Papierowi bohaterowie
28. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski - Gdańsk: 26.07 - 4.08 - 2024 r.Miłość, która ginie w czeluściach dnia codziennego, gubi się wśród innych emocji i schodzi na dalszy plan wobec spraw pozornie ważniejszych, zdominowała niedzielne spektakle na festiwalu.
Po sobotniej dominacji tematyki kobiecej wyłaniającej się z tekstów Szekspira, w niedzielę kobiety zeszły znowu na drugi plan. Julia i Ofelia przegrywają realnie, ale wygrywają mentalnie. I dają nadzieję na lepsze jutro.
W Konkursie o Nowego Yoricka Kolektyw Dom Utopijnej Pracy Artystycznej zaprezentował spektakl „Romeo i Julia w krainie fakapu" w reż. Ewy Galicy i Michała Lazara.
W 2137 roku Polska została uporządkowana przez dwa dyskonty – Blibla i Stonkę. Zaharowani Kasia i Tomek odkrywają zapomniany tekst Williama Szekspira, co zmienia ich życie na zawsze.
Ten spektakl to udany pamflet na społeczeństwo konsumpcyjne, którym się już dawno staliśmy, a prognozy są takie, że proces ten będzie postępował. Zapracowani, nastawieni na walkę, na konkurencję, na nowoczesne technologie, bohaterowie przypominają bardziej zautomatyzowane wytwory sztucznej inteligencji niż ludzi. Stłamszone emocje przeradzają się w pęd do doskonałości, który objawia się nie tylko automatyzacją postaw, ale też automatyzacją myślenia. System, w którym funkcjonują, produkuje podobnych sobie tworów ludzkich, które, aby odnaleźć się w tym systemie, muszą przyjąć jego reguły, a te nie zawsze są właściwe i moralne. Ale skoro wszelkie poczucie moralności już dawno zniknęło z ludzkich umysłów, nie ma żadnych dylematów do rozstrzygania. Można zostać donosicielem i jeszcze zostać za to pochwalonym.
W takim świecie bohaterka Kasia, pracownica działu mrożonek, w krótkich przerwach na odpoczynek, zamiast czytać gazetki reklamowe, które jako pracownica sklepu ma obowiązek czytać, czyta... Szekspira. Ukradkiem, bo jakżeby inaczej w tak poddanym kontroli świecie. Literatura piękna – rzecz w 2137 roku kompletnie nieznana – robi na niej ogromne wrażenie. Do czytania wciąga również agenta Tomka, która został wysłany do jej sklepu, żeby podstępnie poznać tajemnice handlowe. Ale, jak to w bajkach bywa, Tomek się zakochuje w Kasi, i chociaż spełnia swoją misję, to odblokowane uczucia czynią z niego jednostkę nieprzydatną w systemie.
Realizatorzy umiejętnie bazując na „Romeo i Julii" snują opowieść o zmieniającym się świecie, o tym, co w pędzie do nowoczesności, do świata nastawionego na zyski, sukces, do świata, w którym ludzie są tylko pionkami w grze, może jeszcze nas uratować.
To opowieść, która trochę przypomina świat z „Seksmisji" Juliusza Machulskiego. I tam, i tu zwyciężają ci, którzy opuszczają zakłamany i niesprawiedliwy system. Wygrywają ci, którzy stawiają na emocje.
Dwójka młodych aktorów umiejętnie tworzy parę głównych bohaterów, którzy przypominają odrobinę Romea i Julię, choć z lekkim rysem komediowym. Natomiast ciekawym elementem jest wprowadzenie Michała Lazara, który niczym Master of Ceremony zamiast chóru greckiego komentuje wydarzenia, a przy okazji przygrywa na instrumentach. Powstał z tego mały musical z niedopowiedzianym zakończeniem, które daje nadzieję, że tym bohaterom, w przeciwieństwie do Romea i Julii, jednak się uda.
W sekcji Spektakl Zagraniczny rumuński Cheek by Jowl & Teatr Narodowy w Craiovej pokazał „Hamleta" w reż. Declana Donnellana.
Hamlet w wersji rumuńskiego Teatru Narodowego to postać poszukująca. Przeszukuje stulecia, wędruje przez epoki. I jest tym dryfowaniem już mocno zmęczony.
Spektakl jest niemal całkowicie pozbawiony scenografii i muzyki, poza kilkoma symbolicznymi elementami: lustro, czaszka, młotek, miecz. Wszystko to kontrastuje jak skrajność wyboru pomiędzy „być" a „nie być". Aktorzy ubrani w garnitury (panie w eleganckie sukienki) przywodzą na myśl nie dwór królewski, ale raczej pałac prezydencki, którego strzegą tajniacy w ciemnych okularach zamiast halabardników.
Taka koncepcja sceniczna wymaga jednak doskonałej gry aktorskiej, bo to na aktorach skupia się cała uwaga widzów. Niestety, do doskonałości aktorom było daleko. Mam wrażenie, że prześlizgnęli się po tekście dosyć powierzchownie, bez wielkich emocji. Wykrzykiwanie swoich kwestii nie zastąpi zagłębienia się w graną postać. Jeżeli nie wierzę postaci, jeżeli nie jest w stanie mnie poruszyć, ani pozytywnie, ani negatywnie, to całość staje się nudna.
Ożywiła mnie dopiero scena finałowa, kiedy aktorzy grający Hamleta i Leartesa walczyli na szable. Dodatkowy plus daję aktorom za grę bez mikroportów, co w tak dużej przestrzeni, jaką jest Gdański Teatr Szekspirowski, coraz rzadziej się zdarza. A okazuje się, że można.