Pan Bóg na pierwszym miejscu

Portret Ryszarda Morki

Urodził się w 1955 roku we wsi Rząśnik w powiecie wyszkowskim. Talent muzyczny, podobnie jak młodszy o cztery lata brat Bogusław, odziedziczył po rodzicach, którzy co prawda nie mieli muzycznego wykształcenia, ale znakomite głosy. Synowie od małego przejawiali zainteresowania artystyczne, mogli godzinami słuchać Jana Kiepury, w podstawówce obaj trafili do chóru.

Bogusław Morka wspomina, że brat przed mutacją śpiewał sopranem, on zaś miał głos mezzosopranowy. A jest taka prawidłowość, że u mężczyzn z sopranów rodzą się basy, a z mezzosopranów - tenory. Tak też było w ich przypadku. Ryszard Morka w Akademii Muzycznej w Warszawie uczęszczał do klasy basów, brat, który trafił do tej samej uczelni kilka lat później, kształcił się jako tenor. Choć trzeba też wspomnieć o tym, że Ryszard Morka dysponuje szeroką skalą głosu i wykonywał już partie napisane dla artystów dysponujących barytonem lub głosem tenorowym. Rodzinne śpiewanie to tradycja u Morków, bo bracia nieraz wspólnie występowali z różnym repertuarem.

Ryszard Morka w 1980 roku ukończył akademię, ale debiut sceniczny miał jeszcze w trakcie studiów. Bogata kariera muzyczna zaczęła się w 1977 roku przedstawieniem szkolnym - parodią Ariodatesa w operze "Kserkses" Jerzego Fryderyka Haendla. To była jeszcze scena kameralna stołecznego Teatru Wielkiego, ale już rok później młody bas został solistą warszawskiej opery. Tam też później poznał żonę Barbarę, która tańczyła w balecie. Artystyczne małżeństwo doczekało się córki - Maja Morka kończy kulturoznawstwo.

Warto przy tej okazji wspomnieć o nauczycielu Ryszarda Morki w akademii. Był nim nieżyjący już prof. Edmund Kossowski (1920-2002), wówczas szef katedry wokalistyki. Był to znany w Europie artysta dysponujący wspaniałym basem. Niewątpliwie tak dobry nauczyciel pozytywnie wpłynął na artystyczne ukształtowanie młodego śpiewaka.

Następca Ładysza

Na talencie Ryszarda Morki poznało się wielu starszych kolegów ze sceny. Na pewno największą dla niego artystyczną nobilitacją były pochwały ze strony samego Bernarda Ładysza, który docenił talent Ryszarda Morki i uznał go za swojego godnego następcę. Trudno o lepsze wyróżnienie i "list referencyjny", bo przecież Bernard Ładysz to gigant sceny operowej, który do dziś jest uznawany przez krytyków muzycznych za jeden z najlepszych basów świata.

Ryszard Morka ma na swoim koncie wiele wspaniałych partii operowych. Trudno byłoby w tym miejscu wymienić wszystkie, ale wśród tych bardziej znanych były m.in. Rocco w "Fideliu" Ludwiga van Beethovena, Doktor w "Wozzecku" Albana Berga, Nurabad w "Poławiaczach pereł" Georges'a Bizeta, Surin i Narumow w "Damie pikowej" Piotra Czajkowskiego, Zbigniew w "Strasznym dworze" Stanisława Moniuszki, Figaro w "Weselu Figara" i Osmin w "Uprowadzeniu z seraju" Wolfganga Amadeusza Mozarta. Śpiewał też partie Angelottiego w "Tosce" Giacomo Pucciniego, był Mnichem w "Don Carlosie", Heroldem w "Otellu" i Faraonem w "Aidzie" Giuseppe Verdiego czy Żołnierzem w "Salome" Richarda Straussa. A to tylko część wspaniałych ról, jakie były udziałem Ryszarda Morki.

Jego talent docenili też melomani w wielu krajach Europy. Z zespołem Teatru Wielkiego Morka występował w Japonii i Stanach Zjednoczonych.

Do legendy przeszła zwłaszcza partia Zbigniewa w "Strasznym dworze". Do dzisiaj jako anegdotę opowiadają sobie śpiewacy historię zaangażowania Ryszarda Morki w tę rolę. Propozycja padła kilkanaście minut przed przedstawieniem i bas śpiewał bez próby, bez wskazówek reżysera. Poradził sobie znakomicie i potem partia Zbigniewa należała do najbardziej znaczących w jego dorobku.

Nie dba o sławę

Koledzy Ryszarda Morki żartują, że padł jednak ofiarą telewizyjnej mody, bo inaczej mógłby zostać artystą-celebrytą. Stacje w latach 90. zaczęły produkować muzyczne programy, promować śpiewaków operowych, ale była to moda na tenorów, rozbudzona zwłaszcza po koncertach Plácido Domingo, José Carrerasa i Luciano Pavarottiego. W mediach częściej można było więc usłyszeć Bogusława Morkę (tenora) niż starszego Ryszarda (bas). Bracia dawali zresztą wspólne koncerty, a podczas tych artystycznych wojaży towarzyszyło im wielu innych śpiewaków operowych, ale także twórców muzyki rozrywkowej.

- Ale też Ryszard nie zabiegał o sławę, to jest skromny człowiek, nieszukający zaszczytów - mówi Zbigniew Wójtowicz, jego wieloletni przyjaciel, tłumacząc fakt nieobecności Ryszarda Morki w mediach. Podkreśla, że był to jego świadomy wybór. Ryszard Morka od sześciu lat współpracuje z Piotrem Szymańskim i jego zespołem muzyki adoracyjnej. Wspólnie jeżdżą po polskich sanktuariach, byli np. w Czerwińsku i Gietrzwałdzie, na różne spotkania modlitewne. Choć znakomity śpiewak ma do czynienia z amatorami, to jednak ani na próbach, ani podczas występów nie daje tego odczuć. - Nigdy nie było takiej sytuacji, aby Ryszard Morka okazywał wobec nas wyższość, choć przecież jest gruntownie wykształconym artystą, obdarzonym niepowtarzalnym głosem, a my tylko amatorami. Zawsze traktuje nas po partnersku i praca z nim, próby to prawdziwa przyjemność i nauka - mówi Piotr Szymański.

Przyjaciele i znajomi podkreślają ogromny profesjonalizm Ryszarda Morki. Taki był podczas pracy w operze i taki sam jest wtedy, gdy przychodzi mu przygotować się do występu w kościele czy sali w małym mieście lub na wsi. Godzinami ćwiczy swoje partie, uczy się śpiewać Krzysztofa Pendereckiego, choć wielu muzyków ma kłopoty nawet z poprawnym zagraniem utworów tego wybitnego kompozytora. O śpiewie nie wspominając.

Teraz Ryszarda Morkę można często usłyszeć w repertuarze religijnym i patriotycznym, bo uczestniczy w koncertach np. z racji ważnych świąt państwowych i religijnych, jest również stałym gościem uroczystości rocznicowych Radia Maryja. Nie odmawia też przyjazdu do rodzinnego Rząśnika, aby uświetnić jubileusz 50-lecia zawarcia sakramentu małżeństwa kilkudziesięciu par złotych jubilatów. Chętnie również śpiewa kolędy razem z uczestnikami opłatkowego spotkania w Starostwie Powiatowym w Wyszkowie.

Któż jak Bóg

Moi rozmówcy podkreślają, że Ryszard Morka to człowiek głęboko wierzący i życzliwy. Jest bezinteresowny i potrafi nieść pomoc innym, co wynika z jego wrażliwości na ludzką krzywdę czy problemy.

- Ale wśród artystów wyróżnia go właśnie głęboka i autentyczna wiara - nie ma wątpliwości Zbigniew Wójtowicz. - Dla niego najważniejszy w życiu jest Pan Bóg. Wszystko inne jest dodatkiem. Mamy okazję często rozmawiać i wiem, że jego wiara nie jest na pokaz - dodaje Wójtowicz. I zaznacza, że to właśnie wiara nakazywała artyście sprzeciw wobec pseudoartystycznych projektów, które były obrazoburcze, wymierzone przeciwko Bogu. - To dlatego odmówił udziału w operze, gdzie w scenariuszu jego bohater miał oddać mocz na figurę św. Jana Chrzciciela. Postąpił tak, choć grożono mu wyrzuceniem z zespołu i niezabraniem na tournée po Japonii. A dla artysty operowego Japonia to niemal raj, gdzie jest liczna publiczność znająca się na muzyce klasycznej, gdzie można zdobyć uznanie. Do tego taki wyjazd to także możliwość dobrego zarobku - relacjonuje Zbigniew Wójtowicz.

- Zwłaszcza od lat 90. panuje przekonanie, że prawdziwa sztuka, prawdziwy artysta musi szokować. Że ma do tego prawo. Ryszard postępował inaczej, nie krył się ze swoją wiarą, przekonaniami, mówił, że sztuka nie może być przeciwko Bogu - opowiada jeden z byłych kolegów Ryszarda Morki z Teatru Narodowego. Woli nie podawać nazwiska, bo jeszcze jest związany z tą sceną. - Proszę spojrzeć, w jakim kierunku teraz zmierza sztuka. Nie chodzi mi tylko o to, że coraz częściej szydzi się z Boga, wiary. Ale dla aktorów czy śpiewaków nie jest problemem, aby jednego dnia zagrać prostytutkę czy diabła, a drugiego dnia świętego. Ryszard Morka tak nie uważał i dlatego odmawiał wcielania się w postać szatana, a takich w operach nie brakuje - opowiada muzyk z orkiestry warszawskiej opery. - Dlatego melomani nie zapamiętali go np. z roli Mefista w operze "Faust" Charles'a Gounoda - dodaje.

Choć ludzie z artystycznego środowiska często są niechętnie lub nawet wrogo nastawieni do wiary i Kościoła, to jednak Ryszard Morka swoją postawą zdobył u wielu z nich szacunek. A może i niejednemu pomógł odnaleźć drogę do Boga albo na nią wrócić. Bo - jak podkreślają moi rozmówcy - można być i artystą, i człowiekiem wierzącym.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik
25 stycznia 2014
Portrety
Ryszard Morka

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia