Ostatnia opera w Ogrodach Muzycznych

„Turandot" - komp. Giacomo Puccini - reż. Robert Wilson - Opéra national de Paris

Pisząc o ostatniej operze mam na myśli oczywiście to, że umarł przed ukończeniem słynnej „Turandot", a że umarł niespodziewanie i zostawił pogmatwane notatki, operze dopisano potem więcej niż jeden finał. Legendarny amerykański twórca, Robert Wilson, wyreżyserował w ubiegłym roku w Operze Paryskiej ostatecznie przyjętą i wykonywaną wersję dzieła. Retransmisję tego wspaniałego wystawienia obejrzałam 25 lipca w ramach Festiwalu Ogrody Muzyczne. I była to ostatnia opera festiwalu.

„Turandot" w kontekście włoskiej sztuki operowej bywa nazywana ostatnią nie tylko ze względu na zmarłego nagle Pucciniego, ostatniego z mistrzów. Mimo że w dwudziestym wieku mamy jeszcze wielkich włoskich kompozytorów muzyki filmowej, jak Ennio Morricone czy Nino Rota, wraz ze śmiercią Pucciniego zamknęła się pewna epoka. Również sama treść tej dziwnej opery jest przerwana – i symbolicznie, i dosłownie – śmiercią, oznaczającą nieodwołalnie absolutny koniec. Wielki Arturo Toscanini dyrygując premierowym wykonaniem „Turandot" w La Scali, mimo dopisanego przez Franca Alfano finału, zresztą z Toscaninim konsultowanego, niespodziewanie zatrzymał orkiestrę w miejscu, gdzie urywał się oryginalny rękopis – gest ten przeszedł do historii opery. Puccini bowiem do końca wahał się, jak zakończyć dzieło, jego narracja skończyła się właśnie tam!

Opera nosi dziwny tytuł: Turandot to imię kobiece, imię księżniczki Państwa Środka, i znaczy po prostu „Córkę Turanu", czyli szeroko ciągnących się połaci azjatyckiej ziemi. Jest to historia ociekająca wręcz krwią, przemocą i okrucieństwem, dziwaczna, a jednak od lat święci triumfy na scenach operowych całego świata. Z pewnością decydują o tym piękno muzyki, w tym kilka naprawdę słynnych arii solowych, monumentalne scenografie i oryginalność samej historii, ale również fama niedokończonej i ostatniej.

„Turandot" powstała na podstawie sztuki o tym samym tytule Carla Gozziego na fali zainteresowania Europejczyków na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku kulturą Dalekiego Wschodu. Sam Puccini skomponował nieco wcześniej również słynną „Madamę Butterfly". Libretto „Turandot" napisali Giuseppe Adami i Renato Simoni, na język polski przełożone zostało przez Marię Olszańską. Prapremiera odbyła się 25 kwietnia 1926 w mediolańskiej La Scali, a tytułową rolę na interpretowała polska śpiewaczka, Rosa Raisa. Po przerwanej w miejscu urwanego rękopisu Pucciniego prapremierze, całość opery z dopisanym finałem wykonano dopiero następnego dnia.

Akcja rozgrywa się w Pekinie w bajkowych czasach rządów cesarza Chin, ojca Turandot, przepięknej księżniczki o sercu z kamienia. Wielu książąt zabiegało o jej rękę, lecz ona stawia wszystkich przed straszliwa próbą: jeśli nie rozwiążą zadanych przez nią trzech zagadek, kat utnie im głowę. To okrucieństwo jest zemstą zimnej piękności na całym rodzaju męskim za to, że jej prababce zadano kiedyś gwałt. Kolejni desperaci oddają głowę pod topór, gdy do miasta przybywa Kalaf, syn króla tatarskiego, Timura, który przebywa na wygnaniu i w ukryciu, jako i jego syn.

Panowie spotykają się w tłumie przypadkiem, a zniedołężniałemu ojcu towarzyszy oddana niewolnica, Liù, która służy swemu wygnanemu panu z miłości do Kalafa, w podzięce za uśmiech, którym ją kiedyś obdarował. Kalaf nagle spostrzega piękną księżniczkę przy okazji egzekucji kolejnego z odrzuconych zalotników i również natychmiast się w niej zakochuje. Chce zdobyć Turandot, mimo błagań Timura i Liù oraz perswazji trzech cesarskich ministrów: komiczno-tragiczni Ping, Pong i Pang na próżno tłumaczą mu, że to pewna śmierć. Jednak dzień później Kalafowi udaje się rozwiązać wszystkie trzy zagadki Turandot, co wywołuje furięwspaniałomyślnie krwawej piękności.

Zakochany Kalaf proponuje także jej odgadnięcie zagadki – jeśli księżniczka pozna jego imię, będzie mogła uciąć mu głowę. Turandot zarządza, że w mieście nikt ma nie spać, a imię Nieznanego Księcia ma być wydobywane z mieszkańców torturami. Timur i Liù, których widziano, gdy z nim rozmawiali, zawleczeni przed Turandot odmawiają wyznania tajemnicy, a Liù najpierw deklaruje się jako jedyna znająca jego imię, potem podczas tortur wyznaje publicznie swą miłość do księcia i zapowiada księżniczce Turandot, że także ona go pokocha, a następnie w obawie, że nie wytrzyma bólu i zdradzi tajemnicę, przebija się mieczem. Akcja opery zamiera – okrutna i bezsensowna śmierć niewinnej dziewczyny poraża wszystkich na scenie i na widowni. Tyle historii Pucciniego. Zakończył rękopis na opisie orszaku żałobnego wyprowadzającego ciało Liù i zamknął oczy na zawsze razem z nią.

Franco Alfano na podstawie notatek dopisał potem, że Kalaf najpierw się trochę złości, a potem jednak stanowczo domaga miłości od Turandot, która najpierw trochę się dąsa, ale po pierwszym pocałunku mięknie, ulega i odwzajemnia, a na koniec wszyscy się cieszą i życzą dziesięciu tysięcy lat panowania cesarzowi Chin. Ciekawe, jak zakończyła by się ta krwawa jatka, gdyby kompozytor dokończył operę według swojego oryginalnego zamysłu – podobno miał być jakiś wspaniały monumentalnych rozmiarów duet pokazujący wielką przemianę Turandot z opętanej żądzą krwi wściekłej morderczyni do tkliwej i zakochanej szczęśliwej mężatki. Niestety, już nigdy się nie dowiemy, jakich genialnych sposobów użyłby Puccini do przeprowadzenia takiej operacji.

Sto lat temu całość tej historii była o tyle bardziej wstrząsająca, że, co było tajemnicą poliszynela, Puccini – niech mu ziemia lekką będzie – był wielkim kobieciarzem, z bardzo skomplikowaną historią małżeńską i wieloma zdradami na koncie. A na niedługo przed jego śmiercią młoda pokojówka, oskarżana przez żonę Pucciniego o romans z panem domu, popełniła samobójstwo. Biografowie doszukują się w niej pierwowzoru postaci Liù, zaś jej strzeżoną do końca z wielkiej miłości tajemnicą miał być rzekomo rzeczywisty romans pana domu, lecz nie z ową pokojówką, a z jej nieco bardziej podeszłą w latach ciotką-kucharką.

Gołym okiem widać, że nie lubię finału tej opery, a Puccini umarł, bo nie zdzierżył całej sytuacji. Natomiast jest to tak cudownie piękna i porażająca muzyka, że nie da się tej opery nie wielbić. Zwłaszcza w reżyserii Roberta Wilsona, reżysera, scenografa, kostiumografa i choreografa w jednym. Wilson to artysta totalny, na przestrzeni ponad osiemdziesięcioletniego życia zgłębił i poznał wiele dziedzin sztuki, co w swojej reżyserii teatralnej i operowej przekłada na spektakle dopracowane w najdrobniejszych szczegółach pod względem spójności słowa, gestu, światła, kostiumu i symbolu. Realizacja dla Opery Paryskiej z 2023 ma minimalistyczną scenografię, oszczędne gesty, wyraziste kolory – czerń tak czarna, że aż brunatna, i biel tak biała, że aż błękitna, przenikają się z metalicznym odblaskiem zbroi żołnierzy cesarza i z ognistą czerwienią sukni Turandot.

Ona jest centralną postacią historii, jej należna jest cześć i ostatnie słowo. Wilson oddał też hołd Pucciniemu eksponując księżniczkę w finale jako jedyną liczącą się – nie żadne tam zrównanie z Kalafem w zakochanej parze, nie, to Turandot wyznacza sens do samego końca. I wcale się nie zmieniła, choć był pocałunek i duet, i wyznanie miłości księciu. Turandot pozostała sobą, wyniosła i świetlista.

Co do paryskiej obsady: aktorsko doskonała wykonująca partię tytułową Iréne Theorin wypadła spójnie i przekonująco, ale jej głos, ogromny sopran dramatyczny, nie podobał mi się w barwie, nie urzekł w niższych rejestrach, aria „In questa regia" nie miała w sobie zbyt wielu emocji. Kalafa pięknie wyśpiewał ciepłym tenorem Brian Jagde, choć popisowa aria „Nessun dorma" też mogła wypaść lepiej. Zachwycająca była Ermonela Jaho jako Liù, ale w arii z pierwszego aktu „Signore, ascolta" dopiero się rozgrzewała, za to finałowe sceny z jej udziałem, w tym aria „Tu che di gel sei cinta", to był przepiękny pokaz mocy, słodyczy i udręki. Wspaniali byli Florent Mbia, Maciej Kwaśnikowski i Nicholas Jones jako Ping, Pang i Pong – wokalnie, mimicznie, dramatycznie. Jako Timur – doskonały Mika Kares, przepiękna barwa, oszczędność wyrazu, majestat.

Obejrzenie Turandot w tej niezwykłej inscenizacji było dla mnie ogromnie poruszające, wyjątkowe, cenne. Jestem bardzo wdzięczna organizatorom Festiwalu Ogrody Muzyczne oraz honorowemu patronowi wydarzenia, Włoskiemu Instytutowi  Kultury w Warszawie, za ten punkt programu i za to, że mogłam w obcowaniu ze światową sztuką uczestniczyć.

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
29 lipca 2024

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

(Prawie) ostatnie święta
Grzegorz Eckert
Sztuka jest adaptacją powieści norwes...