Paderewski w Ateneum
"Fantazja polska" - reż. Bogdan Kokotek - Scena Polska Teatru Cieszyńskiego w Cieszynie"Fantazja polska" wystawiona w Teatrze Ateneum to jedna z niewielu premier teatralnych z okazji stulecia niepodległości. Sztukę napisał Maciej Wojtyszko - nie tylko jeden z płodniejszych i ciekawszych polskich reżyserów, ale także autor wielu dramatów, głównie o tematyce historyczno-biograficznej.
Brał na warsztat Bułhakowa i carycę Katarzynę II, Bałuckiego i Marksa, Petrarcę z Boccacciem i Wyspiańskiego, któremu kazał się spotykać z Żeromskim i Piłsudskim. Spotkania sławnych ludzi, epizody, czasem prawdziwe, a czasem wymyślone, polskiej i światowej historii, zderzenia postaci i idei, to jego ulubiona formuła. To ona daje mu okazję do prezentacji własnych poglądów - na zmienną logikę dziejów i niezmienność natury człowieka.
Kilka lat temu warszawski Narodowy w "Dowodzie na istnienie drugiego" konfrontował tekstem Wojtyszki Gombrowicza z Mrożkiem. Teraz równolegle z "Fantazją", w Teatrze Polskim pisarz bawi się korespondencją Gombrowicza z Miłoszem i Miłosza z Herbertem - w "Deprawatorze". To też zresztą spektakl z okazji niepodległościowej rocznicy. A bohaterem sztuki wystawionej w Ateneum jest z kolei pianista Ignacy Jan Paderewski, bez wątpienia postać ważna dla odbudowy polskiej państwowości, choć może bardziej jako symbol niż gracz realny. Ale w paru momentach grać także próbował, nie tylko na fortepianie. I czasem skutecznie.
Rzecz cała dotyczy paru chwil chyba z roku 1916, kiedy zaczynały się ważyć losy wejścia USA do wojny, a więc także wpisania niepodległości Polski do dokumentów, w których prezydent miał wyłożyć cele światowej polityki. Memoriały i osobiste perswazje popularnego wirtuoza, i jak byśmy dziś powiedzieli celebryty, istotnie miały jakiś wpływ na nie mającego pojęcia o Polsce prezydenta Woodrowa Wilsona.
To jedna, choć rozbudowana, anegdota dziejąca się w apartamencie nowojorskiego hotelu Gotham. Wojtyszko traktuje zwykle swoich bohaterów poważnie poprzedzając pisanie o nich poważnym i studiami źródłowymi. Tu ważnym źródłem były pamiętniki Mary Lee McMillan, sekretarki Heleny Paderewskiej, żony artysty. Mary Lee jest zarazem jedną z bohaterek tej opowieści.
Zdaje się, że dzięki niej oddano wiele szczegółów - obyczaje tego dworu muzyka zdominowanego przez kobiety, który dzieli czas między szykowaniem się do koncertów mistrza, rozprowadzaniem patriotycznych lalek na cele dobroczynne i gromadzeniem papug i innego ptactwa - bo Paderewscy byli także przyjaciółmi zwierząt. Są i pewne nagięcia realiów - Wilson i jego żona wpadają jak gdyby nigdy nic, prawie po drodze, choć przecież rezydowali w odległym o kilka godzin jazdy Waszyngtonie. Ale całość, rozkoszny rozgardiasz uchwycony w trakcie dziania się, między jednym i drugim zawirowaniem, uchwycony został, zakładam, względnie wiernie, nawet jeśli z drobnymi, koniecznymi dla komunikatywności, uwspółcześnieniami realiów.
Wojtyszko ceni i lubi dobrą plotkę. Nie boi się przeplatać rzeczy ważnych kuchennymi duperelkami. Chce nam uzmysłowić ich znaczenie. Można kwestionować jedną z najważniejszych historii - jakoby prezydentowa Edith Wilson, mająca naprawdę przemożny wpływ na męża, zaczęła orędować u niego za Polską , kiedy dostała pewien ważny dla niej krem na cerę od Paderewskiej. Może to prawda, może nie, historią rządzą potężne procesy dziejowe, ale rządzi i przypadek, ludzka słabość, czasem wręcz coś irracjonalnego. Ten tekst Wojtyszko popełnił w dużej mierze po to aby nam to uświadomić. Nie umniejsza to wagi patriotycznych emocji obojga Paderewskich, którym zresztą pisarz oddaje dyskretny hołd - to nie jest sztuka pisana dla dekonstruowania czy wyśmiewania, nawet jeśli postaci traktuje z humorem. Ale te emocje są pokazane na cokolwiek przewrotnym tle.
Przypomina nam się jak niewiele znaczyła polskość i Polska dla świata. I jak sami jej rzecznicy składali się pospołu z cech pięknych i chwalebnych, oraz z życiowych słabości. Paderewscy okazują się zaskakująco sympatyczni (sam miałem obraz bardziej złośliwy w głowie), ale przecież nie pozbawieni wad typowych dla wielkiego artysty i zapatrzonego w niego otoczenia. Na dokładkę ich dialogi to okazja aby przyjrzeć się rozmaitym sytuacjom historycznym filtrowanym przez codzienne życie. Poszczególne anegdoty podawane w klimacie z lekka komediowym mają swoją własną siłę.
Piszę to wszystko z naciskiem, bo w kuluarach premierowego przedstawienia zetknąłem się z zastrzeżeniami innych potencjalnych recenzentów: że zbyt to wszystko błahe i przyczynkarskie, że brak tu poważnych konfliktów i dylematów, że to dobre dla szkół, ale nie dla poważnej inteligenckiej publiki. Nie zgadzam się z tym - warto się przejrzeć w takim ujęciu wielkiej historii, tak jak ona sama przegląda się w sprawach drobnych i błahych.
Na dokładkę "Fantazja polska" ma jeszcze mocny finał - właściwie pacyfistyczny, choć nie należy go rozpatrywać ze schematyczną ideologicznością. On przypomina Polakom o czymś, czego nie chcą często pamiętać. Im ta wielka wojna przyniosła wiele cierpień, ale końcowe wyzwolenie. O tę wojnę modlili się polscy poeci i politycy. Dla świata ta wojna stała się zjawiskiem apokaliptycznym i irracjonalnym. Początkiem kryzysu europejskości. Czymś depresyjnym i niemożliwym do ogarnięcia. Trudno tu mówić o jakiejś winie Polaków czy Europejczyków. Po prostu na tym polega różnica historycznych perspektyw. I Wojtyszko wydobywa to przejmująco. On, a także reżyser Andrzej Strzelecki.
No właśnie, bo o ile "Deprawatora" wystawił sam autor, tu rolę mistrza ceremonii odgrywa Strzelecki, znakomity aranżer przedstawień lekkich i popularnych, który zapewnił "Fantazji polskiej" stosowne tempo, a aktorom kazał grać z pewnym dystansem do postaci, ale przecież bez szarży. Lekki komizm może tylko w paru chwilach ześliznął się w kierunku groteski.
Postaci poruszają się między ciężkimi meblami umyślnie przeładowanego wnętrza (są w nim nawet ptaszyska, w tym jedno na wolności, początkowo przez dłuższą chwilę odwracające uwagę od aktorów) ze sporym wdziękiem. Scenografia Tatiany Kwiatkowskiej spełnia skądinąd swoją rolę.
Czy Krzysztof Tyniec nie jest cokolwiek zbyt manieryczny jako Paderewski? Taki ma głos i aktorką naturę, ale tu akurat w pełni pasuje to do mojego wyobrażenia o sławnym muzyku, który nawet ze starych fotek jawi się jako niezły "freak".
Uzupełnia go, a chwilami może nawet, zgodnie z intencjami Wojtyszki, przyćmiewa potężną dawką pięknej aktorskiej charyzmy Marzena Trybała, którą jako aktorkę kocham od zawsze. Ona jakby była stworzona na panią Paderewską. A może jeszcze bardziej charyzmatyczna, wnosząca z sobą mieszaninę komizmu z dramatyzmem, jest Ewa Telega - jako śpiewaczka Marcelina Sembrich-Kochańska, zdziwaczała i urocza, zaglądająca co i rusz do piersiówki i jednak życiowo przytomna.
Pieczołowite dopracowanie tego spektaklu obejmuje także drugi plan - na swoim miejscu są i Marek Lewandowski jako nieco sztywny Wilson (był taki naprawdę) i Katarzyna Łochowska jako jego zarozumiała, nieco lalkowata żona. Znakomicie sprawiła się mówiąca różnymi zagranicznym i akcentami para sekretarzy: sugestywny, zwłaszcza w końcówce, Dariusz Wnuk jako Marcel Piou i debiutująca w tym przedstawieniu całkiem brawurowo młodziutka Maria Sobocińska jako Mary Lee. Nawet murzyńska pokojówka musi się okazać odkrytą w programie "Mam talent" wokalistką Magdaleną Andres wykonującą nagle tęskną pieśń. W tym twórczym chaosie jest metoda. Aktorzy to czują i wypełniają przeznaczoną im przestrzeń swoimi odmiennymi temperamentami.
Ponieważ bronię teatru "o czymś", muszę mieć słabość do podobnych historycznych "czytanek". Nie szeleszczą zanadto papierem, raczej poszukują w historii życia, prawdy, smacznego detalu. Przymykam więc oczy na historyczne wątpliwości -wedle mojej wiedzy przynajmniej Wilson nie był zwolennikiem prohibicji, a żadna z bitew pod Ypres (mówi się tu o niej) nie pasuje czasowo do momentu, kiedy USA nie weszły jeszcze do wojny, ale od dawna patrzą jak są zatapiane ich statki. Oznajmiam, pomimo tych poślizgów, że teatrowi Ateneum udało się znaleźć dla tej naszej polskiej rocznicy właściwy język. Nie tylko dlatego, że w foyer rozdawano widzom kotyliony.
Czy masowa publika przyzwyczajona do czegoś innego w teatrze to kupi? A to inna sprawa - ja byłem i rekomenduję.