Oszust i salwy śmiechu
Oszust i salwy śmiechu - "Tartuffe albo Szalbierz" - reż. Tomáš Svoboda - Teatr Ludowy w KrakowieWspółcześnie mamy pewien problem. Z jednej strony możemy być naiwni i wierzyć ludziom, którzy są przez większość uważani za autorytety. Z drugiej natomiast – ogląd zachowania tej samej osoby z różnych stron często prowadzi nas do odkrycia fałszu i „ciemnych stron"jej charakteru. W naszym świecie wiele rzeczy jesteśmy w stanie udowodnić poprzez nagrania itp. Z tego względu często rodzi się w nas nieufność wobec ludzi „nad wyraz czystych".
O tym, jak łatwo można dać się omamić (szczególnie duchowym) oszustom opowiada najnowsza premiera krakowskiego Teatru Ludowego „Tartuffe albo Szalbierz" w reż. Tomáša Svobody.
Po odsłonięciu kurtyny uderza w nas głośna muzyka – na scenie widzimy beztroską imprezę. Młodzi i starzy, trochę dziwnie ubrani (jakby mieli na sobie przypadkowo dobrane ubrania z lumpeksu) tańczą, robią sobie telefonami zdjęcia i kręcą filmy. Jedyną nieruchomą osobą w tym towarzystwie jest zastygła w fotelu starsza pani, którą gra... starszy pan (Andrzej Franczyk)! Zawrót głowy od nachalnego gender. Bo właśnie seniorka rodu rozpędza to całe, głośne towarzystwo.
Ten dosyć mocny początek sugeruje, że do końca będziemy mieli tu połączenie współczesności z epoką. Przy ciężkim, wysokim stole, widzimy białe stołki barowe. Postaci mówią językiem Moliera, natomiast każde z nich ma przy sobie telefon dotykowy i codzienne sytuacje dokumentuje na zdjęciach. Widowisko urozmaicone jest też współczesnymi rekwizytami. Orgon (Jacek Strama) przyjeżdża do domu na skuterze, a idąc na spacer widzimy go... z kijkami do nordic walkingu. To wszystko możemy obserwować przez oszkloną niemal w całości ścianę domu (co raczej nie było charakterystyczne dla budynków Francji czasów Moliera).
Ten spektakl przypomina trochę „Trzy siostry" w reż. Piotra Ratajczaka. Widowisko zostało zaprezentowane kilka lat temu na deskach Teatru Lubuskiego i było właściwie artystyczną impresją na temat dramatu Czechowa. Zabierało nas w metaforyczną podróż w konwencji teatru plastycznego po nierównościach społecznych, absurdzie niesprawiedliwości oraz niespełnionym marzeniu o wyjeździe do „lepszego świata". Pomysł na inscenizację „Tartuffe..." jest w pewien sposób podobny. Reżyser bardzo swobodnie traktuje formę dramatu, ściśle jednak trzymając się treści. Dostajemy w ten sposób sceniczną wersję odświeżonego spojrzenia na tekst Moliera.
Można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie nasza uwaga skupia się nie na tym, o czym mówią postaci, ale na obserwacji otoczenia. Ciekawsze zaczyna być to, co stanie się za chwilę pod względem wszelkich wygłupów i efektów. W tej patologicznej rodzinie naiwny ojciec chce wydać córkę za pozornego „świętoszka", którzy okazuje się grzesznikiem bez skrupułów. Tartuffe (Marcin Stec) będzie rozpalony rządzą tańczył przed żoną pana domu i niemal śpiewał groteskowe serenady. Orgon schowa się w lodówce na napoje, żeby to zobaczyć i zebrać dowody przeciw oszustowi. Wcześniej, w rozmowie z córką Marianną (Wiktoria Węgrzyn), będzie zdawał się nie zauważać jej skłonności do nimfomanii. Orgon z Tartuffem będą rozmawiać, jadąc prawdziwym samochodem, a rozwścieczony Damis (syn Orgona – Piotr Franasewicz) wpadnie na scenę z piłą motorową.
Każdy zna treść komedii, ale w reżyserii Svobody staje się to naprawdę śmieszne. Naiwny ojciec chce wydać córkę za jakiś niewiarygodny ideał mężczyzny. Najmądrzejsza w tym wszystkim jest Doryna (Iwona Sitkowska) – dziewczyna do towarzystwa Marianny. Mówi co myśli wprost, ale denerwuje tym tylko pana domu. Roześmiany Oficer Gwardii Królewskiej (Paweł Kumięga) ma strój z epoki, ale na plecach napis „Molier" w takiej formie, jakby miał tam napisane „Policja". Całości dopełnia urocza postać narzeczonej Damisa (Gabriela Oberek), która reaguje na wydarzenia grą na fortepianie. Wybuchowa mieszanka charakterów prowadzi do komicznych sytuacji.
Nie sposób wymienić wszystkich rzeczy, które wywołują śmiech w „Tartuffe i Szalbierzu". Nie ma zresztą takiej potrzeby – to trzeba po prostu zobaczyć. Warto przy tym zwrócić uwagę na świetne aktorstwo, muzykę, a dzięki wartkiej akcji spędzić przyjemnie dwie godziny w teatrze. Na koniec jednak warto zastanowić się, czy czasami w życiu nie jesteśmy zbyt naiwni i nie zaczynamy przypadkiem ślepo ufać jakiejś „nieskalanej" jednostce. Powinniśmy zwrócić uwagę, kogo uważamy za autorytet i „wpuszczamy" do swojego umysłu. Taka pozorna przyjaźń może – jak pokazuje Molier – z czasem obrócić się przeciwko nam.