (autor: Piotr Tetlak) przywodzi na myśl skojarzenia z warsztatem. Jedynie wspomniana grządka sugeruje, że bohaterowie tej historii znajdują się w ogrodzie.
Mówią o tym oczywiście także same postaci, które początkowo chaotycznie po nim biegają, skacząc po skrzyniach, świetnie się bawiąc. Tę sielankę przerywa dzwonek telefonu. Aktorzy kolejno mówią, że jest to ten typ telefonu, którego nie spodziewamy się, ale czujemy od dawna, że któregoś dnia (zawsze nie w porę i nie do uwierzenia) może czekać nas takie połączenie. Takie, po którym nic już nie jest takie samo, ponieważ wiadomość, którą wówczas otrzymamy, mówi o ogromnej zmianie w naszym życiu. Zmianie, na którą nigdy nie jesteśmy gotowi. Scena ta kojarzy mi się ze stwierdzeniem, które pada w autobiograficznej powieści Williama Whartona „Niezawinione śmierci", a które zdaje się przedstawiać myślenie większości rodzin – parafrazując - że wiemy, iż złe rzeczy przydarzają się, ale przecież nie nam. Dlatego nie jesteśmy w stanie w nie uwierzyć.
Ale to właśnie głos telefonicznego dzwonka, niczym czarodziejskie zaklęcie, przenosi nas do wydarzeń z życia sprzed tego dnia tej, na pozór, zupełnie zwyczajnej rodziny, którą tworzą Mama Fran (Iwona Lach), Tata (Jerzy Kaczmarowski) i czwórka dzieci – Rosie (Anna Maria Wicka), Pip (Marta Kędziora), Ben (Tomasz Marczyński) i Mark (Robert Mania). Ich „przeciętność" podkreślona jest stonowanymi barwami (dominuje szarość) kostiumów (autorka: Ewa Tetlak), w których ślad odmienności stanowią tiulowe wstawki, jak spódniczka u Rosie, czy narzutka u Mamy. Każda z osób ma także na twarzy smugę z białej, połyskującej farbki, co przywodzi na myśl przynależność do jednego plemienia.
Ta retrospektywna opowieść płynie w spokojnym rytmie bardzo osobistych, nierzadko gorzkich wyznań poszczególnych postaci. Poczynając od zdarzenia, które sprawiło, że Rosie skróciła swoją europejską przygodę, mającą być fascynującą przerwą między szkołą średnią i studiami, w tym swoistym ogrodzie pamięci poznajemy koleje losów rodzeństwa. A przez ich pryzmat – także historię rodziców. Doskonałe uzupełnienie stanowi tu muzyka (autor opracowania muzycznego: Damian-neogenn-Lindner) - jak choćby pojawiający się w kluczowym dla zrozumienia napięć między Matką i Ojcem traktujący o miłosnym trójkącie utwór Leonarda Cohena „Famous Blue Raincoat". Natomiast gdy jedno z dzieci opowiada o tym, jak Ojciec zawsze po obiedzie porywał Mamę do tańca (para ilustrując to wspomnienie tańczy w tle – choreografia autorstwa Pawła Matyasika), mimo iż realnie tutaj nie wybrzmiewa, fani Cohena „usłyszą" także echo ballady „Dance Me To The End Of Love".
Spektakl ten zdecydowanie jest o miłości. O tym, jak trudno nam czasem kochać bliskich, a i oni sami często nam tego nie ułatwiają. Niełatwo jest też odegrać tak z pozoru banalnych ludzi z ich zwykłymi, codziennymi problemami. Dlatego ogromnym atutem jest tu świetna gra aktorska i to w wykonaniu całej obsady. Nie tylko są to doskonale obsadzone role, ale i równie doskonale wykreowane. Aktorzy grają na strunach wzruszeń widza tak umiejętnie, że ten nawet nie orientuje się, w którym momencie zaczął cichutko łkać.
Zdecydowanie warto więc zajrzeć do swoistego „ogrodu bezpieczeństwa" bohaterów spektaklu „To wiem na pewno" w reżyserii Roberta Czechowskiego, aby dowiedzieć się nie tylko tego, jaką wiadomość przyniósł im niespodziewany telefon, ale także tego, czy rzeczywiście jest coś, co wiedzą na pewno.