Opera Wrocławska cienko śpiewa w kryzysie
dyrektorka Ewa Michnik odwołała kilka premierDyrektorka Ewa Michnik odwołała kilka premier, zapowiada zwolnienia pracowników. Marszałek województwa i minister kultury mówią jasno: więcej pieniędzy nie będzie
- Brakuje nam 2 mln zł - mówi dyrektorka opery. - Dotacja z urzędu marszałkowskiego nie wystarcza na pensje pracowników, utrzymanie wyremontowanego budynku przy ul. Świdnickiej, pracowni artystycznych i wynajem magazynów dekoracji i kostiumów.
Po zakończeniu trwającego blisko 10 lat remontu opera musiała odtworzyć stanowiska pracy, które nie były potrzebne, gdy teatr grał w wynajmowanych pomieszczeniach. Przyjęto m.in. specjalistów od nowoczesnych systemów nagłośnienia i oświetlenia i rozbudowano zespół artystyczny. Zatrudnienie wzrosło w sumie o 70 etatów. Dziś w teatrze pracuje 340 osób (w tym 201 artystów, średnia pensja wynosi niewiele ponad 2 tys. zł brutto) - dużo więcej niż w jakiejkolwiek instytucji kulturalnej na Dolnym Śląsku. Ale też żaden z teatrów nie gra tak dużo i tak kosztownych spektakli.
Ewa Michnik: - Od czerwca zmniejszamy zatrudnienie.
Pracę straci ok. 30 osób, w tym chórzyści, tancerze i muzycy orkiestry. - Redukcja musi mieć swoje granice, bo nie da się realizować solidnego repertuaru operowego bez zapewnienia odpowiedniej obsady artystycznej i technicznej. A mnie, mimo trudności finansowych, bardzo zależy na wysokim poziomie wykonawczym i dobrym repertuarze, który zdążyliśmy zbudować przez ostatnie dwa, trzy lata - mówi pani dyrektor.
Odwołane zostały dwie superprodukcje: "Gioconda" Amilcare Ponchiellego na pergoli i "Borys Godunow" Modesta Musorgskiego w Hali Stulecia. Z listy premier dla dzieci spadł "Cyd" Julesa Masseneta. "Straszny dwór", najnowszy spektakl opery w reż. Laco Adamika, grany jest w strojach uszytych osiem lat temu z okazji poprzedniej inscenizacji dzieła Moniuszki. Opera przerwała rozmowy z wybitnymi artystami, między innymi z Placido Domingo, który miał dyrygować we Wrocławiu w roku 2012.
- Żal mi ogromnie superprodukcji, bo to sprawdzony sposób na zainteresowanie operą szerokiej publiczności. Poza tym wielkie plenerowe widowiska stały się symbolem Wrocławia i magnesem przyciągającym do nas tysiące melomanów z Polski i zagranicy - martwi się Ewa Michnik. - Brakuje nam pieniędzy z dotacji, a na dodatek nie możemy już liczyć na wsparcie sponsorów, głównie spółek skarbu państwa, banków i firm deweloperskich.
Podlegająca marszałkowi województwa Opera Wrocławska jest na liście placówek współprowadzonych (a więc i finansowanych) przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego i nie może starać się o dodatkowe ministerialne granty. Od marszałka do tej pory dostawała ok. 13 mln zł, od ministra - ok. 6 mln.
- Współprowadzenie instytucji kulturalnych przez więcej niż jeden organ nie sprawdza się - mówi minister kultury Bogdan Zdrojewski. - Kiedy objąłem urząd, chciałem usunąć operę z ministerialnego rejestru i dać jej więcej formalnych możliwości starania się o pieniądze z zewnątrz. Niestety, w czasach, kiedy nikt nie myślał, że kryzys finansowy może przybrać takie rozmiary, opera zamiast pieniędzy wybrała prestiż. Więcej niż ministerstwo już dało, obiecać nie mogę.
- Problemy? - dziwi się Marek Łapiński, marszałek województwa dolnośląskiego, któremu podlega opera. - Dyrektor Michnik dostała tyle samo pieniędzy co w zeszłym roku. Cóż więcej mogę powiedzieć? Jest kryzys, trzeba oszczędzać.
Opera Wrocławska w liczbach (rok 2008)
* Premiery: 8
* Liczba spektakli operowych i baletowych: 207 * Widzowie (łącznie z superprodukcjami): 150 tys.
* Średnia frekwencja: 85,4 proc.
Komentuje Adam Domagała: Bardzo potrzebny luksus
W cywilizowanych krajach finansowania instytucji kultury nie poddaje się zasadom wolnego rynku. Miasta i regiony, które cieszą się placówkami kultury na wysokim poziomie, świadomie do nich dokładają, bo korzyści z ich posiadania nie można przecenić. Opera Wrocławska jest tu dobrym przykładem - to błyskawicznie rozwijająca się wizytówka miasta i regionu. Jest potrzebnym wszystkim, bardzo kosztownym luksusem. Jej dzisiejsze kłopoty finansowe nie są skutkiem czyjejś złośliwości czy nieudolności. Teatrowi nikt nie chce zaszkodzić, ale też nikt nie zgodzi się, by w ciężkich czasach nawet najwspanialsza opera przejęła choćby część dotacji innych instytucji, które też bez nich nie przeżyją.
Igrzysk żal, ale zdrowy rozsądek każe się bez nich obejść.