Otwarcie Nowej Sceny Teatru Muzycznego
"Bal w Operze" - reż.Wojciech Kościelniak - Teatr Muzyczny w GdyniWielbicie groteski szytej bardzo grubymi nićmi i rubasznego humoru spod znaku księdza Baki będą z pierwszej premiery Nowej Sceny Teatru Muzycznego z pewnością zadowoleni. "Bal w Operze" pomimo bardzo pomysłowej scenografii pozostaje jednak przestylizowaną, zaskakująco statyczną aranżacją poematu Tuwima.
W "Balu w Operze" Juliana Tuwima pod powierzchnią satyry i pozorem beztroski kryje się wielki niepokój o losy dotychczasowego ładu i porządku, które w 1936 roku, gdy powstał utwór Tuwima, rzeczywiście były mocno zagrożone przez rosnący w siłę ruch faszystowski. Tytułowy bal, na wzór balu u Senatora z III części "Dziadów" Mickiewicza, skupia elitę warszawską na przyjęciu u Archikratora (z grec. wszechpotężny władca) na karnawałowej rozrywce, gdzie "jedzą, piją, lulki palą"... i nie tylko. Tuwim mistrzowsko oddaje słowami tempo i ruch, malując przy tym bardzo plastyczny obraz nocnej zabawy i poranka (w mieście i na wsi) z tamtych lat.
Reżyser gdyńskiej premiery, Wojciech Kościelniak, podjął oba tropy - w czarno-białej tonacji, w klimacie przedwojennych wodewili czy operetek nawiązuje do realiów twórczości Tuwima, zaś wplatając w poemat Tuwima fragmenty Apokalipsy św. Jana odwołuje się do katastrofizmu i podkreśla pesymistyczny wydźwięk poematu.
Rozdziela też w ten sposób części poematu, dając chwilę oddechu obecnej na scenie od początku do końca spektaklu jedenastce aktorów Muzycznego. Każdy z wykonawców ma epizody wizyjne (wypowiadane do widzów przez "anielską" trąbę) i fragmenty śpiewane. Chociaż wyraźnie postawiono na zespołowość (większość utworów wykonywanych jest wspólnie), na tle dobrego muzycznie i rytmicznie zespołu wyróżniają się Mateusz Deskiewicz, Sasza Reznikow i Karolina Merda.
Na uwagę zasługuje bardzo urozmaicona scenografia Damiana Styrny, który w kilku walizkach i ukrytych pod sceną skrzyniach (otwieranych przez aktorów podczas fragmentów apokaliptycznych) ukrył ogromne bogactwo rekwizytów i gadżetów, którymi "koloruje" niemal pustą scenę. Podobnie jak w "Lalce" wykorzystany zostaje również tiul (oddzielający scenę od kierowanych przez Piotra Manię muzyków, wykonujących kompozycje Leszka Możdżera) jako przestrzeń dla wizualizacji i obrazów wzmacniających przekaz apokaliptycznych wizji. Także kostiumy Katarzyny Paciorek funkcjonują w tym spektaklu na zasadzie rekwizytu.
"Bal w Operze" jest jednak przypadkiem, gdy szereg udanych komponentów nie przekłada się na jakość całości. Brakuje jakiejkolwiek dramaturgii, nie ma też tańca, a ruch sceniczny zredukowany został do absolutnego minimum. Główny zarzut pozostaje jednak po stronie inscenizacji, która, choć dopracowana w szczegółach, sprawia wrażenie przygotowywanej fragmentarycznie, pod dany rozdział tekstu, przez co spektakl stał się programem wykonywanych po sobie piosenek. Co więcej, część z pomysłów reżysera wyraźnie osłabia siłę tekstu Tuwima, bowiem od reżysera tej klasy co Kościelniak można wymagać nieco więcej niż np. imitowanie wymiotów podczas sceny opisującej posiłki na balu lub śpiewania o "seksualnym kontredansiku" na sedesie.
Kościelniak, znany przecież z umiejętnego poruszania się po śliskim gruncie formalnych chwytów, tym razem dobiera je chaotycznie, niekiedy zupełnie niepotrzebnie - m.in. rozbiera aktorów do naga, jak w swoim "Hair", tyle że tam była to metafora odarcia z marzeń młodości i brutalnej konfrontacji młodych ludzi ze światem dorosłych. Dlaczego wszyscy goście balu u Archikratora też muszą być nadzy wie chyba tylko sam reżyser.
Spektakl nie może uniknąć porównań z wersją "Balu w Operze" z 2003 roku, przygotowaną przez Wojciecha Kościelniaka na Przegląd Piosenki Aktorskiej i obecnej przez kilka lat w repertuarze Teatru Muzycznego Capitol we Wrocławiu (jej koncertową wersję pokazano w Muzycznym w 2008 roku). Tamta, niezwykle żywiołowa, efektowna inscenizacja tętniła życiem, mieniła się różnymi odcieniami i formami scenicznymi, od musicalu, przez wodewil, po kabaret.
W Gdyni powstał spektakl diametralnie inny, wyraźnie odrębny inscenizacyjnie. Statyczna, momentami patetyczna gdyńska inscenizacja dorównuje wrocławskiej aktorsko, przewyższa ją scenograficznie, ale pozostaje słabszym przedstawieniem.