Parametry życia

"Płatonow" - reż. Konstantin Bogomołow - Teatr Stary w Krakowie

"Płatonow" Konstantina Bogomołowa mógłby być arcydziełem, a jest przekonującym eksperymentem. Zaskakująca sytuacja. Wychodząc ze Starego Teatru po trzech godzinach seansu, miałem pewność, że obejrzałem "Płatonowa", jakiego wcześniej nie udało się nikomu pokazać. Dwie godziny później łapałem się na przekonaniu, że mogło być jeszcze lepiej.

Bogomołow wytrąca z równowagi już na starcie. Na proscenium widać wymieszanie porządków z codziennego życia: na przód wysunięta rozklekotana pralka, w głębi niby wszystko się zgadza - rozłożyste łoże, stylowy kredens, stolik jak z typowego saloniku. Ale pod ścianą znów zaskoczenie: co obok tego wszystkiego robi gazowa kuchenka? Na pierwszy rzut oka scenografia Larisy Łomakiny przywołuje na myśl obrazy Rosji na etapie pierestrojki, obnażające umowność i absurd egzystencji już parędziesiąt kilometrów za Moskwą, oszukaną prowincję, w której bieda i mentalny chaos przybierają groteskowe formy, kicz nie do zakamuflowania miesza się z próbami utrzymania powagi. Zatem to trochę wystrój złapany w kadrze reportażu społecznego z tamtego czasu i klimat niemal jak z filmów Bałabanowa. Lecz to wskazówka, Bogomołowowi w jakimś stopniu chodzi o Rosję jako o miejsce, w którym czas się zatrzymał. Jednak nie tylko o to. Dlatego parkiet tego dziwnego salonu nagle się urywa i tuż przed pierwszym rzędem foteli dla widzów widzimy już samą ziemię podziurawioną kraterami, jakbyśmy w ogóle wylądowali na nieznanej planecie. W górze zresztą pobłyskuje konstelacja gwiazd, kilkanaście żaróweczek. Od czasu do czasu, już tylko dla kontrapunktu i czystego zgrywu, nad sceną przelatuje spodek UFO. To nasza Ziemia? Sytuacja za kilkadziesiąt lat, gdy - tak jak w pogubionej Rosji - sztuką będzie w ogóle zebranie się, by rano wstać?

U Bogomołowa tak to wygląda - jakby postaci Czechowa wycieńczone wypowiadaniem kwestii, rozdrażnione tym, że muszą wysłuchiwać ciągłych utyskiwań partnerów, najchętniej zamknęłyby się w tym saloniku same i poszły spać, dokładnie tak jak obibok Nikołaj Trylecki (wybitna Anna Dymna), który jeszcze zanim skończy bredzić swoje banały, już zwala się na łóżko. To dojmujące zmęczenie zabija tutaj każdego, to już nie jedynie zagadywana nuda, snucie wizji bez pokrycia, dzięki którym Czechow zbudował realistyczny świat. Bogomołow ogołaca bohaterów z tego, co pozwala im łapać choćby minimum kontaktu z drugim człowiekiem. Pytanie, czy w tej strategii rozdanie ról męskich aktorkom i żeńskich aktorom oraz ostentacyjna ambiwalencja w traktowaniu wieku wszystkich pomagają. Niby to wygodne, bo skupiamy się tylko na tym, co jest komunikowane, niekonieczne nad tym, w jakiej sprawie (reżyser chciał odrzeć spektakl z psychologizacji) i przez kogo. Zadziwiające, że dramat pisarza z Taganrogu broni się nawet w takim odwróceniu, ba, wiele kwestii uderza dzięki temu o wiele mocniej, koncentracja na frazie mówionej na biało wydobywa potencjał "Płatonowa", w którym nagie słowa wykazują niesamowitą siłę rażenia.

Jednak gdyby Płatonowa grał Adam Nawojczyk, generałową Wojnicew zaś Anna Radwan-Gancarczyk - a nie na odwrót - udałoby się zachować wszystko to, o co chodziło Bogomołowowi, lecz i nieporównywalnie więcej. Wiedzielibyśmy, kim tak naprawdę każde z nich jest. Radwan-Gancarczyk teraz ma swój czas, znów robi znakomitą rolę (jak choćby w "Nie-Boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!" w reżyserii Moniki Strzępki), ale chciałbym ją zobaczyć w tym pełnym Czechowowskim wymiarze. To samo dotyczy Nawojczyka. Na scenie kameralnej przy Starowiślnej gubi się rys postaci, co więcej, po trosze są one podobne; przecież rytm tego przedstawienia stanowią nieustanne wchodzenie tymi samymi drzwiami, przesiadanie się z krzesła na krzesło, podchodzenie do kolejnych scen jak do prób ogrania tego samego problemu bez liczenia na odzew drugiej strony, tylko z przekonaniem, że i tak nie będzie on miał większego znaczenia. Gdy pojawia się Osip w fenomenalnym ujęciu Ewy Kolasińskiej, wszyscy mają go już na tyle dosyć, że musi zostać przy stoliku sam, osamotniony w swojej samotności bardziej niż inni (dlatego to jeden z nielicznych fragmentów, gdy rola nie jest na biało), bo w tym świecie im ktoś ma większe pretensje do rzeczywistości, tym bardziej staje się oczywisty, i tym bardziej zlekceważony. Cierpienie nie jest tu dla nikogo rewelacją, jest raczej elementem oczywistym jak powietrze. Trzeba nim oddychać, ale czy koniecznie jeszcze się zachłystywać? Wystarczy ta wymagana przez fizjologię porcja.

Zdarza się natomiast, że Bogomołow chce swych bohaterów czymkolwiek zaskoczyć, sprawdzić, na ile trwają w wegetacji, na ile zaś dostrzegają sygnały z zewnątrz; np. w pewnym momencie metalowy kosz na śmieci przemówi do Płatonowa ludzkim głosem. Jednak nawet takie niespodzianki niczego w nich nie zmieniają, jesteśmy uodpornieni na życie, a może z perspektywy wszechświata jest ono po prostu zbyt liche. Więc warto, by ktoś zadał cios ostateczny?

Jak w ostatniej scenie, kiedy Płatonow ginie zastrzelony w kulisach przez Sonię (wstrząsający Zbigniew W. Kaleta), mimo to wraca i kładzie się na łóżku. Krew na jego sukni jest prawdziwa, lecz broń, z której strzelała Sonia, to plastikowa zabawka prosto z kosmosu; śmierć też ma posmak taniości. To koniec. Wszyscy wychodzą z salonu. My możemy zgasić światło.

Przemysław Skrzydelski
wSieci
12 stycznia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...