Opera, słowo i ruch

21. Letni Festiwal Opery Krakowskiej

"Teatr Opery" to hasło tegorocznego Festiwalu Opery Krakowskiej, który otwarto premierą "Opowieści Hoffmanna". Kolejne wydarzenie (16.06) zwieńczyło natomiast całoroczny cykl "Pieśń - Teatr Słowa", stanowiąc jego wzbogacony przekrój.

Usłyszeliśmy: "Pieśni księżniczki" z baśni op. 31 Karola Szymanowskiego (w połowie z orkiestrą pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka), do których koloratura Katarzyny Oleś-Blachy wydaje się stworzona; pieśni rosyjskie Czajkowskiego, Rachmaninowa, Wertyńskiego - z akordeonowym akompaniamentem Jacka Kopca - stylowo podane przez Andrzeja Lamperta; pieśni hiszpańskie w wykonaniu gitarzysty Krzysztofa Cyrana i Moniki Korybalskiej; pięć pieśni R. Straussa z op. 68 ponownie w wykonaniu Oleś-Blachy; wreszcie clou wieczoru - "Pieśni Biblijne" op. 99 Dvoraka w poruszającej interpretacji Mariusza Godlewskiego (Nad rzekami Babilonu).

Tradycyjnie część wydarzeń odbyła się na dziedzińcu wawelskim. "Arie oper świata" (25.06) prezentowały twórczość słowiańską i włoskie belcanto w wykonaniu Katarzyny Oleś-Blachy, Tomasza Kuka, Andrzeja Lamperta, Wołodymyra Pańkiwa oraz gości z Teatru w Bratysławie: Ewy Hornyakovej i Daniela Capkovića. Mocny baryton Słowaka spodobał mi się zwłaszcza w duecie "Pura siccome un Angelo" z "Traviaty" z Oleś-Blachą (która ładnie zinterpretowała też arię Moniuszki "Gdyby rannym słonkiem"), zaś szlachetny sopran jego rodaczki - w "Mesićku na nebi" z "Rusałki Dvoraka". Gwiazdą wieczoru był Andrzej Lampert -nigdy dotąd w tak rewelacyjnej formie: już króciutkie solowe wstawki w Po nieszporach przy niedzieli z "Halki" oszałamiały potęgą głosu, zaś zaśpiewana sercem, nie gardłem aria Stefana (z kurantem) była jedną z najlepszych, jakie w życiu słyszałam.

Zapowiadany jako gwóźdź festiwalu tradycyjny spektakl "Grand pas...!" (również na Wawelu) nieco rozczarował. Często trudno było uchwycić jakąkolwiek choreograficzną ideę w sekwencji baletowych kroków i ruchów - jak w krakowskim Akordzie Eduarda Bablidze'a do muzyki Arvo Parta. Dość nijako wypadła zaproponowana przez Teatr w Koszycach "Anna Karenina" Kirilla Simonova do muzyki Rodiona Szczedrina, podobnie jak "Bolero" Ravela Krzysztofa Pastora z Polskiego Baletu Narodowego. Dużo bardziej przemówili do mnie jego prokofiewowscy "Romeo i Julia" ze swą klasyczną narracją (Teatr z Wilna); w podobnej stylistyce utrzymana była druga wileńska propozycja - "Everywhere we were" Martynasa Rimeikisa do muzyki Maksa Richtera oraz Slovak Dances - "Life of Lights" w choreografii Natalii Horećnej do muzyki Petera Breinera Teatru z Bratysławy. Prawdziwym blaskiem świecił zaś tego wieczoru Igor Kolb z Teatru Maryjskiego w Petersburgu w tańcach charakterystycznych: "Beginning" (Vladimir Varnava, muzyka Eric Satie), w którym walczy z pokusą ucieleśnioną przez jabłko; Łabędź do muzyki Saint-Saensa, w którym umiera od nagłego, przerywającego narrację sarkastycznego śmiechu (poruszający pomysł); wreszcie w śmiesznym, akrobatycznym duecie z Alisą Petrenko z baletu "Deszcz" do mołdawskiej muzyki ludowej - oba w doskonałej choreografii Radu Poklitaru. Festiwal dopełniły "Straszny dwór" z dobrym Pawłem Skałubą jako Stefanem pod dyplomową dyrekcją Joachima Kołpanowicza oraz plenerowa "Carmen" ze świetną głosowo i aktorsko Iryną Zhytynską.

Monika Partyk
Ruch Muzyczny
17 sierpnia 2017

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia