Osobista prawda jest zagrożeniem dla zhierarchizowanego państwa

Rozmowa z Małgorzatą Warsicką.

Punktem wyjścia dla moich rozważań była rozmowa Piłata z Jeszuą, w której Piłat wprost stawia pytanie „czym jest prawda?" i która staje się pewnego rodzaju konfrontacją bardzo samoświadomego Piłata – zdającego sobie sprawę, że jest on, pomimo swojej pozycji i władzy, jedynie pomniejszym, zależnym trybikiem w wielkiej, zhierarchizowanej machinie systemu, która nie jest w stanie służyć ludzkości – z prostotą filozofii Jeszui, który, jako że wyzbył się ego i kierował miłością, jest w tej powieści uosobieniem prawdy tak bardzo potrzebnej w świecie „Mistrza...".

Z Małgorzatą Warsicką – reżyserką „Mistrza i Małgorzaty", spektaklu wyróżnionego licznymi nagrodami na XX edycji Festiwalu Interpretacje – rozmawia Jan Gruca.

Jan Gruca: Pani Małgorzato, myślę, że możemy zacząć naszą rozmowę od niewątpliwie miłych wieści. Ostatnia edycja Festiwalu Interpretacje, która odbyła się w listopadzie 2020 roku, zakończyła się dla pani bardzo pomyślnie. Wyreżyserowany przez panią spektakl „Mistrz i Małgorzata" otrzymał wówczas nagrodę publiczności. Jak pani zareagowała na to wyróżnienie?

Małgorzata Warsicka - Nagroda publiczności była dla mnie szczególnie dużym zaskoczeniem, bo przyznam szczerzę, że do tej pory wydawało mi się, że tego rodzaju nagrody są przyznawane ludziom mającym najwięcej znajomych, którzy aktywnie wysyłają głosy. Okazało się, że byłam w błędzie albo to ja tym razem miałam najwięcej znajomych (śmiech). Niemniej jednak, uważam, że było to szczególnie wspaniałe wyróżnienie, bo pomimo tego, że spektakl był online, że nie było interakcji aktora z widownią na żywo, i że to przedstawienie ze względu na swoją specyfikę po prostu dużo na internetowej formie straciło, to widzowie i tak zdecydowali się wyróżnić naszego „Mistrza i Małgorzatę". Jest to powód do radości nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich, którzy nad tym spektaklem pracowali. Jesteśmy bardzo wdzięczni, dlatego w imieniu swoim, realizatorów, aktorów, muzyków i wszystkich, którzy przy „Mistrzu i Małgorzacie" pracowali, chciałabym serdecznie widzom podziękować za ten odruch sympatii.

Ponadto, Marta Gzowska-Sawicka, która w przedstawieniu wcielała się w Wolanda otrzymała Nagrodę Dziennika Teatralnego, a pani, jako reżyserka spektaklu, otrzymała głos Stanisława Rosieka, który zasiadał w jury XX edycji. Tak udany festiwal z pewnością jest wielkim wyróżnieniem dla realizatorów jak i dla Teatru Polskiego.

- Nagroda dla Marty bardzo mnie ucieszyła i myślę, że jest znakomitym zwieńczeniem pracy nad rolą, której Marta się w pełni oddała. Przygotowując ten spektakl, miałam okazję obserwować, w jaki sposób ta kreacja powoli się rozwijała. Marta do Wolanda podeszła na początku powściągliwe, ale z czasem z tej roli zaczęły kiełkować jakaś dziwna demoniczna mądrość i przenikliwość, które sprawnie definiują to, jaki jest Woland w naszej bielskiej inscenizacji.
Wyróżnienie pana Stanisława Rosieka i mieszek, który w związku z tym wyróżnieniem otrzymałam, także sprawił mi niemałą radość. Chciałabym podziękować panu Stanisławowi za tę nagrodę, jak i za słowa, którymi uzasadnił, dlaczego postanowił docenić naszego „Mistrza i Małgorzatę".

W imieniu Dziennika Teatralnego także serdecznie gratuluję pani tych osiągnieć i chciałbym poznać pani uzasadnienie, dlaczego zdecydowała się pani wystawić „Mistrza i Małgorzatę" i dlaczego akurat 2019 był „tym" rokiem na premierę tego spektaklu.

- W przypadku tego przedsięwzięcia złożyło się na to parę czynników. Początkiem 2019 roku wyjechałam do Australii, bo czułam, że muszę się zdystansować od siebie i od swojej pracy. Potrzebowałam czasu, aby sobie pewne sprawy przemyśleć i poukładać je na nowo. Tak to jednak jest, że jak już człowiek postanowił sobie odpuścić czy zrobić przerwę, to zaczynają pojawiać się różne propozycje. Będąc w Australii dowiedziałam się, że „Beniowski. Ballada bez bohatera", spektakl, który reżyserowałam w Teatrze Nowym w Poznaniu, zakwalifikował się do Opolskich Konfrontacji Teatralnych, po czym wygrał nagrodę główną festiwalu. Zaraz po tym pojawiła się propozycja zrobienia „Elektry" w niemieckim Fryburgu, a także zadzwonił do mnie dyrektor Mazurkiewicz z propozycją przygotowania spektaklu w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Omawialiśmy różne teksty i tematy, które mnie interesowały i wtedy dyrektor zasugerował mi „Mistrza...", na którego ostatecznie się zgodziłam, gdyż czułam, że nie mając innych zobowiązań, jest to dobry czas na zagłębienie się i zbadanie tej monumentalnej klasyki. Klasyki, która – że tak to ujmę – obrosła już wszystkim tym, czym tylko może obrosnąć. Bo ta książka nie tylko ma swoich wyznawców i budzi dużo emocji w naszym środowisku, ale też wielu widzów jak i również aktorów ma wobec niej wiele oczekiwań. Wydaje mi się, że gdyby nie ten wolny czas, którego w Australii miałam dużo, to bym się za taką literaturę nie wzięła.

Jak się zatem pani pracowało nad adaptacją takiej „obrośniętej" książki?

- Jak zaczęłam czytać „Mistrza i Małgorzatę", to zrozumiałam, dlaczego jest to tekst tak chętnie wystawiany w teatrach. Podczas lektury czuje się, że Bułhakow był dramaturgiem. Struktura poszczególnych scen i dialogów jest tak zbudowana, że w całości nadają się na scenę. Praca nad rozbudowaną, szkatułkową kompozycją obejmującą imponującą liczbę różnorodnych tematów szybko mnie zafascynowała i pochłonęła. Muszę przyznać, że dużo przyjemności czerpałam z pracy polegającej na przedzieraniu się przez gąszcz tematów zawartych w „Mistrzu...".

A które z tych tematów najbardziej panią zainteresowały?

- Nasz „Mistrz" rozgrywa się na trzech płaszczyznach. Pierwsza to płaszczyzna moskiewska, druga – apokryficzna, a trzecia to świat Mistrza i Małgorzaty, który naturalnie połączony jest z rzeczywistością moskiewską. Na tych wszystkich trzech płaszczyznach najbardziej interesowało mnie poszukiwanie prawdy w różnych jej wymiarach. Szybko zaintrygowało mnie to, jak te trzy światy kreują różne punkty widzenia na te same zagadnienia.
Punktem wyjścia dla moich rozważań była rozmowa Piłata z Jeszuą, w której Piłat wprost stawia pytanie „czym jest prawda?" i która staje się pewnego rodzaju konfrontacją bardzo samoświadomego Piłata – zdającego sobie sprawę, że jest on, pomimo swojej pozycji i władzy, jedynie pomniejszym, zależnym trybikiem w wielkiej, zhierarchizowanej machinie systemu, która nie jest w stanie służyć ludzkości – z prostotą filozofii Jeszui, który wyzbył się ego i kierował się miłością. Jeszua jest uosobieniem prawdy tak bardzo potrzebnej w świecie „Mistrza...".

Kim zatem jest Woland w obliczu prawdy, którą uosabiał Jeszua?

- Jako że jest on częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro – że tak odwołam się do tekstu – funkcjonuje on jako pewnego rodzaju lustro dla mieszkańców Moskwy. Demaskuje fałsz, w którym żyją, bądź też któremu służą bohaterowie.

A ten trzeci świat, Mistrza i Małgorzaty, gdzie tam jest w takim razie prawda?

- Prawda jest w uczuciu, które łączy bohaterów. Chociaż ich miłość nie jest ani łatwa, ani piękna, to jest ona na pewno jedną z tych niewielu rzeczy w Moskwie, które są prawdziwe. Ponadto, oddzielnym tematem jeszcze jest Mistrz i jego powieść. Tutaj postawiliśmy pytanie czy dzięki sztuce, zbliżył się on do wyższej, uniwersalnej prawdy, a jeśli tak, to dlaczego została ona odrzucona, tak jak odrzucone zostały słowa Jeszui. W Mistrzu i Małgorzacie Bułhakow nie zostawia wątpliwości, że osobista prawda i wolność są zagrożeniem dla zhierarchizowanego państwa.

A pani zdaniem, z perspektywy artystki, czy jest to w ogóle możliwe?

- Wydaje mi się, że sama chęć jej poszukiwania jak i próby znalezienia odpowiedzi na pytania za pomocą sztuki, są już wyrazem autentyczności. A jeśli takich chęci nie ma, to chyba nie ma sensu robić sztuki.

Rozumiem. Wcześniej wspomniała pani o oczekiwaniach widzów wobec inscenizacji tej powieści. Czytając recenzje można trafić na różne spostrzeżenia krytyków i, co moim zdaniem jest dość ciekawe, jedni twierdzą, że twórcy bielskiego „Mistrza" pozostali wierni w stosunku do oryginału, inni z kolei zauważyli, że jest to raczej oryginalne i nowatorskie podejście do klasyka. Zastanawiam się zatem, co pani zdaniem, jest najbardziej pani w tym przedstawieniu?

- Myślę, że tutaj jedni i drudzy recenzenci mają jak najbardziej rację, bo zarówno zostaliśmy wierni temu, co Bułhakow napisał w warstwie literackiej, ale sposób montażu czy sama inscenizacja nie jest wierna oryginałowi. Ważnym gestem było zdjęcie nacisku z kontekstu historycznego i politycznego. Niepatrzenie na świat powieści przez pryzmat tych kontekstów pozwoliło mi dostrzec to, co dokładnie postacie przedstawienia czynią sobie nawzajem, aniżeli co czyni im totalitarny system. Skupiłam się zatem raczej na egzystencjalnej kondycji różnych bohaterów – bardzo mnie interesował w „Mistrzu..." człowiek, jego świadomość, decyzje, które podejmuje i czynniki wpływające na te decyzje.

Myślę, że także dla wielu widzów niecodzienne było to, że w kilku rolach oryginalnie męskich obsadziła pani kobiety. Mówimy tutaj o wspomnianym wcześniej Wolandzie, ale też o Jeszui, w roli którego wystąpiła Daria Bułka. Co stało za tymi decyzjami i w jakich kategoriach płeć zmieniła znaczenia tych postaci.

- Akurat w przypadku tych postaci, to w niewielkim. Jako że wcześniej nie miałam okazji pracować z bielskim zespołem, to celem wyłonienia obsady przez pierwsze dwa tygodnie czytaliśmy wszystkie postaci na zmianę. Miałam oczywiście jakieś swoje wstępne pomysły w tej kwestii, niemniej jednak chciałam jeszcze je zweryfikować i upewnić się, co do swoich wyborów. W ten sposób skupiałam się przede wszystkim na osobowościach aktorów, pasujących do tych tematów, o które mi w danych postaciach chodziło. W przypadku Jeszui, to właśnie w Darii znalazłam szczerość, kruchość i prawdę, a to o tym chciałam opowiadać za pomocą jej postaci. W Marcie natomiast znalazłam przenikliwość i mądrość, które były podstawowym założeniem mojej wizji Wolanda. Jako że te postaci były dla mnie ewidentnie przedstawicielami pewnych idei, a idee są bezpłciowe, to płeć miała dla mnie drugorzędne znaczenie. Tak naprawdę bardzo mało o tym rozmawialiśmy podczas produkcji spektaklu, założyliśmy to za pewnego rodzaju oczywistość.

Musiało panią zatem bardzo zaskoczyć, jak często w recenzjach krytycy zwracali na to uwagę.

- Rzeczywiście, było to dla mnie zaskoczenie. Przy okazji każdej rozmowy o „Mistrzu...", temat ten zawsze się pojawia. Wiąże się to oczywiście z tym, że płeć sama w sobie, na scenie, jest silnie nacechowanym środkiem ekspresji, który może nieść ze sobą wiele znaczeń – naturalnie zatem widzowie będą snuć na tej podstawie liczne teorie. Niemniej jednak, jest to dla mnie bardzo ciekawe. Lubię jak w teatrze interpretacje wymykają się nam, twórcom, i potrafią stać się zupełnie czymś innym w głowach odbiorców.

Ciekawi mnie także pani podejście do Poety, w którego wcielił się Michał Czaderna. Jakby nie patrzeć, to od tej postaci zaczyna się cała historia na Patriarszych Prudach, jak i jest to pierwszy bohater powieści, który orientuje się kim tak naprawdę może być Woland. Proszę coś więcej opowiedzieć o tej postaci.

- Myślę, że jest to człowiek, który nie wytrzymuje konfrontacji z tym, że świat nie jest zbudowany tak, jak mu się to początkowo wydawało, że ten świat nie jest deterministyczny, i że a plus be nie zawsze będzie równało się ce. Kiedy odkrywa on te nieprzeniknioność świata, to jego psychika nie wytrzymuje. Wynika to z tego, że został on wychowany w pewnej strukturze znaczeń, która przez to jedno spotkanie mu się kompletnie rozpada. A jako że był to człowiek aktywnie propagujący paradygmat braku jakiejkolwiek siły nadprzyrodzonej, to konfrontacja z diabłem musiała doprowadzić do upadku jego systemu znaczeń. Dlatego ważnym aspektem dla tej postaci był czas – Poeta potrzebował tak naprawdę czasu by móc ten swój szok egzystencjalny przetrawić, aby następnie spróbować przyswoić nowy, zupełnie inny system wartości. Tutaj znowu zahaczamy o wspomnianą wcześniej prawdę – w tym przypadku prawdę zarówno o sobie jak i o świecie. Tego rodzaju sytuacja przytrafia się także wielu innym obywatelom miasta.

Myślę, że warto jeszcze byłoby porozmawiać o scenografii i przestrzeni w „Mistrzu i Małgorzacie", która jest mocno zgeometryzowana. Mam na myśli aktorów chodzących po prostych liniach, wiązki światła odbijane za pomocą luster i kreślące liniami przestrzeń, prostokątne formy na podłodze sceny czy chociażby obecność planszy szachowej, będącej przecież silnie geometryczną figurą. Czym się tutaj kierowaliście, skąd pojawiły się takie zabiegi estetyczne?

- Bardzo dużo rzeczywiście razem ze scenografem, Marcinem Chlandą, myśleliśmy o estetyce samej w sobie, ale przede wszystkim jednak chodziło nam o stworzenie takiej przestrzeni, która jest jednocześnie wszędzie i nigdzie. Nie chcieliśmy w żaden sposób jej konkretyzować, ponieważ zdawaliśmy sobie sprawę, że będziemy dynamicznie poruszali się po tych kilku realistycznych i nierealistycznych płaszczyznach. Dlatego zdecydowaliśmy się, że zmiany przestrzeni będziemy akcentować za pomocą oświetlenia i muzyki, zamiast za sprawą scenografii. I tak wokół tej koncepcji właśnie opracowaliśmy z Marcinem dramaturgię przestrzeni (jak i jej zmian). Ponadto, chcieliśmy też wykreować tę mistyczną rzeczywistość, funkcjonującą w pewnego rodzaju zawieszeniu, niebycie i marazmie, którą dopiero Woland i jego świta zdołają zdynamizować swoją obecnością. Stąd się wzięła ta geometria, która miała podkreślać statyczność zastanej przestrzeni

Chciałbym jeszcze by na koniec opowiedziała pani trochę o muzykalności spektaklu, a może raczej powinienem powiedzieć, o jego „rozbudowanej dźwięczności", ponieważ nie tylko instrumenty, ale cała gamma różnych pisków, szumów i szelestów tworzy warstwę dźwiękową tego przedstawienia.

- To jest zasługa Karola Nepelskiego, z którym pracuję już od lat, przez co zdołaliśmy wypracować sobie pewien wspólny język. Karol zawsze zamyka świat i idee, o których rozmawiamy w jakiś konkretny muzyczny koncept, co bardzo pomaga w dramaturgii. Tutaj takim konceptem i punktem wyjściowym były Bachowskie Pasje, których temat z oczywistych względów pokrywał się z akcją powieści. Na wszystkich wspomnianych wcześniej płaszczyznach znajdziemy bohaterów, którzy odbywają swoje metaforyczne drogi krzyżowe – natomiast Jeszua naturalnie doświadcza jej wprost. W muzyce Karola wszystko musi z czegoś wynikać, stąd, tak myślę, bierze się trafność jego muzycznych wyborów i spostrzeżeń. Pracę nad muzyką zaczynamy bardzo wcześnie, już na etapie adaptacji. Ustalamy wówczas instrumentarium tematy, którymi będziemy się kierować. Dzięki temu już w trakcie pracy nad scenariuszem jestem w stanie rozpracować, jak te muzyczne założenia przeprowadzić, które elementy i jakie sceny będą muzyczne, a które mniej. Oczywiście wtedy to są jeszcze ogólne koncepty. Wraz z postępem prac dokładamy do tego kolejne, bardziej szczegółowe warstwy, dużo też zmieniamy w konfrontacji z aktorem i z materią sceny, przez co w efekcie otrzymujemy skonkretyzowane i wyraziste formy.

Bardzo dziękuję pani za rozmowę o „Mistrzu i Małgorzacie".

- Również serdecznie dziękuję.

__

A naszych czytelników zapraszamy do drugiej części wywiadu – na temat kolejnej premiery Małgorzaty Warsickiej w Teatrze Polskim w Bielsku Białej – która pojawi się na stronie Dziennika już wkrótce.

__

Małgorzata Warsicka - Reżyserka. Absolwentka Wydziału Reżyserii AST im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie oraz Architektury i Urbanistyki na Politechnice Krakowskiej im. Tadeusza Kościuszki. Laureatka licznych nagród – między innymi Nagrody za Najlepszy Debiut Reżyserski na toruńskim festiwalu „Pierwszy Kontakt" za spektakl „Jakobi i Leidental" H. Levina z Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie; Grand Prix 44 Ogólnopolskich Konfrontacji Teatralnych w Opolu za spektakl „Beniowski. Ballada bez bohatera" z Teatru Nowego w Poznaniu; nagrody za reżyserię „Nieskończonej historii" A. Pałygi z Teatru im. W. Horzycy w Toruniu na 22. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Współpracowała z Teatrami w Warszawie, Gdyni, Krakowie, Toruniu, Olsztynie, Łodzi, Tarnowie, Bydgoszczy oraz we Fryburgu.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
2 maja 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia