Okiem Jerzego Stuhra
felieton pt. Co wolno aktorowi?- Uważam i zawsze tak uważałem, że aktorom absolutnie nie wolno publicznie zajmować się polityką! Bo zawsze jest podejrzenie, że aktor coś wygłaszając - nie mówi tego od siebie, tylko gra, a więc przedstawia wyuczoną kwestię, albo nawet... odgrywa rolę na jakieś zamówienie - mówi Jerzy Stuhr w Polsce Gazecie Krakowskiej.
Nie spodobał się Panu Jerzy Zelnik, który na manifestacji zorganizowanej przez PiS wprost z estrady mówił o sfałszowanych wyborach i o zdradzie. Ale to dlatego, że jest aktorem? Czy to znaczy, że aktorzy mają pewne ograniczenia w tym, co, jak i gdzie wygłaszają?
- Uważam i zawsze tak uważałem, że aktorom absolutnie nie wolno publicznie zajmować się polityką! Bo zawsze jest podejrzenie, że aktor coś wygłaszając - nie mówi tego od siebie, tylko gra, a więc przedstawia wyuczoną kwestię, albo nawet... odgrywa rolę na jakieś zamówienie. Mieć poglądy - to coś innego, to naturalne, że aktorzy poglądy mają, jak każdy człowiek. Ale nie mogą na ten temat przemawiać publicznie. To wiąże się z samą definicją naszego zawodu.
Co w takim razie wolno aktorowi? Czym jest aktor poza sceną i ekranem? Tu sprawa jest trudniejsza. Niegdyś aktor był przewodnikiem. Gustaw Holoubek w 1968 roku był przewodnikiem, choć to klasyczna sztuka przy jego udziale "odpowiedziała" na atmosferę polityczną.
Kiedyś jeden z moich kolegów aktorów powiedział, że ludzie naszego zawodu stracili swoją pozycję społeczną z własnej winy i na własne "życzenie". Bo jeżeli w każdym kolorowym pisemku aktor zwierza się, gdzie jedzie na wakacje, jaki sobie kupił zegarek, albo jeszcze gorzej, z kim akurat pozostaje w chwilowym związku itd. - to się sam pcha, żeby stać się kumplem tych ludzi, którzy takie akurat pisemko czytają. A więc, jak on jest taki "swój chłop", to nic dziwnego, że potem oni przychodzą do teatru i mu dogadują z widowni. I jest już za późno lamentować, że publiczność nie umie się w teatrze zachowywać. Począwszy od telefonów komórkowych, a skończywszy na dogadywaniu z widowni. Ostatnio krzyczeli w Polonii do Grzegorza Małeckiego, który grał z Marią Seweryn: ty, przeleć ją!
Często jeździmy z Krystyną Jandą i z panem Ignacym Gogolewskim po Polsce z "32 omdleniami" Czechowa i widzimy, jaki wspaniały jest odzew ludzi na samą sztukę i samo aktorstwo, jakby rzeczywiście tęsknili za czasami, kiedy aktor był przewodnikiem i kiedy potrafił pokazywać na scenie swój najwyższy kunszt.
Miały pewnie rację wielkie diwy, które otaczały się tajemniczością. Bo to nawet nie chodzi o to, żeby izolować się od publiczności. Chodzi o pokazanie, że postać przez aktora zagrana jest przez siłę postaci i kunszt wykonawcy wyrazicielem nastrojów. Nauczycielka Krysi Jandy, pani Romanówna mówiła studentkom: "pamiętaj, jak zrobisz karierę, to nie wolno ci wsiąść do tramwaju. Musi pozostać wokół ciebie nimb tajemniczości". Oczywiście, teraz technika spowodowała, że jest inny stopień jawności życia każdego człowieka, ale trzeba umieć tym kierować.
Może to sprawa pokolenia, że się różnie reaguje. Ja np. nie mam Facebooka, bo nie odczuwam potrzeby opowiadania wszystkim o sobie, a mój syn ma i ma np. pół miliona wejść po jakiejś kwestii. I on to uważa za miarę popularności i wlicza konsekwencje tych opinii w swój zawód. Diametralna różnica. Ja nie potrafiłbym tak "publicznie" żyć. Nigdy nie wpuściłem do domu ekipy telewizyjnej. Sobie pozostawiam decyzję, czy będę chciał coś o sobie powiedzieć, czy też nie. O chorobie chciałem powiedzieć i powiedziałem. Zdecydowałem się na to, bo zrozumiałem, że była to potrzeba wyższej konieczności. Bo moja wypowiedź zaczęła ludziom pomagać. Ludzie zaczęli zbierać siły do walki z własnymi chorobami. I może to była ta najważniejsza rola mojego życia? Ale to ja sam zadecydowałem.