Osy w pustych szklankach

"Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi" - reż. Natalia Sołtysik - Teatr Współczesny w Szczecinie

Malina Prześluga jest błyskotliwą komentatorką współczesnej rzeczywistości, która z bezwzględną ironią obnaża jej absurdy. Trafnie wychwytuje fanaberie czy dylemaciki reprezentantów Pierwszego Świata i zderza je z prawdziwymi problemami, których istnienie sami przed sobą ukrywamy za fasadą pstrokacizny z chińskiego marketu.

Jej najnowszy dramat to relacja z ostatnich chwil przed katastrofą. Seria kadrów dokumentujących miałką egzystencję, nieoczekiwanie urastającą do rangi prawdziwego życia. Opowieść o brokatowej Krainie Os, nad którą nadciąga „wielkie bum".

Spektakl na podstawie sztuki Prześlugi wyreżyserowała dla Teatru Współczesnego Natalia Sołtysik. W jej realizacji „Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi" staje się fuzją pokrewnych tematycznie performance'ów (co współgra z treścią dramatu, chociaż wymaga od widzów dużej dozy koncentracji). Jest nielinearną opowieścią prowadzoną od szczegółu do ogółu, która wychodzi od retrospekcyjnych monologów bohaterów – którzy niegdyś pochodzili z zupełnie różnych światów – by podążać za nićmi ich przeznaczeń i ukazywać, jak w nieoczekiwany sposób przecinają się w jednym punkcie. Oznaczeni numerami i wywoływani po nich „do tablicy" raczą oni widzów oraz siebie nawzajem opowieściami o sprawach, jakie zajmowały ich w momencie, gdy wybiła godzina zero i doszło do „katastrofy". Ich wywody brzmią jednak płasko niczym postukiwanie pustej w środku, drewnianej kołatki. Są trochę jak rozmowy cytowane w starej piosence Fisza, noszącej znamienny tytuł „Bla, bla, bla". Ciężarna Zuzia (Maria Dąbrowska) opowiada o swym błogosławionym stanie i wzrastającym w brzuchu dziecku tak, jakby recytowała informacje z podręcznika („waży już tyle co paczka cukru, umie owinąć dłoń wokół pępowiny..."). Jerzy (Paweł Niczewski) wspomina jak z miną filozofa rozmyślał o kuchennej szafce, która wytrzymałaby ciężar kilku koszy do recyklingu i jednocześnie pogryzał różne rodzaje orzeszków („bo stara się zdrowo odżywiać"). Krysia i Staś (Grażyna Madej i Robert Gondek) ograniczają się zaś w końcu do języka obrazków i pokazują zebranym stare rodzinne fotografie. Jałowość monologów sprowadzających się do biadolenia kursantek prywatnych szkół rodzenia i pseudointelektualnych refleksji ekologicznych minimalistów, akcentują wizualizacje. Trafnie wyłapują one niepoprawnie używane dziś słowo: „niesamowite" oraz wyrazy-wytrychy w rodzaju „pyk!", dzięki którym odpuszczamy sobie na co dzień wysiłek związany z dobieraniem słów.

I tak oto gładko toczy się życie mieszkańców krainy przykrytej szklanym kloszem, z niechybnie zawieszonym pod sufitem miotaczem brokatu, aż tu – że pozwolę sobie znów zacytować Fisza – „nagle bęc! I nagle bum!". Wydarza się koniec świata.

Bohaterowie mówią o wojnie, w obliczu której przyjmują początkowo odmienne postawy. Ostatecznie wszyscy zostają jednak sprowadzeni do jednej roli. Są tylko osami tłukącymi w panice o ścianki pustych szklanek – coraz wolniej i wolniej, aż do całkowitej utraty sił. Odczłowieczonymi uchodźcami, których nowym władcą zostaje jakiś Pan Mirek (Konrad Pawicki) – ten, co to „wie, zna i potrafi" przemycać ludzi poza zonę.

Spektakl „Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi" w oczywisty sposób odwołuje się do sytuacji współczesnego polskiego (choć nie tylko) społeczeństwa, żyjącego w pewnym mentalnym oderwaniu od tragedii, które toczą się w innych częściach świata. Celnie wyśmiewa to, jak mocno zapatrzeni jesteśmy w mody z Zachodu i skandynawskie filozofie (od hygge po lagom), brnąc w dziwactwach, takich jak bezpieluszkowe wychowanie czy warsztaty z każdej możliwej dziedziny, sprowadzające się do absurdalnych ćwiczeń. Już sam tytuł spektaklu ukazuje, jak zaklinamy naszą rzeczywistość. Niczym dzieci chowamy głowy pod kurtyny własnych zabawkowych teatrzyków i wierzymy, że nie zobaczą nas ci, których i my nie możemy stamtąd dostrzec. Do tego dochodzi jeszcze inna – trafna choć zasmucająca – diagnoza dotycząca śmierci międzyludzkiej komunikacji, której jesteśmy dziś świadkami, a zarazem sprawcami. W sytuacji zagrożenia życia bohaterka wysyła wszak ratunkowego SMS-a. O ile trudniej byłoby zadzwonić! Mocne przesłanie spektaklu wspiera aktorstwo najwyższej próby, którego popis dał w czasie premiery cały zespół.

Szkoda, że ostateczny efekt osłabiają niektóre wykorzystane w przedstawieniu rozwiązania, bazujące na ograniczających jego wydźwięk, ogranych kliszach. Mam tu na myśli chociażby przypisanie ludziom numerów (wywołujące jednoznaczne skojarzenie z realiami Holokaustu) i emitowanie filmików z uchodźcami z Syrii. Osobiście wolałabym interpretować tę sztukę w wymiarze bardziej uniwersalnym. Traktować jak hipnotyzera, który pstryka palcami, dając nam znak do przebudzenia. Grzmi: „czym Wy żyjecie? Czym wypchaliście swoje głowy i kieszenie?". Przypomina, że nasza historia może urwać się w byle jakim miejscu, i że nigdy nie można mieć pewności, skąd zawieje wiatr.

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
2 października 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...