Okiem obserwatora: Rodzina Addamsów
"Rodzina Addamsów" - reż. Jacek Mikołajczyk - Teatr Muzyczny w PoznaniuJak tak dalej pójdzie, doczekamy się wreszcie w Warszawie miejsca, gdzie można będzie obejrzeć przedstawienie musicalowe w pełni zasługujące na tę nazwę.
Gdy w marcu 2018 r., w Teatrze Syrena odbyła się premiera "Czarownic z Eastwick", pierwszej sztuki pod nową dyrekcją Jacka Mikołajczyka, który był równocześnie jej reżyserem, już wtedy zapowiadano następną produkcję, którą miał być światowy hit - musical "Rodzina Addamsów". W foyer słychać było głosy typu: "Zobaczymy jak to będzie?!" czy "Pożyjemy zobaczymy!" Upłynęło pół roku i w sobotę 8 września zobaczyliśmy, że te zapowiedzi, to nie były słowa rzucane na wiatr. A przed ostatnią premierą, w czasie konferencji prasowej, dyr. Mikołajczyk powiedział wprost, że marzy mu się nawiązanie do dawnej tradycji tego miejsca i przekształcenie Teatru Syrena w teatr musicalowy.
Po drugiej z kolei premierze tego typu widowiska, można zacząć traktować słowa Mikołajczyka na poważnie. I trzymać kciuki, aby był konsekwentny w swych działaniach i aby mu się udało! Będzie to z ogromnym pożytkiem dla widzów, bo najnowsza produkcja Syreny, czyli "Rodzina Addamsów" stawia recenzentów, inaczej zwanych krytykami w mało komfortowej sytuacji, ponieważ nie ma się do czego przyczepić!
Nieswojo to pisać ale aby nie mijać się z prawdą przy opisie, musi powstać panegiryk! Przypomnę, że wg. definicji ze Słownika Języka Polskiego, to "uroczysty tekst pochwalny, sławiący konkretną osobę, czyn; utwór często pełen przesadzonego zachwytu". Co to, to nie! Nie będę pisał ani uroczyście, ani nie będę popadał w przesadzony zachwyt. No to ad rem:
Od paru miesięcy, co pewien czas wypływały informacje o castingach do obsady, a w miarę zbliżania się terminu zapowiadanej premiery, pojawiały się filmiki o "Rodzinie Addamsów" pojawiającej się a to w pociągu relacji Poznań - Warszawa, a to na bulwarach nadwiślańskich, itp. To tylko podsycało ciekawość! Wreszcie w sobotę (8 września) i niedzielę (9 września) ciekawość została zaspokojona!
Z której strony by nie podejść, jaki element całości by nie analizować w poszukiwaniu uchybień, czy niedoróbek - NIC! Po prostu NIC! Wszystko dopracowane. Wszystko działające bez zarzutu. Wszystko na najwyższym poziomie! Oczywiście, że skala sceny, widowni i maszynerii teatralnej nie ta, ale spokojnie można tę "Rodzinę Addamsów" pokazywać w krajach lubujących się w musicalach.
Pierwsze co zauważa widz po zajęciu miejsca w fotelu, to scenografia (Grzegorz Policiński). Podobnie jak w "Czarownicach z Eastwick" na scenie otwarty orkiestron, zapowiada muzykę na żywo (przez cały spektakl znakomita muzyka - Andrew Lippa, kierownictwo muzyczne - Tomasz Filipczak). Dalej widać fasadę ponurej budowli z oświetlonymi oknami, w których majaczą różne cienie, m.in. czarny zarys kota (przecież to spektakl grozy). W pewnej chwili w szczelinie muru pojawia się dłoń, która wykonuje najprzeróżniejsze ewolucje. Ale to już opis akcji, a wracając do scenografii, to jest bardzo sprytnie wymyślona. Fasada budowli, błyskawicznie zmienia się w bramę ponurego ogrodu, a ta w arystokratyczny, luksusowy salon z ogromnymi schodami i antresolą. Całość nie dość, że bardzo funkcjonalna, to jeszcze wspaniała wizualnie.
Kostiumy w sposób nierozerwalny połączone są z charakteryzacją i za obydwa te elementy Ilonie Binarsch należy się nagroda! Główne postacie są żywcem wyjęte z obydwu filmów o zwariowanej rodzince, animowanego i fabularnego, które osiągnęły status tzw. "kultowych". A od całej grupy umarłych przodków nie można oderwać oczu, tym bardziej, że ich kostiumy kryją w sobie niespodziankę. Gdyby ogłosić konkurs na najlepszy kostium/charakteryzację, nie byłoby zwycięzcy. Wszyscy zajęliby pierwsze miejsce!
No i wreszcie aktorzy!
"Rodzina Addamsów" powstała w koprodukcji z Teatrem Muzycznym w Poznaniu. W Warszawie wszystkie główne role są dublowane. Do tego dochodzą obsady poznańskie. Ja widziałem warszawską obsadę w dniu 8 września, na tzw. pierwszej premierze. Następnego dnia była równorzędna premiera w innej obsadzie. I to wzbudza moją ogromną ciekawość, na ile te spektakle, różnią się? Bo 8 września widzowie zobaczyli zespół przygotowany perfekcyjnie pod każdym względem! A to w spektaklach muzycznych nie zdarza się często. Bo albo głos cudowny, ale z umiejętnościami aktorskimi kiepsko, lub na odwrót, albo fantastycznie dopasowany do postaci wygląd, a z rytmiką cieniutko a bywa, że wszystkie te elementy nie funkcjonują. A w tym przypadku - perfekcja!
Z jednej strony widać ogrom pracy włożonej przez aktorów podczas prób choreograficznych (Ewelina Adamska-Porczyk - gratulacje) i wokalnych (Anna Domżalska - super gratulacje), a z drugiej, od całego zespołu emanuje ze sceny radość i ekscytacja w uczestniczeniu w tak wspaniałym wydarzeniu artystycznym. A przecież to, że jest tak wspaniałe wynika w dużej mierze z gry aktorów! Takie sprzężenie zwrotne, nie jest często spotykane.
W nawiązaniu do ewentualnych konkursów: za grę aktorską daję wszystkim pierwsze miejsce. A dla smakoszy można by wymyślić test na wyszukanie różnych smaczków, czegoś w rodzaju błyszczących bibelotów upiększających całość. Ja podpowiadam, zwróćcie Państwo uwagę np. na: projekcje z animacją (wyborny żarcik!); kichającego, czy zapalającego żarówkę Wujka Festera; nienasycone roślinki; gdzie i kiedy pojawia się odcięta rączka?; stroje umarłych przodków, efekty pirotechniczne, itp.
Tych superlatyw można wyliczać jeszcze wiele, więc poprzestanę na jeszcze jednej, za to bardzo ważnej! Tekst. Oryginalnie jest autorstwa Marshalla Brickmana i Ricka Elice, a piosenki stworzył Andrew Lippa. W wersji oglądanej w Syrenie wszystko przetłumaczył reżyser, czyli Jacek Mikołajczyk! No i to jest najwyższa półka! Nie jest to tłumaczenie tzw. "jeden do jeden", tylko kreatywne, oddające klimat języka polskiego w dzisiejszych czasach, tu i teraz (bez wulgaryzmów!). Tak robili np. Tuwim i Młynarski i ich tłumaczenia co najmniej dorównywały oryginałom, a często je przewyższały! No, no! Gratulacje!
Wszyscy Państwo możecie przekonać się, na ile przesadziłem w tych swoich peanach. Ponieważ "De gustibus non est disputandum", więc ja nie ośmielam się dyskutować, ale pozostaję przy swoim zdaniu.