On kochał Grecję
"Irydion" - reż. Andrzej Seweryn - Teatr Polski w WarszawieParadoksalnie utwór, który pisany był z intencją uspokojenia gorących głów prących do powstańczych zrywów, okazał się nie tylko balsamem po klęsce, lecz także pobudką do walki. Irydion obok Konrada i Kordiana stał się bohaterem wyzwoleńczej wyobraźni. Jeszcze sto lat temu, gdy dramatem Krasińskiego Arnold Szyfman inaugurował wzniesiony wówczas w Warszawie Teatr Polski, tekst ów tak mógł być czytany. Dzisiaj te okoliczności czasu i miejsca straciły wyrazistość. "Irydion" jednak pozostał nie tylko historyczną pamiątką, której przypomnienie w stulecie teatru nie wymaga uzasadnień, ale też w przedziwny sposób odzyskał pierwotnie zaplanowany sens.
Ukazuje się naszym oczom przede wszystkim jako dramat moralny. Stawia więc pytanie, czy zemsta może być motywem działania, czy cel uświęca środki, a na koniec rozgrzesza skarconego bohatera, "bo on kochał Grecję". Tak odczytał go, zgodnie z intencjami Krasińskiego, Andrzej Seweryn, dając na zakończenie fragment z epilogu (któremu udzielił swojego głosu), będący wykładnią chrześcijańskiego punktu widzenia na kluczowy problem. A więc dopełnił obowiązku wobec autora, ale tym samym zapewne niezamierzenie dowiódł, że jest to dramat z papieru. Szkoda, że ze sceny nie padają słowa prologu: "Już się ma pod koniec starożytnemu światu - wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje - bogi i ludzie szaleją". Gdyby spektakl poszedł tropem tych słów, być może znalazłby się dla dramatu sceniczny ratunek.
Jeśli inscenizacja nie jest klęską, a nie jest, to za sprawą sugestywnej muzyki, światła i scenografii. A także kliku ról, które przykuwają uwagę. O sukcesie może mówić Krzysztof Kwiatkowski. W roli Irydiona znalazł dość materiału, aby stworzyć portret żywego bohatera, unikającego patosu i czczej retoryki. Rzadka umiejętność posługiwania się pauzą i walory plastyczne widowiska nie uchroniły go przed martwotą. Andrzej Seweryn deklaruje wolę budowania teatru słowa czy, ostrożniej, szacunku dla słowa Poety. Rzecz sprowadza się być może do kwestii doboru słów.