Otwórz oczy

"Wiara/Nadzieja/Miłość" - reż. Andrzej Maria Marczewski - Teatr Mały w Tychach

Na scenie Teatru Małego w Tychach dyrektor Andrzej Maria Marczewski wystawił autorskie przedstawienie "Wiara/Nadzieja/Miłość". Ewangeliczne przesłanie z tytułu dzieła zaczerpnął z jednego z najczęściej przytaczanych tekstów chrześcijaństwa - 1. Listu do Koryntian, 13, 13: "Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość". Wyimek z nowotestamentowego "Hymnu o miłości", jak się go powszechnie nazywa, jest zapisem, zdaniem biblistów, słów św. Pawła.

Tytuł zapożyczony z Pisma Świętego zobowiązuje autora sztuki do szczególnego wyczucia słowa. Wiara, nadzieja i miłość to elementarne pojęcia zrębów kultury chrześcijańskiej, a zarazem podwalin cywilizacji europejskiej. Jeśli nie dla każdego ze śmiertelników są życiowymi drogowskazami, to zdecydowanie być nimi powinny - w każdym czasie, choć szczególnie w tak niespokojnym i niepewnym jak obecny.

Przywilejem, ale i obowiązkiem, artysty jest umiejętność dokładnego rozpoznania rzeczywistości i ostrzegania nas, zwykłych zjadaczy chleba, przed zagrożeniami - i za to ich kochamy. Andrzej Maria Marczewski czyni to z właściwą sobie determinacją i niezłomną konsekwencją. Patrząc na jego dorobek twórczy, nietrudno się przekonać, że bez względu na okoliczności podejmował się zawsze - z wiarą, nadzieją i miłością - misji budowania wartościowego teatru.

Od 2013 roku Marczewski szefuje tyskiej scenie. Jest na etapie tworzenia zespołu artystycznego - i to od podstaw. Wyzwanie równie ambitne, co niełatwe, bo z natury rzeczy rozłożone na lata.

Wspomaga go w tym dziele grono aktorów warszawskich, dzięki czemu miejscowi wykonawcy otrzymują szansę skonfrontowania własnego zapału z sumiennością bardziej doświadczonych partnerów. Scenicznym weteranom kontakt z wrażliwością młodych adeptów przypomina z kolei własne zawodowe początki, stając się bodźcem do bardziej spontanicznych odruchów, które pozwalają im się otrząsnąć z aktorskiej rutyny. Zyskują zatem obie strony.

Siłą sztuki "Wiara/Nadzieja/Miłość" Andrzeja Marii Marczewskiego jest, jako się rzekło, słowo. Co w umyśle widza nieodparcie budzi skojarzenie z Ewangelią według św. Jana: "Na początku było Słowo", 1, 1. Słowo które, oczywiście, musi być perfekcyjnie przekazane.

Z tym doskonale radzili sobie wypróbowani artyści sceny: Jadwiga Andrzejewska (Ona) i Jerzy Mazur (On), których z powodzeniem wspomogła młoda aktorska siła - Klaudia Walencik (Maja). W gronie wykonawców znalazła się również trójka świetnie wyszkolonych tancerzy: Ewa Wolf, Paweł Konior (w przedstawieniu odpowiedzialny za ruch na scenie) i Michał Kozaczko. Sceniczną opowieść dopełnili pełnymi pulsujących emocji układami, momentami z pogranicza akrobatyki - głównie w rozbudowanej choreograficznie środkowej części tryptyku: "Nadzieja".

Sztukę Marczewskiego rozpoczyna "Ona: Otwórz oczy". Prosty przekaz, podany przez Jadwigę Andrzejewską z sugestywną siłą, skierowany jest do przybysza, który nie do końca wie, gdzie się znalazł - "On: Miałem sen. Przepraszam, gdzie są wszyscy?" - pyta Jerzy Mazur, niewidzącym wzrokiem wodząc po twarzach blisko usytuowanych widzów. Im zaś udziela się "jaskółczy" niepokój, zaczynają czuć się współodpowiedzialni za jego ślepotę, łapią się na tym, że słowa kobiety adresowane są również do nich.

Później jest jak u Hitchcocka - napięcie stopniowo rośnie. "Czy mogłabyś mi przypomnieć, skąd się właściwie znamy?" - prosi mężczyzna. "Z życia, byłam twoim życiem" - odpowiada Ona. On się sumituje (a może ściemnia): "Przepraszam, nie pamiętam".

Wyraźnie zaniepokojony po stwierdzeniu kobiety, że czasem można przeżyć całe życie i nie poznać prawdy, zapyta ją wprost: "Czyli ja przeżyłem już całe swoje życie?". "W pewnym sensie, choć to jest złe określenie, przecież nadal żyjesz" - usłyszy w odpowiedzi.

Ona - ubrana w luźną białą szatę, emanuje jasnością, mocą emocjonalnej równowagi i duchowego wyciszenia. Bijący od niej błogi spokój staje się dla mężczyzny źródłem otuchy, ukojenia i zarazem siły. Szlachetność napotkanej duszy kobiecej daje bohaterowi poczucie obcowania z samym sednem ujawnianej prawdy, wciąż jednak niedostępnej osobnikom na nią nieprzygotowanym i pogubionym.

On - wtrącony w niepojętą przestrzeń nieplanowanego spotkania, nie wygląda na człowieka sukcesu, jakim zda się być w oczach ogółu. Bohater jest bowiem artystą, reżyserem filmowym z liczącymi się dokonaniami. W jego branży obowiązują jednak ścisłe rygory, jest więc oceniany - przez producentów - tak, jak ostatnia rzecz, którą zrobił. Stąd też żyje w ustawicznym stresie, żeby nie obniżyć lotów - dyktowanych wskaźnikami oglądalności - i nie wypaść z rynku.

Maja - młoda aktorka, zgłasza się doń na zdjęcia próbne, zamykając absurdalnie długą listę kandydatek do roli w filmie. Została aktorką i stawiła się na casting z drobiazgowo obmyślanym planem zaskarbienia sobie uwagi filmowca, tylko dlatego, że reżyserem ma być właśnie On. Trudno nie podziwiać determinacji dziewczyny, widząc, jak jej idol precyzyjnie dobiera obsadę nowego filmu w tym, przypominającym pospolite ruszenie, zlocie gwiaździstym.

Atutem Mai jest nieskazitelna uroda, świeżość młodości i żywa inteligencja. Atmosfera spotkania dwojga nieznanych sobie wcześniej ludzi o mocno skonkretyzowanych intelektualnych ambicjach iskrzy już przy pierwszym kontakcie, stając się coraz bardziej - wręcz drażliwie - napięta ("Maja: Miał pan kilka żon, i dzieci. On: tak się złożyło, może nawet nie o wszystkich wiem"). W finale tej gry ich role znienacka się odwrócą i to On, uznany reżyser, znajdzie się nagle na cenzurowanym.

Andrzejowi Marii Marczewskiemu, jak mało komu w teatrze, udało się w tekście "Wiary/Nadziei/Miłości" dotknąć kondycji współczesnego artysty. Twórcy, który coraz dotkliwiej przekonuje się, że w dzisiejszym świecie "myślenie jest niefotogeniczne". Rozdartego między zgłębianiem zagadek bytu i próbom podołania Sztuce (przez wielkie S) a wymaganiami realnego świata, w którym normą staje się zaspokajanie potrzeb widza niefrasobliwą rozrywką.

Kto chce, może tu się dopatrzyć akcentów autoironicznych, gdyż Marczewski jako reżyser i dyrektor teatru rozliczany jest z efektów swej pracy przed włodarzami miasta. Słowo na scenie istnieje tymczasem dopiero dzięki kontaktowi z widzem, od którego suwerennej decyzji zależy, czy kupi bilet do teatru, czy poprzestanie na strawie duchowej płynącej z telewizora. Oby szefowi Teatru Małego udało się znaleźć "złoty środek", który nie schlebiając gustowi potencjalnego widza, da mu poczucie satysfakcji z właściwego wyboru z kulturalnej oferty.

Słowo w teatrze jest ważne, ale to dopiero punkt wyjścia. Skoro już wiadomo, co się ma do przekazania, warto się zastanowić, jak to zrobić. I tu autora wspomaga reżyser, obudowując tekst sceniczny muzycznymi i wizualnymi atrakcjami.

Muzyka do przedstawienia jest dziełem Jadwigi Andrzejewskiej, która grę aktorską dopełnia dźwiękami na żywo wydobywanymi z archaicznych i etnicznych instrumentów. Za pomocą gongów, mis tybetańskich, drumli czy zaklinacza deszczu indiańskich szamanów, w zależności od nastroju sceny, artystka wyczarowuje stan wyciszenia, ciekawości, pobudzenia lub niepokoju. Gong stanowi również poręczny rekwizyt w scenografii - zaprojektowanej przez Tadeusza Smolickiego - na którego lśniącą tarczę rzutowana jest projekcja doznań człowieka nieoczekiwanie przekraczającego próg między życiem i śmiercią.

Snop światła przypomina uwiecznioną przez Hieronima Boscha niebiańską wizję "Wejścia do Empireum", która do dziś uchodzi za wielce sugestywną. Ludzie przywróceni życiu po śmierci klinicznej twierdzą, że temat ten w ujęciu Boscha jest bliski ich indywidualnemu odczuciu początku pośmiertnej (?) wędrówki. To samo o animacji komputerowej Piotra Rzepki (stworzonej według wskazań Andrzeja Marii Marczewskiego, który tego stanu doświadczył) mówiła obecna na premierze Beata Kampa (ona śmierć kliniczną przeżyła już trzykrotnie).

Na obrzeżach sceny widz może zobaczyć galerię portretów postaci ważnych w historii polskiego teatru, uzupełnianą na bieżąco następnymi podobiznami, rysowanymi podczas przedstawienia przez Ewę Brodkę-Piłat i Izabelę Ptak. Są tam również twarze dobrze znane z tyskiej sceny, które historię teatru dopiero tworzą. Warto im mądrze kibicować - wystarczy otworzyć oczy, spojrzeć głębiej.

Janusz R. Kowalczyk
Twoje Tychy
7 kwietnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...