ONI istnieją

"Oni" - reż. Oskar Sadowski - Teatr Polski we Wrocławiu

Oglądając inscenizację Oskara Sadowskiego, trzeba wybierać, z czego śmiać się bardziej: z urojonej indywidualności egocentrycznych artystów i ich pretensjonalnego podejścia do sztuki czy parodii totalitarnej tajnej władzy chcącej tę sztukę wyplenić ze świata. Problemem jest to, że z obu tych rzeczy można się śmiać, a jednocześnie gorzko płakać nad tym, jak prawdziwe i aktualne są te postawy i problemy.

"Oni istnieją i są zdolni do wszystkiego" - tym zgrabnym cytatem z dramatu Teatr Polski promuje swoją nową premierę. Tajemniczy Oni mogą zabić sztukę, zniszczyć indywidualność, zautomatyzować społeczeństwo. Dramat Witkacego można przynajmniej na pierwszy rzut oka interpretować jako starcie pomiędzy dwiema siłami: niszczących wszechwładnych Onych z wojownikami Sztuki - artystami i wizjonerami. Do spokojnego życia Kaliksta Bałandaszka (Adam Szczyszczaj), znawcy sztuk plastycznych, i aktorki Spiki (Anna Ilczuk), które upływa na swobodnych rozważaniach o wyrażaniu siebie, pięknie czy ideach, wkrada się grupa Tajnego Rządu. Ma zamiar zniszczyć kolekcję największych dzieł malarskich i zamienić teatr w jednorodną, zautomatyzowaną "komedię dell'arte". Na oczach widzów dzieję się historia niszczenia sztuki (czy może Sztuki) okraszona dodatkowo obowiązkową obecnością narkotyków, romansów i niezaspokojonych emocjonalnych i fizycznych pragnień bohaterów.

Sadowski wraz z dramaturgiem Małgorzatą Maciejewską przycinają dramat tak, aby właśnie wątek władzy totalnej - tej nad umysłami ludzkimi i ich wytworami w formie dzieł artystycznych - wybrzmiał najdobitniej. Bałandaszek i Spika prowadzą życie indywidualistów-dekadentów. Na scenie nawet sobie nawzajem wydają się obcy. Ona - zatopiona w przygotowaniach do przedstawienia, a on - w swoich myślach. Wydają się szukać porozumienia, ale przychodzi im to trudno i wręcz wymuszenie. Zbyt są skoncentrowani na wielkich ideach i własnym przeżywaniu, żeby ich deklarowana miłość mogła nie wydawać się sztuczna i "odgrywana". Należą raczej do grona artystów-autoperformerów skupionych na swoim przesadzonym wizerunku niż do utalentowanych wizjonerów. W opozycji do nich staje "chór" władzy - Oni. Grupa, którą na scenie prawie zawsze widzimy razem. Spokojna, metodyczna, dążąca do zautomatyzowania społeczeństwa na wzór swoich mechanicznie konstruowanych wypowiedzi. Z jednej strony patrzymy na przerażającą wizję cenzury wszelkiej spontanicznej sztuki, a z drugiej - widzimy reprezentantów artystycznego światka, którzy nie wydają się realnie działać, aby sprzeciwić się totalitarnej władzy. Co ciekawe, przez jedną i drugą grupę przebijają się ludzkie pragnienia miłości i pożądania, które niejako łączą oba środowiska. Rosika (Halika Rasiakówna) wyłamuje się z grupy Onych, by uwieść Bałandaszka, Tefuan pragnie miłości Spiki. Sceny pomiędzy tymi bohaterami sprawiają wrażenie najbardziej ludzkich i niezautomatyzowanych. Więcej międzyludzkiego napięcia i autentyzmu jest między Rosiką a Spiką - w doskonałej, głównie dzięki Halinie Rasiakównie, scenie zazdrości. Podobnie relacja między Bałandaszkiem a Teufanem wydaje się mieć w sobie dużo więcej naturalności niż deklarowane ze sceny wielkie miłości i marzenia pary głównych bohaterów.

Reżyser do potoku kąśliwych i czasami zaskakująco aktualnych (wobec współczesnej polskiej rzeczywistości artystycznej) wypowiedzi dodał nieme znaczące sceny. Widzowie obserwują bardzo długą śmierć Spiki. Ubrana w suknię balową aktorka wychodzi na scenę, gdzie wśród dymu, świateł i sztucznej śnieżycy zostaje zasztyletowana przez służącą. Zejście z tego świata zajmuje jej tyle czasu, ile opuszczenie sceny operowej diwie. Ilczuk miota się i czołga po scenie w niemiłosiernie przedłużonej sekwencji aż-za-bardzo-scenicznego umierania. Trudno wyrokować, czy przesadna estetyzacja i przesadne aktorstwo odzwierciedlają przesadność sztuki i przeżyć, czy mają podkreślić doniosłość chwili, w której sztuka umiera pod butem władzy totalnej.

Na końcu spektaklu Sadowski, podobnie jak podczas reżyserowanych przez siebie czytań dramatu, konfrontuje widza ze znanym nagraniem z wydarzeń wrocławskiego rynku ukazującym grupę ludzi palących kukłę stylizowaną na stereotypowego Żyda. Wideo to stanowi już dzisiaj symboliczny znak rasizmu i ksenofobii pewnych polskich środowisk. Gest reżysera to znak ostrzegawczy przed każdego rodzaju radykalizacją poglądów i ich wpływem na rzeczywistość. Jakby na koniec widzowie musieli (jeszcze przed wyjściem z teatru) opuścić świat scenicznej sztuki i popatrzeć na niebezpieczne idee, które mają wpływ na życie wszystkich ludzi, a nie tylko mówiących ze sceny artystów.

Zuzanna Zajt
Internetowy Magazyn Teatralia
3 czerwca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia