Ostatnia Żydówka z miasteczka N.
"Była Żydówka, nie ma Żydówki" - reż. E. Ignaczak - Teatr Stajnia PegazaMarian Pankowski zawsze był twórcą, którego nie zadawalają proste odpowiedzi, który przyjmuje pozycję kontestatora, jątrzy i drażni, bez wahania podważa wszystkie powszechnie obowiązujące przekonania. Taka jest też udana sceniczna adaptacja jego powieści "Była Żydówka, nie ma Żydówki", przygotowana przez sopocki teatr Stajnia Pegaza
Dobra passa Mariana Pankowskieo w Polsce trwa. Spora w tym zasługa trójmiejskich instytucji kultury. Najpierw - w zeszłym roku - za powieść "Ostatni zlot aniołów" emigracyjny pisarz zdobył Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii proza. Kilka miesięcy później na podstawie tej powieści oraz dramatu "Ksiądz Helena" powstał spektakl gdańskiego Teatru Wybrzeże "Ksiądz H. czyli anioły w Amsterdamie", udany debiut reżyserski Bartosza Frąckowiaka. Sopot nie pozostał w tyle: "Była Żydówka, nie ma Żydówki" to sceniczna adaptacja jego najnowszej powieści, przygotowana przez niezależny Teatr Stajnia Pegaza.
Marian Pankowski zawsze był twórcą, którego nie zadawalają proste odpowiedzi, który przyjmuje pozycję kontestatora, jątrzy i drażni, bez wahania podważa wszystkie powszechnie obowiązujące przekonania. Taki jest też spektakl Stajni Pegaza: to opowieść o wizycie w Stanach Zjednoczonych Fajgi Oberlender - jedynej ocalałej Żydówki z miasteczka N. w krainie Nigdzie. Istotą nie jest tu jednak rekonstrukcja wojennych losów bohaterki. Pankowski - a za nim autorka scenariusza Katarzyna Fidos oraz reżyser Ewa Ignaczak - porusza szereg istotnych tematów; "na warsztat" bierze miedzy innymi stosunki polsko-żydowskie, głęboko zakorzeniony - nie tylko polski - antysemityzm czy wreszcie koszmar holokaustu z punktu widzenia nie narodu, ale jednostki (sam pisarz był więźniem Auschwitz).
Tym, co szczególnie uderza w całym spektaklu, to - bezwzględnie obnażona przez twórców - nieumiejętność mówienia o holokauście (temat ten pojawia się chociażby w doskonałym komiksie "Maus" Arta Spiegelmana). Tak naprawdę zawsze dominuje poprawny politycznie ton, czarno-białe podziały, kilka utartych frazesów, powtarzanych bezmyślnie, jako reakcja na kolejne typowe pytanie. Czy wynika to z niemożliwości wyobrażenia sobie tak potwornej i ogromnej zbrodni? A może, tak naprawdę, nie chcemy o holokauście słuchać i myśleć? Bo mamy już gotowy obraz, gotowe odpowiedzi?
Ewa Iganczak, korzystając z tekstu Pankwoskiego, stworzyła wyjatkowo sterylny i precyzyjny spektakl. Jedynym elementem scenografii jest długi, wysoki stół; w przedstawieniu pojawia się zaledwie parę, świetnie ogranych rekwizytów. Warto też zwrócić uwagę na cieakwy, bardzo dopracowany ruch sceniczny. Chwilami jednak reżyser - jakby nie do końca wierząc w siłę poruszającego i świetnie napisanego tekstu - nadużywa "mocnych" teatralnych środków. Mamy wiec w "była Żydówka, nie ma Żydówki" histeryczne wdrapywanie się na stół i spadanie z niego, wysoki kobiecy krzyk, rytmiczne uderzanie w stół płaszczami. Jednak o wiele ciekawiej wypadają fragmenty z subtelniejszą formą, pojedynczym znakiem, nie przekrzyczane.
Zawsze też ze sporym sceptycyzmem podchodziłem do obsadzania w spektaklu zarówno aktorów zawodowych, jak i niezależnych - prawie zawsze w takich przypadkach różnice w grze są ogromne. Podobnie było i w przypadku sopockiego przedstawienia. Magdalena Płaneta, absolwentka łódzkiej filmówki (dyplom z wyróżnieniem), przewyższała umiejętnościami swoje partnerki o głowę. Doskonale podawała tekst, precyzyjnie stopniowała emocje, zupełnie przy tym nie szarżując. Trzeba jednak przyznać, że doświadczona Ida Bocian i pełna energii Aleksandra Kania dawały z siebie wszystko, był Płanecie dorównać.
"Była Żydówka, nie ma Żydówki" Teatru Stajnia Pegaza nie jest rekonstrukcją historyczną ani jednoznacznym oskarżeniem. To raczej szereg pytań, niekiedy makabrycznie zabawnych, kiedy indziej bolesnych, które powinniśmy zadać sobie sami. Nawet jeżeli zadamy je sobie już po raz kolejny.