Okiem Obserwatora: Blef
"Blef" - reż. Marcin Perchuć - Teatr Kamienica, WarszawaNa sam początek swojego 11 sezonu, Teatr Kamienica przygotował spektakl poruszający bardzo aktualny i "gorący" problem. Na całym świecie, w Polsce również, jednym z najżywiej dyskutowanych tematów jest szeroko rozumiana równość płci, we wszystkich dziedzinach życia i aspektach działalności ludzkiej.
Panie coraz częściej i coraz bardziej stanowczo domagają się wyrównywania swoich praw i szans, w stosunku do panów. W skali światowej bywa tak, że to co jest już standardem w jednym kraju, w innym stanowi barierę nie do pokonania, czy wręcz temat tabu. Ale są tez i takie aspekty tej walki, które są uniwersalne i mają zasięg globalny. Jednym z nich są sprawy zawodowe. Oczywiście tu sednem sprawy jest nierówność w wynagrodzeniach za tę samą pracę, ale nie tylko. Jest jeszcze syndrom tzw. "szklanego sufitu". Właściwie na całym świecie tak się dziwnie składa, że we wszystkich instytucjach, biurach, organizacjach, korporacjach, urzędach itd., im wyżej w ich hierarchii służbowej, tym mniej jest w nich pań. Nie zawsze i nie wszędzie ale statystycznie jest to łatwe do wykazania. No i na całym świecie, panie coraz intensywniej buntują się przeciw temu i co najważniejsze robią to coraz skuteczniej. Taka właśnie sytuacja jest głównym tematem najnowszej premiery w Teatrze Kamienica, pt. "Blef", autorstwa Andrew Payne, w reżyserii Marcina Perchucia - debiut reżyserski Pana Dziekana!!! Gratulacje!
Treść sztuki jest bardzo klarowna: korporacja, a w niej - korpofaceci (to wcale nie jest pochwała) ubrani są, zachowują się i mówią tak jak to robią korpofaceci na całym świecie (to nadal nie jest pochwała!) - przygotowywana jest wielka umowa, która ma być sfinalizowana z zaprzyjaźnionym korpofacetem (jak wyżej). Wszystko jest dogadane i jasne. Tylko na podpisanie pojawia się nie korpomacho, tylko młoda, na pierwszy rzut oka wyglądająca niewinnie kobieta. No i zaczyna się!
Spektakl niewątpliwe jest rodzajem komedii. Publiczność śmieje się nie raz i nie dwa razy ale im dłużej trwa spektakl, tym bardziej zmienia się rodzaj śmiechu.
Początkowy schemat jest jasny: my super korpomacho wciągniemy nosem panienkę, a pomóc nam mają w tym mniej lub bardzie rubaszne, sprośne i seksistowskie żarty i komentarze. Ale szybko okazuje się, że to nie działa, a "panienka", jest bardzo dobra merytorycznie i chociaż jest jedna, potrafi sobie radzić z trzema panami. No i wtedy okazuje się, że część publiczności przestaje się śmiać na okrągło, tylko reaguje na różne ukazywane na scenie absurdy z życia korporacji. A tych jest co nie miara. Właściwie cały czas widz czuje się jakby siedział za weneckim lustrem i obserwował życie i zachowania korpoludków. Ten język (korpomowa!). Te absurdalne natręctwa (nieustanne mycie roślinki), te korpo zachowania (jazdy na fotelach i wciąganie krechy). Wszystko zostało znakomicie uchwycone!
Być może dla korpoludków nie będzie to takie śmieszne, jak dla reszty publiczności, ale jest nadzieja, że może gdy zobaczą swoje lustrzane odbicie, to zapali im się jakaś lampka ostrzegawcza.
Tym bardziej, że co najmniej od połowy, spektakl przestaje być beztroską komedią, a zaczyna zbliżać się do tragifarsy.
Po prostu okazuje się, że realny świat korpo jest zupełnie inny od tego kreowanego przez same korporacje i że to nie tylko bardzo przyzwoita kasa, super imprezy integracyjne i generalnie na pewno nie nudne życie, ale także totalne załamania nerwowe, depresje, uzależnienia wszelkiego rodzaju, w tym te najgroźniejsze dla zdrowia fizycznego i psychicznego i totalnie wyniszczający tryb życia.
I właśnie o tym jest "Blef". Spektakl grany jest w dwóch obsadach. Ta premierowa perfekcyjnie oddała korporacyjne zachowania - od euforii, poprzez "codzienność", a skończywszy na rozpaczy i depresji. Obsada nie jest liczna więc trudno wyróżnić kogoś ale mnie osobiście najbardziej podobał się Marcin Perchuć jako Władysław i Katarzyna Ankudowicz. jako Hanna. Oboje chyba pracowali w korporacji?! Ale to absolutnie nie oznacza, że mam coś do zarzucenia pozostałej dwójce. Jan Wieczorkowski (Stanisław) - znakomicie odtwarza porządnego w gruncie rzeczy faceta z problemami rodzinnymi, wrzuconego w tryby koszmarnego korpo, a jego rozmowy przez telefon z żoną, to majstersztyk!! No i najmłodszy w tym gronie Kamil Kula, jako Krzysztof, dla którego świat korpo jest środowiskiem naturalnym i który raptem odkrywa, że istnieje życie i problemy poza firmą! Bardzo dobry!
Bardzo sprytnym zabiegiem jest wplecenie w akcję krótkich wstawek rapu, które pełnią rolę czegoś pośredniego między komentarzem do akcji, a małą przerwą techniczną. I nie jest to żadna podróbka, czy udawanie. To autentyczny, profesjonalnie wykonany rap!
Szczerze polecam Państwu tę najnowszą premierę w Teatrze Kamienica, a przy okazji składam gratulacje dyrektorowi Kamińskiemu za jeszcze jedno wydarzenie, które miało miejsce w roku wejścia w drugą dekadę Kamienicy, która od początku pomyślana była jako coś więcej niż wyłącznie Teatr.
Od nowego roku szkolnego 2019/2020 przy Teatrze, rozpoczęła działalność policealna szkoła zawodowa KamArti. "To jedyna taka szkoła w Polsce, kształcąca w specjalizacji "Realizacje intermedialne". Program nauki ukierunkowany jest na rozwój umiejętności w zakresie realizacji dźwięku, światła i multimediów.
KamArti przygotowuje do zawodu związanego z techniczną obsługą przedstawień teatralnych, koncertów i wydarzeń artystycznych. Nauka trwa 2 lata (4 semestry) i kończy się egzaminem zawodowym.
Szkoła kładzie nacisk na zajęcia praktyczne, prowadzone przez doświadczonych specjalistów z branży. Wśród nauczycieli są eksperci, mający na swoim koncie największe realizacje sceniczne, zarówno w kraju, jak i za granicą" - (www.teatrkamienica.pl).
Za zrealizowanie tego projektu, który był niespełnionym marzeniem Tadeusza Łomnickiego, należą się słowa najwyższego uznania. Jedną z najgorszych decyzji podjętych przez włodarzy kultury w naszym kraju, mających w dodatku długotrwałe, negatywne skutki, było zamkniecie 1969 r. Państwowego Liceum Technik Teatralnych, w którym kształcili się prawdziwi artyści (część z nich, to późniejsi aktorzy) i mistrzowie teatralni. Ludzie "zaplecza" i kulis. Oni potrafili wszystko, a co najważniejsze "czuli" teatr i nim żyli. Wszyscy, którzy ukończyli tę szkołę zostawali w zawodzie, a spora część wracała do teatrów, po uprzednim skończeniu studiów wyższych. Że te stwierdzenia nie są gołosłowne niech świadczy kilka nazwisk uczniów tego liceum: Krzysztof Kieślowski, Maciej Wojtyczko (reżyserzy), Józef Napiórkowski (scenograf), Włodzimierz Dawidowicz (malarz), Wanda Koczewska, Jacek Fedorowicz, Andrzej Siedlecki, Wojciech Pokora, Jerzy Turek (aktorzy), Bogdan Kąkol (fotograf) i wielu, wielu innych.
Absolwenci PLTT stanowili trzon ludzi teatru i byli wzorem dla następnych pokoleń. I tego życzę na nowej drodze życia pierwszoroczniakom KamArti. Warunki po temu mają sprzyjające, bo znakomitych aktorów i przedstawień z ich udziałem nie muszą szukać daleko. Mają to na wyciągnięcie ręki.