Opowiadać wzruszające historie

sylwetka Anny Cieślak

Szczupła, wysoka, o wielkich sarnich oczach i ogromnym wdzięku - od pięciu lat idzie jak burza w teatrze i filmie. Czy od takiej kariery nie może przewrócić się w głowie?

Jej wujek-dziadek Zygmunt statystował w filmie obok Gerarda Philippe\'a jej stryjek, Bronisław, vel porucznik Borewicz, zagrał rolę życia w serialu "07 zgłoś się". Jako licealistka zadebiutowała sztuką teatralną, później znalazła się w czołówce castingu na rolę Zosi w filmowym "Panu Tadeuszu". W ciągu pięciu lat od ukończenia szkoły teatralnej zdążyła zdobyć Nagrodę im. Leona Schillera zagrać w kilkunastu filmach i spektaklach teatralnych, zdobyć laury za rolę Marioli w filmie "Mam na imię Justine". Uwielbia sporty ekstremalne i dobrą kuchnię. Szczupła, wysoka o wielkich sarnich oczach i ogromnym wdzięku - Anna Cieślak, aktorka Teatru im. Juliusza Słowackiego, od pięciu lat idzie jak burza w teatrze i filmie. Czy od takiej kariery nie może przewrócić się w głowie? 

- Miałam w szkole wspaniałych pedagogów. To oni uczyli mnie pokory do zawodu - mówi na początku spotkania pani Ania wyłączając komórkę. - A jak będzie ten najważniejszy telefon, może z Hollywood? - pytam prowokująca - Trzeba mieć szacunek dla osoby, z którą się rozmawia i do samego siebie - pada zdecydowana odpowiedź. 

Aktorka przyznaje, że kilka kropli aktorskiej krwi od wujka i stryjka na pewno zaważyło na jej wyborze życiowym. A przecież jako absolwentka klasy matematyczno-fizycznej szczecińskiego liceum powinna celować na ścisłe kierunki. Do dziś, dla relaksu i rozćwiczenia umysłu, czasami rozwiązuje zadania matematyczne. - To są geny po tacie, który jako inżynier matematykę i fizykę ma w małym palcu. Mnie i całej grupie koleżanek udzielał korepetycji z fizyki. - Boże, co się wtedy działo w domu, jaki był surowy. A aktorstwo to sprawka mojej starszej siostry, Agnieszki. 

Najpierw poszłam w jej matematyczne ślady licealne, potem brałam udział w różnych konkursach recytatorskich... No jeszcze był mój dziadek, z którym pisywaliśmy listy-rymowanki: "Jak się czuje kochana babcia, czy chodzi po domu w ciepłych kapciach?" - pytałam. - "Dziadek, choć stary, to młodym pannom kręci gitary" - odpowiadał wuj Czesiek. I te częstochowskie rymowanki doprowadziły mnie do napisania współczesnej wersji "Kopciuszka". Byłam chora i siedząc w domu, wymyśliłam rymowaną sztukę, którą zatytułowałam "Marysia praczka". W szkole wszystkim spodobała się i wystawiliśmy ją na Przeglądzie Małych Form Teatralnych w Szczecinie. Koleżanka zachorowała, więc musiałam wziąć za nią zastępstwo i zagrałam Marysię praczkę! Na scenie stroboskop - to były takie czasy: do Berlina jeździło się na Love Parade, chodziło się w sztormiakach, z gwizdkami, jeździło maluchem, a na scenie, jako główna atrakcja, królował stroboskop. Zajęliśmy pierwsze miejsce. To był pierwszy sukces, ale przede wszystkim wspaniała praca i zabawa. 

Kolejny krok też zawdzięcza siostrze: "Skoro tak cię bawi to aktorstwo, to jedź na ten casting na Zosię do Pana "Tadeusza" - usłyszała. Pojechała będąc w III klasie. To był jej pierwszy pobyt w Warszawie. - Akuratnie strajkowali bezdomni, dworzec był ich pełen. Przeraziłam się. Pojechałam do Wytwórni Filmowej na Chełmską: "O Boże, chyba wszystkie dziewczyny z całej Polski chcą być Zosią" - pomyślałam. W eliminacjach dostałam się do ścisłej piątki, którą przesłuchiwał sam Andrzej Wajda. Myślałam, że śnię. Ubrali mnie, wymalowali, doczepili długi warkocz. Sądzę, że zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tęgo co mnie wtedy spotkała. I fakt, że to nie ja w efekcie zagrałam Zosię, wcale mnie nie załamał. Również nie poddałam się, kiedy pierwszy raz nie dostałam się do krakowskiej PWST: słaby, wysoki, gardłowy i niesceniczny głos - usłyszałam. Wtedy przez rok pfzygotowywałam się w prywatnej szkole aktorskiej Leszka Zdybała - tam właśnie Tomek Obora ustawił mi głos, uświadomił błędy, wyzbył zachwytu dzidzibutki nad światem, ale w efekcie dodał wiary w siebie. Z tym długo miałam kłopot: nieśmiałą raczej wycofana, zestresowana Pracowałam też w kawiarni filmowej Graffiti - zarabiałam na prywatną szkołę, a studentką byłam średnią, bo się zakochałam i co oczywiście było najważniejsze. Uwielbiałam Graffiti: Kino Letnie, w czwartki nieme kino z taperem... 

Kiedy za drugim razem zdałam do szkoły teatralnej, też nie było łatwo, ale udało się. Byłam długi czas spięta, z "fuksówki" wszyscy wspominają mnie jako długą, bladą, z wiełkimi oczami. Tak mniej więcej wyglądała połowa studiów: walka ze stresem. Dopiero pedagodzy dali mi wewnętrzny spokój i obdarzyli zaufaniem. Z czasem dopiero zrozumiałam słowa Anny Dymnej: "Kobieta aktorka, zwłaszcza typ amantki, musi mieć wrażiiwość królewny i odporność k. ..". Z czasem też zrozumiałam słowa prof. Korneckiej: "Jeśli wychodzisz na scenę z przekonaniem, że teraz, to ja wam pokażę, to z gruntu jesteś spalona. Między aktorem a widzem ma się zdarzyć coś pięknego, a tego nie da się założyć". Z kolei Jan Peszek uczył nas odpowiedzialności, silnego aktorstwa odporności. 

Anna Cieślak za rolę Nataszy w dyplomowych "Ćwiczeniach z Czechowa" wg "Trzech sióstr" otrzymała nagrodę aktorską na festiwalu w Kaliszu przyznaną przez młodzieżowe jury. - Praca z Pawłem Miśkiewiczem, reżyserem, nie była łatwa. Długo nie mogłam poczuć metody Pawła, metody drążenia w głąb siebie. Czułam się jak kauczuk rzucony o ścianę. Ten proces był dla mnie za głęboki. Aż pewnego dnia stało się to "coś", co mnie otworzyła 

Pani Ania przyznaje, że ma dwoistą naturę: z jednej strony jest najzwyklejszą, młodą radosną dziewczyną, z drugiej zaś potrafi przeistaczać się w graną postać, nawet jeśli ta pełna jest sprzeczności i demonów. - Na scenie stać mnie na wiele więcej niż w życiu. Scena prowokuje, wyzwala ze mnie owo drugie ja - śmieje się pani Ania. Zapewne dlatego tak dobrze poczuła się w tak różnych postaciach jak Julia w Szekspirowskiej "Miarce za miarkę", Nina Zarieczna w Czechowowskiej "Mewie", Laura w "Kordianie" czy Felicja w "Pułapce" Różewicza. Domalik, Sass, Wiśniewski, Babicki - różne osobowości reżyserskie, różne metody pracy, różne teatralne światy. - Oni wszyscy obdarzyli mnie wielkim zaufaniem, nasycali teatrem - podkreśla aktorka. 

W życiu artystycznym aktorki role teatralne i filmowe nieustannie przeplatają się. Była zaledwie rok po studiach, gdy zgrała Mariolę w filmie "Mam na imię Justine" w reżyserii Wenezuelczyka Franco de Pena. Wygrała casting. Za tę rolę zdobyła wiele nagród. - To była mordercza praca i psychicznie i fizycznie. Przejść etapy od naiwnego dziewczątka do gwałconej i sprzedanej do Niemiec jako prostytutka dziewczyny - to nie takie proste, szczególnie dla młodej aktorki. Franco dał mi nieźle w kość, to istny furiat, ryzykant, ale i świetny fachowiec, perfekcjonista. To była ostra szkoła zawodu. Franco kontrolował mnie na każdym kroku, sprawdzał czy poza planem pracuję nad scenariuszem, czy przypadkiem nie balanguję. Film objechał wiele festiwali, min. w Montrealu, Brukseli i w Petersburgu, był świetnie przyjmowany. Za to w Polsce... niewielu o nim wie. 

Były też inne ważne projekty filmowe w życiu Anny: "Egzamin z życia" Teresy Kotlarczyk, "Glina" Władysława Pasikowskiego obok Jerzego Radziwiłowicza, "Dlaczego nie" - komedia romantyczną, "Jak żyć", "Karol, człowiek, który został papieżem" i wreszcie "Generał Nil", gdzie zagrała córkę generała Fieldorfa. 

- Podczas przymiarki kostiumu na planie "Gliny" poprosiłam Władka o rozmowę na temat mojej roli. - ,,O czym chcesz rozmawiać?". - ,, O tym jak budować tę postać". - "Aniu, ale ja cię zaangażowałem nie po to, żeby z tobą dyskutować, tylko dlatego, że wiedziałem, że ty właśnie potrafisz zagrać Julię". To była jedna z pierwszych ważnych lekcji - została mi do dziś. Zaufał mi. 

Innym razem poprosiłam Władka o drugiego dubla, bo czułam, że pierwszy nie wyszedł mi. Na to usłyszałam: "Czy ty jesteś tak świetną aktorką jak Jerzy Radziwiłowicz?" - "Nie" - mówię. - "A czy jesteś taka znana i tak dobrze zapowiadająca się jak Maciek Stuhr?" - "No nie" - rzekłam. - " To jakim prawem prosisz mnie o drugiego dubla na taśmie?". 

I choć go dostałam, to ta uwaga poszła mi w pięty. Za dobrze się poczułam. Dzwonek "pokora" zadzwonił. To mi bardzo pomogło przy pracy z Franco. Po jego filmie byłam szczęśliwa, choć tak zmęczona, że przez pierwsze trzy tygodnie niemal bez przerwy spałam. 

Był taki czas, że Anna Cieślak spędzała życie w ekspresie Kraków - Warszawa, miała zdjęcia, spektakle, próby i... miłość w Łodzi - ta ostatnia nie wytrzymała próby czasu - a równoczesne granie w serialach, filmach i teatrze przerosło siły aktorki. - Powiedziałam sobie: "Stop". Musisz porządkować sprawy zawodowe, musisz mieć czas na przeżycie czegoś w życiu. 

I ten stop pojawił się przez kilka miesięcy. Po doświadczeniu kieratu nagle nie dostawałam żadnych propozycji. Po miesiącu byłam przerażona, ale kiedy zaakceptowałam ten stan zaczęły pojawiać się propozycje. Za chwilę zaczynamy filmowe "Śluby panieńskie", a w Teatrze STU próby do "Króla Lira" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. 

Anna Cieślak nie ukrywa, że jest aktorką emocjonalną i owe emocje często w pracy musi ściągać. Jako zodiakalna Panna jest też dość nieufna pełna dystansu podczas pierwszych prób. I wciąż podkreśla jak wiele zawdzięcza pedagogom i reżyserom - mistrzom. - Władek Pasikowski - konkret, absolutny profesjonalizm i dyscyplina pracy. Andrzej Domalik - wiara w aktora, Jan Peszek - gotowość i walka o kształt roli, pasja, Romek Gancarczyk - zaufanie do aktora, Dorota Segda - ciepła serdeczność. Po egzaminie zaprosiła nas do domu, zrobiła fantastyczną kolację i razem ze Staszkiem Radwanem, który siedział w bujanym fotelu i palił fajkę jak stary Indianin, urządzili nam uroczy wieczór. 

Anna Cieślak nie tylko jest utalentowaną aktorką, która już zrobiła karierę, a wiele jeszcze przed nią, ale i w życiu prywatnym osobą odważną. Lubi sporty ekstremalne, choć jej wygląd kruchej i delikatnej kobiety na to nie wskazuje. - Nurkuję, latam na motolotni, żegluję, uczę się jazdy na snowboardzie. I uwielbiam przyrządzać kolację przyjmując gości. Wtedy gotuję np. kaczkę w pomarańczach. 

- I nadal jest Pani aktorką po to, by - jak powiedziała Pani niedawno - opowiadać ludziom wzruszające historie? - Tak, bo warto.»

"Opowiadać wzruszające historie"
Jolanta Ciosek
Dziennik Polski 
Szczupła, wysoka, o wielkich sarnich oczach i ogromnym wdzięku - od pięciu lat idzie jak burza w teatrze i filmie. Czy od takiej kariery nie może przewrócić się w głowie? 

Jej wujek-dziadek Zygmunt statystował w filmie obok Gerarda Philippe\'a jej stryjek, Bronisław, vel porucznik Borewicz, zagrał rolę życia w serialu "07 zgłoś się". Jako licealistka zadebiutowała sztuką teatralną, później znalazła się w czołówce castingu na rolę Zosi w filmowym "Panu Tadeuszu". W ciągu pięciu lat od ukończenia szkoły teatralnej zdążyła zdobyć Nagrodę im. Leona Schillera zagrać w kilkunastu filmach i spektaklach teatralnych, zdobyć laury za rolę Marioli w filmie "Mam na imię Justine". Uwielbia sporty ekstremalne i dobrą kuchnię. Szczupła, wysoka o wielkich sarnich oczach i ogromnym wdzięku - Anna Cieślak, aktorka Teatru im. Juliusza Słowackiego, od pięciu lat idzie jak burza w teatrze i filmie. Czy od takiej kariery nie może przewrócić się w głowie? 

- Miałam w szkole wspaniałych pedagogów. To oni uczyli mnie pokory do zawodu - mówi na początku spotkania pani Ania wyłączając komórkę. - A jak będzie ten najważniejszy telefon, może z Hollywood? - pytam prowokująca - Trzeba mieć szacunek dla osoby, z którą się rozmawia i do samego siebie - pada zdecydowana odpowiedź. 

Aktorka przyznaje, że kilka kropli aktorskiej krwi od wujka i stryjka na pewno zaważyło na jej wyborze życiowym. A przecież jako absolwentka klasy matematyczno-fizycznej szczecińskiego liceum powinna celować na ścisłe kierunki. Do dziś, dla relaksu i rozćwiczenia umysłu, czasami rozwiązuje zadania matematyczne. - To są geny po tacie, który jako inżynier matematykę i fizykę ma w małym palcu. Mnie i całej grupie koleżanek udzielał korepetycji z fizyki. - Boże, co się wtedy działo w domu, jaki był surowy. A aktorstwo to sprawka mojej starszej siostry, Agnieszki. 

Najpierw poszłam w jej matematyczne ślady licealne, potem brałam udział w różnych konkursach recytatorskich... No jeszcze był mój dziadek, z którym pisywaliśmy listy-rymowanki: "Jak się czuje kochana babcia, czy chodzi po domu w ciepłych kapciach?" - pytałam. - "Dziadek, choć stary, to młodym pannom kręci gitary" - odpowiadał wuj Czesiek. I te częstochowskie rymowanki doprowadziły mnie do napisania współczesnej wersji "Kopciuszka". Byłam chora i siedząc w domu, wymyśliłam rymowaną sztukę, którą zatytułowałam "Marysia praczka". W szkole wszystkim spodobała się i wystawiliśmy ją na Przeglądzie Małych Form Teatralnych w Szczecinie. Koleżanka zachorowała, więc musiałam wziąć za nią zastępstwo i zagrałam Marysię praczkę! Na scenie stroboskop - to były takie czasy: do Berlina jeździło się na Love Parade, chodziło się w sztormiakach, z gwizdkami, jeździło maluchem, a na scenie, jako główna atrakcja, królował stroboskop. Zajęliśmy pierwsze miejsce. To był pierwszy sukces, ale przede wszystkim wspaniała praca i zabawa. 

