Parada atrakcji

"Sztuka Kochania, czyli..." - reż: Kszysztof Jasiński - Teatr Bajka w Warszawie

W roku 1981 powstało w Polsce pierwsze kino przystosowane do projekcji trojwymiarowej. Kino "Oka", bo nim mowa, powstało w nowo zbudowanej siedzibie Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej. Sala kinowa mieściła 350 miejsc. W ciągu swojej jedenastoletniej działalności wyświetlano tam na zmianę pięć tytułów. Pamiętam, gdy całą szkołą wybraliśmy się na jeden z nich - na 30 minutowy skrót pełnometrażowego filmu radzieckiego pt. "Parada atrakcji".

Z samego seansu pamiętam niewiele, poza jedną sceną, w której bohater rzucił nagle w widownię złote dukaty, trójwymiar spowodował, że wszyscy chcieliśmy je złapać. Nie udało się. Dziś kino 3D to codzienność, ale wtedy dla mnie i wszystkich dzieci było to absolutne zaskoczenie i nowość. 

W wirze przemian - w roku 1992 - kino "Oka" zniknęło z kulturalnej mapy Warszawy i powstało tam początkowo kino Capitol a potem teatr o tej samej nazwie.

Wczoraj odbyły się tam "urodziny spektaklu" - czyli coś na kształt nowej świeckiej tradycji. Chodzi o to, że po sezonach wystawiania przedstawienia w innym teatrze, reaktywowano je właśnie w Capitolu. Nowa scenografia, kostiumy i jak się okazało kilka nowych pomysłów.

W spektaklu pt.:"Sceny dla dorosłych czyli sztuka kochania" pojawia się czwórka aktorów. Anna Oberc, Katarzyna Skrzynecka, Piotr Gąsowski i Jakub Przebindowski. 

Aktorzy wespół zespól z widownią bawią się, rozmawiając o jednym z naszych narodowych tabu - o seksie i relacjach damsko-męskich.

Na stronie teatru czytamy:

"Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania" w reż. Krzysztofa Jasińskiego, z muzyką Jakuba Przebindowskiego opowiadają o "kochaniu" w sposób niezwykle dowcipny i pikantny z lekkim przymrużeniem oka, a jednocześnie świadomością jak wielką wagę przywiązuje się do tej sfery życia. Brawurowe aktorstwo, frywolne teksty i zabawne piosenki bawią widzów bez względu na płeć czy doświadczenie w tych sprawach!

Niby wszystko się zgadza.
Niby jest wesoło i dowcipnie. Ale.. 
No właśnie to "ale", nie daje mi spokoju. 

Po pierwsze trzeba być przygotowanym, że nie jest to spektakl teatralny mimo, że prezentowany jest na deskach teatru. To "parada atrakcji" czyli collage skeczy - mniej lub bardziej śmiesznych. Na szczęście częściej bardziej. 

Niestety, jak to we współczesnych kabaretach bywa, jeśli nie padną słowa uznawane za nieparlamentarne (choć obecnie to już może i parlamentarne) - to nie jest śmiesznie. Był moment, w którym poczułam się lekko nie na miejscu. Wulgarne słowa padające z ust aktorki kompletnie nie były potrzebne. Choć - co muszę zanotować ze smutkiem - widowni podobało się bardzo. 

Rewelacyjnie - choć w sumie mnie to nie zaskoczyło - spisywał się na scenie Piotr Gąsowski. Genialne stylizacje i bardzo umiejętne wcielanie się w kolejne role. Postaci odrębne i charakterystyczne. Świetnie. 

"W malinowym chruśniaku" - perełeczka! (aż sobie poczytałam w domu).

Katarzyna Skrzynecka posiadająca niewątpliwy talent komediowy, w kolejnych skeczach grała niestety tak samo. Dobrze, brawurowo, ale... Jej bohaterki mimo innych z założenia osobowości - były zbyt do siebie podobne. Jedno sceniczne "zagotowanie" usprawiedliwiam, bo wszyscy płakali ze śmiechu, łącznie z widzami. Serdeczne ukłony dla przebojowego Pana "suszarkowego".

Anna Oberc - tańczy, śpiewa, recytuje sprawnie i efektownie. Nic więcej nie umiem powiedzieć, ale zaintrygowała mnie na tyle, że poszukałam informacji o niej samej. 

Jakub Przebindowski - kompletnie zniknął w tym kwartecie. Jako autor muzyki także nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Wiem skądinąd, że jest bardzo utalentowanym młodym człowiekiem, więc może to był wypadek przy pracy.

Z mojego punktu widzenia najsłabszą stroną spektaklu były właśnie wstawki muzyczne. Mimo dobrych i czystych głosów, melodie nie wpadały w ucho i były zbyt monotonne. 

Wieczór relaksujący i zabawny. Nie miałam poczucia straconego czasu. Dużo śmiesznych gagów i co także podgrzewało atmosferę - wspólna zabawa z widownią.

Całość przedsięwzięcia zrobiła niezłe wrażenie. Drażniło mnie jedynie, że kobiety przedstawione są w określony, przerysowany sposób, choć rozumiem konwencję. To właśnie tak miało być.

"Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania" to lekki spektakl estradowy i farsowy, w którym jak dla mnie zabrakło drugiego dna.

PS Uwaga pierwsza - Cena wody w bufecie teatralnym porażająca - dwie szklanki napełnione z jednej półlitrowej butelki polskiej wody kosztują 14 złotych. Wzięłam do domu czarną plastikową rurkę, pewnie ona taka wartościowa. No bo przecież nie malusieńki plasterek cytryny? Lodu nie było w szklance - bo odmówiliśmy. 

Uwaga druga - proponuję, by na biletach dopisywać wyraźną i dużą czcionką " przed spektaklem należy wziąć prysznic lub umyć się dokładniej niż zwykle. Warto także założyć świeże ubranie".

Mój sąsiad z lewej niestety nie korzystał z kąpieli od dłuższego czasu, jego partnerka z całą pewnością wylała na siebie dużą ilość wody toaletowej o zapachu, któremu nie udało się zabić woni pierwotnie okropnej.

Dorota Zawadzka
www.natemat.pl
2 października 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia