Operowa bajka bez puenty

"Czarodziejski flet" - reż: Anna Długołęcka - Opera Wrocławska

Ostatnia ukończona i wystawiona za życia Mozarta opera "Czarodziejskie flet" nie ma powodzenia w Operze Wrocławskiej. Kolejne podejście do twórczości genialnego klasyka wiedeńskiego nie powiodło się. Zarówno wcześniejsze realizacje "Wesela Figara", "Cosi fan tutte" i ostatnia premiera "Fletu" usilnie zostały przez reżyserów uwspółcześnione, wręcz przeniesione do bliskiej przyszłości. Straciły przez to na swojej atrakcyjności i wiekowej tradycji. Brutalnie obdarto je z historycznej konwencji.

Zawikłane libretto, plejada wszystkich gatunków, jakie w operze można zawrzeć, arcy popularna aria Królowej Nocy i wreszcie głębokie moralitetowe przesłania to wszystko co zawiera „Czarodziejski Flet”. Muzyka nawiązująca do niemieckiego Singspielu nasączona masońską symboliką (Mozart był aktywnym i zagorzałym członkiem Loży) aż kipi od bogactwa środków i okazji do popisu solistów-śpiewaków. Libretto powierzone Emanuelowi Schikanederowi, a zinstrumentalizowane przez Wolfganga Amadeusza szybko podbiło serca słuchaczy na całym świecie. Taki to geniusz i magia muzyki wybitnego kompozytora, która zobowiązuje. 

Oglądając ten spektakl ma się wrażenie, że zabrakło w nim reżysera. Artyści nie radzą sobie na scenie i w ogóle trudno zrozumieć treść opery jeśli jest się w tej dziedzinie sztuki laikiem. Zastąpienie scenografii pełnymi przepychu i baśniowości strojami są tutaj jedynym pozytywnym akcentem. Anna Długołęcka animująca w Czarodziejskim Flecie inscenizację, reżyserię i scenografię (której notabene nie było) znana jest bardziej jako projektantka mody aniżeli doświadczona reżyserka. Tylko niektórzy soliści wnieśli do spektaklu coś od siebie, choć widać było jak jest im ciężko. Brak jakiejkolwiek dramaturgii, rozplanowania akcji, pomysłu inscenizacyjnego poważnie kaleczy tę operę. Nie odznacza się także ruch sceniczny podziwianej we wcześniejszych realizacjach choreografki Janiny Niesobskiej. Scenografia została zastąpiona kilkoma ekranami i ruchomymi tiulami, których ruch w górę i w dół obywał się, jak to się żywnie inscenizatorce podobało. Kolejny raz sięgnięto po projekcje multimedialne, które wypełniły brak scenografii. Być może okazałyby się atrakcyjne, gdyby nie dobór niezrozumiałych grafik i częste przeskoki w animacjach.

Artyści przemieszczający się po scenie pomimo wielu umiejętności wokalnych i aktorskich wypadają sztucznie i bezbarwnie. Mówione wstawki w języku polskim, wspierane na tablicy świetlnej nad sceną rażą błazenadą i sztucznością. Ma się wrażenie, że są jakby oderwane od właściwej treści, a samo libretto zostało słabo przetłumaczone i bez jakiejkolwiek wyobraźni (tłum. Anna Leniart).

Druga strona medalu to warstwa muzyczna, która niestety tym razem zawiodła. Kierownictwo muzyczne zostało powierzone Dariuszowi Mikulskiemu, który z Mozartem ma wiele wspólnego. Jako szef filharmonii wałbrzyskiej, specjalizuje się właśnie w dziełach wiedeńczyka wystawiając je poza granicami naszego kraju. We wrocławskim spektaklu w sumie trudno odczytać jego artystyczne zamierzenia. Orkiestra nie radzi sobie z przekrojem lekkości i pozornie łatwą partyturą. Złe wejścia, kiepska intonacja i momentami brak wyczucia partytury rozczarowuje. Mikulski za dyrygenckim pulpitem nie potrafi przekazać muzykom swojej interpretacji, często gubiąc rytm, melodykę i tempo. Zdarzały się momenty, kiedy akcja na scenie nie synchronizowała się z grą orkiestry.

W spektaklu występują etatowi soliści opery i na wstępie widać, że większość z nich lepiej czuje się w poważnym repertuarze romantycznym i bliżej nam współczesnym. Choć zdarzają się miłe wyjątki: dwójka solistów Ewa Vesin w roli Papageny i Łukasz Rosiak jako Papageno błyszczą na scenie i dokładnie wiedzą jak Mozarta zaśpiewać. W słynnym duecie „Pa-pa-pa-pa-gena” bawią się chwilą i dźwiękami. Statyczny na scenie Damian Konieczek (Sarastro) choć nie porywa aktorsko dobrze radzi sobie w roli arcykapłana świątyni Słońca. Joanna Moskowicz jako Królowa Nocy, niedawno głośno oklaskiwana w „Opowieściach Hoffmanna”, wypadła najsłabiej spośród wszystkich solistów. Nie poradziła sobie z koloraturą, pozwalając sobie na wiele niedostatków wokalnych. Wysokie dźwięki zaśpiewała matowo, a w arii zemsty wymuszała koloraturę nie trafiając czysto na dźwięki (tą samą partią zadebiutowała na deskach Opery Wrocławskiej). W roli baletowej jako Istota doskonale wypada Nozomi Inoue, której plastyczne i wyważone układy taneczne wnoszą wiele kolorytu na scenę.

Pozostaje oczekiwać na jeszcze jedną próbę sięgnięcia po operę Mozarta. Może warto sięgnąć po głębokie dramma giocoso „Don Giovani”?

Maciej Michałkowski
Dziennik Teatralny Wrocław
18 stycznia 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...