Oko puszczone ze sceny zostaje na całe życie

Włącz się do słuchania już po raz drugi - od poniedziałku razem z "Gazetą" kontynuacja kolekcji "Mistrzowie słowa", w której wybitni aktorzy czytają dzieła literatury światowej. Na początek "Duma i uprzedzenie" Jane Austen i opowieść o czytającej tę książkę Joannie Szczepkowskiej
Do dziś pamięta "zapach" pierwszego spektaklu, który oglądała. Był to plenerowy "Żołnierz królowej Madagaskaru", a grał w nim jej tata Andrzej Szczepkowski. - Pamiętam prowizoryczną scenkę na Bielanach, widzowie siedzieli na kocach i popijali oranżadę - opowiada Joanna Szczepkowska. - Nagle mój ojciec, który przed chwilą brał mnie na ręce, wychodzi przebrany i ja nie mogę do niego podejść. Niesamowite przeżycie dla dziecka. Zapamiętałam jednak na całe życie ten błysk, kiedy ojciec puścił do mnie oko ze sceny. Przełamał tę barierę. Ten jego znak: "Córeczko, to ja, twój tata", jest cały czas we mnie. I całe życie miałam pokusę, żeby zrobić coś podobnego. Kilka razy była tego blisko. - W czasie moich ostatnich miesięcy w Teatrze Powszechnym przeżywałam poważny kryzys aktorski. To się zdarza aktorom, o tym jest np. sztuka "Garderobiany" Harwooda - opowiada Szczepkowska. - Grałam w "Wesołych kumoszkach z Windsoru" i miałam taką myśl, żeby na oczach widzów zdjąć perukę i zejść ze sceny. Zwierzyłam się z tego pomysłu kolegom. Przerazili się. Ale nigdy tego nie zrobiłam. Urodziła się 1 maja, a jej ojciec, aktor słynący z dowcipu, powiedział jej, że pochody pierwszomajowe odbywają się na jej cześć. Uwierzyła mu, dlaczego nie? Wierzyła, że każdy dorosły musi zostać artystą. Trudno się dziwić, skoro w jej rodzinie wszyscy byli artystami. - Mój dziadek był pisarzem, moja babka - operową śpiewaczką, ojciec aktorem, w rodzinie byli też rzeźbiarze, a nawet tancerze z Brazylii - opowiada Joanna Szczepkowska. Jako dziecko mieszkała w szczególnym miejscu - "kamienicy aktorów" w Warszawie przy ulicy Filtrowej. Jej sąsiadami byli m.in. Edward Dziewoński, Irena Kwiatkowska, Hanna Bielicka, Kazimierz Brusikiewicz. - Teatr miałam w domu. Widok dorosłego, który wkracza do pokoju na czworakach, był dla mnie normalny. Moi rodzice to było pokolenie ludzi naznaczonych wojną. Oni się wygłupiali, cieszyli, bawili, żeby to wszystko odreagować. Chcieli zasmakować takiego "życia na krawędzi", w którym jeździ się szybko, dużo bawi i pije, i pali. Wzrosłam w świecie indywidualności, w tym wszystkim nieco dziecinnych, a jednocześnie wspaniałych - mówi. Nie była jednak typowym "teatralnym" dzieckiem, które wychowuje się za kulisami. Rodzice bardzo tego przestrzegali. - Chciałam grać na fortepianie, pisać wiersze. Natomiast moja mama, przerażona tym, że jestem kolejną osobą w rodzinie, którą ciągnie ku sztuce, wyganiała mnie na podwórko - na drzewo, na trzepak. Robiła wszystko, żebym nie została aktorką, żebym była... normalna. Czasem dochodzą do mnie głosy, jakobym miała na starcie więcej niż inni. A ja miałam mniej. Jedyna wartość rodzinna to były rozmowy. Byłam wychowana bardzo surowo, w poczuciu, że nie mam prawa się niczym wyróżniać - wyjaśnia. Już w dzieciństwie chciała być aktorką i zawsze czuła, że nią jest. Przebierała się za różne postaci, parodiowała gości rodziców. Dziadek Jan Parandowski twierdził, że jej to przejdzie, bo ma charakterystyczny temperament pisarza, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Nigdy nie zapomni pierwszej roli. Przedszkole, przedstawienie o królewnie. Są do tej roli dwie kandydatki - ona wygrywa i dostaje pierwszy tekst w życiu... Pod koniec zajęć w szatni płacze ta druga dziewczynka. "Nie płacz - mówi jej matka - wiadomo, dlaczego Joasia to dostała. Bo jest wnuczką pisarza Parandowskiego". - Zrobiło mi się słabo - wyznaje. - Wzięłam kartkę z tekstem i oddałam tej dziewczynce. Więcej o Joannie Szczepkowskiej w nowym wydaniu "Mistrzów słowa".
Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza Stołeczna
14 stycznia 2008

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia