Pajęczyna iluzji
"Iluzje" - reż. Iwan Wyrypajew - Narodowy Stary Teatr w KrakowieIwan Wyrypajew wyreżyserował spektakl w Krakowie - trzeba go koniecznie zobaczyć. Słodko-gorzki dramat powstał w Teatrze Starym, jego obsadę tworzy grono tamtejszych wybitnych aktorów. "Iluzje" to dzieło o miłości. I jej doskonałej iluzji
Na scenę wchodzi pewnym krokiem młoda dziewczyna ubrana w swobodny, młodzieżowy strój. Prosi o wyłączenie telefonów komórkowych, a następnie klaśnięciem daje sygnał do zmiany światła i siada z boku na podłodze. Widać wyeksponowane cztery krzesła, za nimi zasłoniętą kurtynę. Na miejscach siada czwórka aktorów: Krzysztof Globisz, Anna Dymna, Katarzyna Gniewkowska i Juliusz Chrząstowski. Ich postaci, będące w dwóch związkach małżeńskich, opowiadają o nich, o sobie w formie czterech naprzemiennie wygłaszanych przy mikrofonie monologów.
Z opowieści snutych przez bohaterów wyłania się z początku obraz relacji czworga serdecznych przyjaciół. Wyjawienie przez jednego z mężczyzn prawdy o skrywanym uczuciu do żony kumpla sprawia, że obraz idealnej paczki rozsypuje się w jednej chwili rozsypuje się. Do głosu dochodzą natomiast uciszane dotąd fascynacje, które konstruują miłosny czworokąt: trochę prawdy, trochę kłamstwa, trochę chwilowego zaćmienia umysłu. Iluzje miłości, czy prawdziwe, trwałe uczucie? To pytanie musiało postawić sobie czworo bliskich sobie osób, które w związkach małżeńskich przeżyły wiele lat. „Powinno być coś stałego w tym zmiennym kosmosie”, jak mówią bohaterowie – musi być więc miłość.
Spektakl Iwana Wyrypajewa jest ciepłą, wzruszającą opowieścią, snutą z dowcipem. Pierwszą z tytułowych iluzji jest konstrukcja przedstawienia: bohaterowie opowiadają swoje historie niczym w wywiadzie. Układ przypomina mi filmową wersję „Tlenu” tego samego reżysera: para głównych postaci była równocześnie narratorami i sprawozdawcami „swoich” przygód. Ciekawym pomysłem dodatkowa gra z widzami, jaką prowadzi dziewczyna z introdukcji: kilkakrotne wtrącenia w historię, będące nieprawdziwymi motywami w życiu bohaterów, po zdemaskowaniu stają się groteskowe. Obserwując spektakl, ma się wrażenie takiego szarpania konwencji, które pozwala na stworzenie dystansu. Nie wpływa to negatywnie na odbiór dzieła – przeciwnie, odświeża je i czyni niezwykle atrakcyjnym.
Technicznie sztuka jest prosta: współczesne, codzienne kostiumy (Katarzyna Lewińska), minimalna scenografia (Anna Met). Głównym tworzywem jest łagodna, dobrze dobrana do dzieła muzyka (Casimir Liske), świetna reżyseria światła. Początkowe tło, jakim jest niemal pusta scena z zasuniętą kurtyną, w pewnym momencie zmienia się: zasłona rozsuwa się, ukazując konstrukcję z maszynerii technicznej. Diody, umieszczone w różnego rodzaju procesorach, stwarzają wrażenie widoku miasta nocą, rozświetlonego przez setki, tysiące lamp. Efekt jest fantastyczny. Zadziwić może elektroniczny zegar, umieszczony na jednej z takich konstrukcji: czy to urbanistyczny wynalazek, czy przyrząd odmierzający czas do końca przedstawienia? Czy też długość istnienia naszych iluzji dotyczących świata?... Spektakl gorąco polecam.