Panika przed miłością
"Syrena. Anatomia miłości" - reż. Daria Kopiec - Wrocławski Teatr WspółczesnyKażdemu zdaje się czasem, że jest zupełnie sam na tym świecie. Nie zasługuje na miłość, bo nie spełnia cudzych i własnych oczekiwań. Nie wie, kim jest i kim powinien być. Wie, że nie jest tym, kim powinien być. Nie wie, czy chce być tym, kim powinien być. Żyjąc w kulturze koncentrującej się na indywidualnej jednostce, która ma samoistnie dążyć do zadowolenia, łatwo poczuć się samotnym. Jednocześnie dobiegające ze wszystkich stron głosy krytyki, zdają się nigdy nas nie opuszczać. Przekonują, że nie zasługujemy na miłość, u której podnóża leży akceptacja.
Spektakl „Syrena. Anatomia miłości" w reżyserii Darii Kopiec wystawiany we Wrocławskim Teatrze Współczesnym poszukuje źródła upragnionej, bezwarunkowej miłości. Sztukę oparto na motywach opowiadania „Syrena" z tomu „Ministerstwo moralnej paniki" Amandy Lee Koe. Mieszkająca na co dzień w Nowym Yorku pisarka należy do społeczności queerowej.
Na początku spektakl jest pozornie chaotyczny. Następujące po sobie dialogi i opisywane sytuacje wydają się nie mieć ze sobą związku. Jako pierwszy swoją historię opowiada rybak Lew (Rafał Cieluch), który żyje wspomnieniem romansu z syreną. Tęsknota za nią i jej niezgodną z prawami natury miłością odsuwa go od teraźniejszości. Spojrzenie aktora wciąż utkwione jest gdzieś w przeszłości, zamknięte w objęciach syreny. Siedząca jakby w umyśle rybaka, ubrana w czerń postać (Mariusz Bąkowski), za wszelką cenę próbuje wybudzić mężczyznę z fantazji. Wyśmiewa opowieści starca, lekceważy jego zapewnienia, krytykuje go i traktuje jak szaleńca.
Kolejna na scenę wkracza nauczycielka (Anna Kieca). Wiecznie spięta, uwięziona przez swój grafik. Balansująca między oczekiwaniami współczesnego społeczeństwa a wymaganiami konserwatywnej matki. Ambitna, nienosząca sukienek, niedoszła feministka. Niby pragnie romansu, ale nie czuje się pewnie w swoim ciele i woli wypić butelkę wina w samotności. Do niej także odzywa się postać w czerni. Przyjmuje ton wiecznie krytykującej i manipulującej matki kobiety. Nie dała jej szansy na wybranie własnych celów w życiu, nie dają jej na to szansy także współczesne media.
Potem poznajemy dwóch mężczyzn, ofiary kultury macho. Jeden z nich, Cocolino (Miłosz Pietruski), wypiera swoją prawdziwą naturę, nie mogąc przyjąć do faktu, że mógłby zapragnąć innego mężczyzny. Drugi, Mino (Przemysław Kozłowski), ucieka przed swoją traumą z dzieciństwa w rzeczywistość gier video, tam próbując wyładować swoją agresję. Do nich także bez ogródek przemawia czarna postać. Rzuca ostre słowa krytyki, wyciąga na wierzch lęki, powody do wstydu. Doprowadza do stanu głębokiego niepokoju, a wręcz paniki. Wtedy staje się dla mnie jasne, że to brak samoakceptacji, zagubienie i wywołany przez nie stan ciągłego napięcia łączy wszystkich bohaterów. Na scenie pojawił się nadmiar bodźców, zapanował zamęt.
Najbardziej poetycka jest opowieść syreny (Ewa Niemotko) i syna rybaka, Marla (Tomasz Taranta), który okazuje się być także jej dzieckiem. Oboje są zamknięci między światem ludzi, a podwodnym światem przyrody. Marl poszukuje swojej tożsamości i miejsca, do którego należy. Syrena skrzywdzona przez ludzi, którzy zrobili z niej zwierzę eksperymentalne, została pozbawiona wyboru. Naukowcy mogli z niej ulepić, co tylko chcieli, ale nie odebrali jej daru płodności, w czym można szukać wielu metafor. Istota jest skazana na swoiste wieczne cierpienie, co wybitnie udało się sportretować aktorce.
Przekaz spektaklu jest dla mnie jasny z momentem przemówienia Szamana (Jerzy senator), który zachęca wszystkich do wzięcia głębokiego oddechu. Poprzez świadome oddychanie można połączyć się z samym sobą. Złapać rytm natury i w jej harmonii odnaleźć spokój. W jej pięknie poszukać miłości do siebie. Wraz z przybyciem Szamana bohaterowie stopniowo wchodzili w stan euforii i medytacji, a atmosfera ta spływała na widownię.
W tak zawiłej, rozbudowanej merytorycznie sztuce na szczęście nie brakuje drogowskazów w postaci kostiumów (Pati Fitzet) oraz muzyki wykonywanej na żywo przez Aleksandrę Gronowiec i Michała Litwińca. Stroje służą jako charakterystyka postaci. Muzyka jest przedłużeniem ich stanów emocjonalnych. Co więcej łagodnie prowadzi widza po sztuce. Ciekawym elementem jest także scenografia (Matylda Kotlińska). Scena jest niby miejscem spotkań, mimo że bohaterowie zazwyczaj zdają się czuć na niej samotnie. Tęczowe, odbijające światło elementy przypominają syrenie łuski i tworzą magiczny nastrój wpasowujący się w muzykę i choreografię (Magda Fejdasz).
Spektakl niewątpliwie nie jest prosty w interpretacji. Jest liryczny, lubi metaforę i zawiera wiele treści pomiędzy wierszami. Porusza szeroką tematykę i podchodzi do niej w oryginalny sposób. Mnie udało się z niego wyczytać trzy ważne treści. 1 - Utkwieni w przestrzeni technologicznej jesteśmy stale narażeni na źródła stresu i krytykę. 2 - Dlatego warto jest poszukać wyciszenia, najlepiej w naturze. 3 – Poszukując miłości bezwarunkowej, powinniśmy najpierw sami ją sobie podarować.
Nie jest to sztuka o której zapomina się następnego dnia. Każdy znajdzie w niej jakąś naukę, wielu znajdzie w niej swoje odbicie.