Kolejny krok też zawdzięcza siostrze: "Skoro tak cię bawi to aktorstwo, to jedź na ten casting na Zosię do Pana "Tadeusza" - usłyszała. Pojechała będąc w III klasie. To był jej pierwszy pobyt w Warszawie. - Akuratnie strajkowali bezdomni, dworzec był ich pełen. Przeraziłam się. Pojechałam do Wytwórni Filmowej na Chełmską: "O Boże, chyba wszystkie dziewczyny z całej Polski chcą być Zosią" - pomyślałam. W eliminacjach dostałam się do ścisłej piątki, którą przesłuchiwał sam Andrzej Wajda. Myślałam, że śnię. Ubrali mnie, wymalowali, doczepili długi warkocz. Sądzę, że zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tęgo co mnie wtedy spotkała. I fakt, że to nie ja w efekcie zagrałam Zosię, wcale mnie nie załamał. Również nie poddałam się, kiedy pierwszy raz nie dostałam się do krakowskiej PWST: słaby, wysoki, gardłowy i niesceniczny głos - usłyszałam. Wtedy przez rok pfzygotowywałam się w prywatnej szkole aktorskiej Leszka Zdybała - tam właśnie Tomek Obora ustawił mi głos, uświadomił błędy, wyzbył zachwytu dzidzibutki nad światem, ale w efekcie dodał wiary w siebie. Z tym długo miałam kłopot: nieśmiałą raczej wycofana, zestresowana Pracowałam też w kawiarni filmowej Graffiti - zarabiałam na prywatną szkołę, a studentką byłam średnią, bo się zakochałam i co oczywiście było najważniejsze. Uwielbiałam Graffiti: Kino Letnie, w czwartki nieme kino z taperem... 

Kiedy za drugim razem zdałam do szkoły teatralnej, też nie było łatwo, ale udało się. Byłam długi czas spięta, z "fuksówki" wszyscy wspominają mnie jako długą, bladą, z wiełkimi oczami. Tak mniej więcej wyglądała połowa studiów: walka ze stresem. Dopiero pedagodzy dali mi wewnętrzny spokój i obdarzyli zaufaniem. Z czasem dopiero zrozumiałam słowa Anny Dymnej: "Kobieta aktorka, zwłaszcza typ amantki, musi mieć wrażiiwość królewny i odporność k. ..". Z czasem też zrozumiałam słowa prof. Korneckiej: "Jeśli wychodzisz na scenę z przekonaniem, że teraz, to ja wam pokażę, to z gruntu jesteś spalona. Między aktorem a widzem ma się zdarzyć coś pięknego, a tego nie da się założyć". Z kolei Jan Peszek uczył nas odpowiedzialności, silnego aktorstwa odporności. 

Anna Cieślak za rolę Nataszy w dyplomowych "Ćwiczeniach z Czechowa" wg "Trzech sióstr" otrzymała nagrodę aktorską na festiwalu w Kaliszu przyznaną przez młodzieżowe jury. - Praca z Pawłem Miśkiewiczem, reżyserem, nie była łatwa. Długo nie mogłam poczuć metody Pawła, metody drążenia w głąb siebie. Czułam się jak kauczuk rzucony o ścianę. Ten proces był dla mnie za głęboki. Aż pewnego dnia stało się to "coś", co mnie otworzyła 

Pani Ania przyznaje, że ma dwoistą naturę: z jednej strony jest najzwyklejszą, młodą radosną dziewczyną, z drugiej zaś potrafi przeistaczać się w graną postać, nawet jeśli ta pełna jest sprzeczności i demonów. - Na scenie stać mnie na wiele więcej niż w życiu. Scena prowokuje, wyzwala ze mnie owo drugie ja - śmieje się pani Ania. Zapewne dlatego tak dobrze poczuła się w tak różnych postaciach jak Julia w Szekspirowskiej "Miarce za miarkę", Nina Zarieczna w Czechowowskiej "Mewie", Laura w "Kordianie" czy Felicja w "Pułapce" Różewicza. Domalik, Sass, Wiśniewski, Babicki - różne osobowości reżyserskie, różne metody pracy, różne teatralne światy. - Oni wszyscy obdarzyli mnie wielkim zaufaniem, nasycali teatrem - podkreśla aktorka. 

W życiu artystycznym aktorki role teatralne i filmowe nieustannie przeplatają się. Była zaledwie rok po studiach, gdy zgrała Mariolę w filmie "Mam na imię Justine" w reżyserii Wenezuelczyka Franco de Pena. Wygrała casting. Za tę rolę zdobyła wiele nagród. - To była mordercza praca i psychicznie i fizycznie. Przejść etapy od naiwnego dziewczątka do gwałconej i sprzedanej do Niemiec jako prostytutka dziewczyny - to nie takie proste, szczególnie dla młodej aktorki. Franco dał mi nieźle w kość, to istny furiat, ryzykant, ale i świetny fachowiec, perfekcjonista. To była ostra szkoła zawodu. Franco kontrolował mnie na każdym kroku, sprawdzał czy poza planem pracuję nad scenariuszem, czy przypadkiem nie balanguję. Film objechał wiele festiwali, min. w Montrealu, Brukseli i w Petersburgu, był świetnie przyjmowany. Za to w Polsce... niewielu o nim wie. 

Były też inne ważne projekty filmowe w życiu Anny: "Egzamin z życia" Teresy Kotlarczyk, "Glina" Władysława Pasikowskiego obok Jerzego Radziwiłowicza, "Dlaczego nie" - komedia romantyczną, "Jak żyć", "Karol, człowiek, który został papieżem" i wreszcie "Generał Nil", gdzie zagrała córkę generała Fieldorfa. 

- Podczas przymiarki kostiumu na planie "Gliny" poprosiłam Władka o rozmowę na temat mojej roli. - ,,O czym chcesz rozmawiać?". - ,, O tym jak budować tę postać". - "Aniu, ale ja cię zaangażowałem nie po to, żeby z tobą dyskutować, tylko dlatego, że wiedziałem, że ty właśnie potrafisz zagrać Julię". To była jedna z pierwszych ważnych lekcji - została mi do dziś. Zaufał mi. 

Innym razem poprosiłam Władka o drugiego dubla, bo czułam, że pierwszy nie wyszedł mi. Na to usłyszałam: "Czy ty jesteś tak świetną aktorką jak Jerzy Radziwiłowicz?" - "Nie" - mówię. - "A czy jesteś taka znana i tak dobrze zapowiadająca się jak Maciek Stuhr?" - "No nie" - rzekłam. - " To jakim prawem prosisz mnie o drugiego dubla na taśmie?". 

I choć go dostałam, to ta uwaga poszła mi w pięty. Za dobrze się poczułam. Dzwonek "pokora" zadzwonił. To mi bardzo pomogło przy pracy z Franco. Po jego filmie byłam szczęśliwa, choć tak zmęczona, że przez pierwsze trzy tygodnie niemal bez przerwy spałam. 

Był taki czas, że Anna Cieślak spędzała życie w ekspresie Kraków - Warszawa, miała zdjęcia, spektakle, próby i... miłość w Łodzi - ta ostatnia nie wytrzymała próby czasu - a równoczesne granie w serialach, filmach i teatrze przerosło siły aktorki. - Powiedziałam sobie: "Stop". Musisz porządkować sprawy zawodowe, musisz mieć czas na przeżycie czegoś w życiu. 

I ten stop pojawił się przez kilka miesięcy. Po doświadczeniu kieratu nagle nie dostawałam żadnych propozycji. Po miesiącu byłam przerażona, ale kiedy zaakceptowałam ten stan zaczęły pojawiać się propozycje. Za chwilę zaczynamy filmowe "Śluby panieńskie", a w Teatrze STU próby do "Króla Lira" w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. 

Anna Cieślak nie ukrywa, że jest aktorką emocjonalną i owe emocje często w pracy musi ściągać. Jako zodiakalna Panna jest też dość nieufna pełna dystansu podczas pierwszych prób. I wciąż podkreśla jak wiele zawdzięcza pedagogom i reżyserom - mistrzom. - Władek Pasikowski - konkret, absolutny profesjonalizm i dyscyplina pracy. Andrzej Domalik - wiara w aktora, Jan Peszek - gotowość i walka o kształt roli, pasja, Romek Gancarczyk - zaufanie do aktora, Dorota Segda - ciepła serdeczność. Po egzaminie zaprosiła nas do domu, zrobiła fantastyczną kolację i razem ze Staszkiem Radwanem, który siedział w bujanym fotelu i palił fajkę jak stary Indianin, urządzili nam uroczy wieczór. 

Anna Cieślak nie tylko jest utalentowaną aktorką, która już zrobiła karierę, a wiele jeszcze przed nią, ale i w życiu prywatnym osobą odważną. Lubi sporty ekstremalne, choć jej wygląd kruchej i delikatnej kobiety na to nie wskazuje. - Nurkuję, latam na motolotni, żegluję, uczę się jazdy na snowboardzie. I uwielbiam przyrządzać kolację przyjmując gości. Wtedy gotuję np. kaczkę w pomarańczach. 

- I nadal jest Pani aktorką po to, by - jak powiedziała Pani niedawno - opowiadać ludziom wzruszające historie? - Tak, bo warto.

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
3 lipca 2009
Portrety
Anna Cieślak

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...