Parę myśli i wrażeń

Na koniec XXII Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi A.D. 2016.

Zawsze lubiłam ten cudzysłów bezpieczeństwa, w który organizatorzy Festiwalu zamykali przygotowywany przez siebie program: z założenia ma być raczej Przyjemnie, w końcu widz nie przychodzi do teatru, by przeżywać estetyczne katusze... Jednak, na w razie czego, gdyby coś się obsunęło i poszło nie tak, z góry wszyscy zostali ostrzeżeni, że może też być i Nieprzyjemnie. Wówczas nikt nie może mieć do nikogo pretensji, że nie było fajnie.

A przecież życie nie polega na tym, by oglądać tylko arcydzieła.

Z szastaniem „arcydziełami" byłabym ostrożna, by to ładne określenie nie wytarło się nazbyt szybko poprzez nadużywanie wobec spektakli, które są po prostu dobre. Na 5+ wypełniają wszystkie wyznaczniki dobrze przygotowanego przedstawienia. Myślę, że nie będzie w tym nic na wyrost, jeżeli już po zakończonym Festiwalu, całość podsumuje się na takie właśnie porządnie wypracowane 5+ (z wyłączeniem spektaklu, który otrzymał Główną Nagrodę, gdyż ten w moim odczuciu nieodmiennie zasługuje na repetę).

W przestrzeni Festiwalu szybko można się zorientować, kto jest tutaj stałym bywalcem. Krążąc po foyer kolejnych, festiwalowych wydarzeń, spowolnionym krokiem mijając już rozpoznawalne dla siebie twarze, można wyłapywać strzępki i wycinki rozmów osób, w których z radością można rozpoznać widzów świadomych i przychodzących na takie wydarzenia z premedytacją :-). Tacy, jak oni potrafią wybaczyć... jeżeli będzie Nieprzyjemnie... Potrafią docenić. To wytworzenie się szczególnej, teatralnej rodziny zyskuje szczególny walor, gdy cała festiwalowa kolonia razem z Panią Przedszkolanką, czyli Dyrektor Festiwalu Panią Ewą Pilawską rusza festiwalowym pociągiem na „Kordiana" do Teatru Narodowego w Warszawie. Takie sytuacje, obok wystaw, spotkań, projekcji i koncertów tworzą idealnie domknięty makrokosmos Festiwalu.

Festiwal został otwarty z rozmachem: „Francuzami" Krzysztofa Warlikowskiego. Z ogromnym zdziwieniem przyjęłam werdykt łódzkiej publiczności, która nie doceniła finezji Mai Ostaszewskiej... obok Juliusza Chrząstowskiego, był to dla mnie absolutny pewnik tegorocznej edycji. Mam nadzieję, że pewnego dnia nagrodą zostanie doceniony Bartosz Gelner, w tym roku zachwycający i rozbudzający nadzieje swoją rolą... Krzysztofa Warlikowskiego... Trudno jest oceniać wartość spektakli poza ich naturalnym środowiskiem. Poza przestrzeniami, w których te przedstawienia funkcjonują w „codziennym" repertuarze. Czasem, jak w przypadku „Cara Samozwańca" w reżyserii Jacka Głomba – widać, że potencjał jest ogromny, ale zabrakło energii miejsca, by ze spektaklu wycisnąć wszystkie możliwości. Nie sposób porównywać tych dwóch sytuacji, ale pełen potencjał sceny, inscenizacyjną wyobraźnię i bezkompromisowe potraktowanie tekstu zaprezentował zespół Teatru Powszechnego dając brawurową premierę „Miarki za miarkę" w reżyserii Pawła Szkotaka. Był to jeden z najmocniejszych punktów Festiwalu.

Na osobną uwagę zasługuje przy tym niespodziewane, mocne uderzenie „Wroga ludu" Jana Klaty, który wobec trwających od dłuższego czasu, społecznych niepokojów zabrzmiał ze spotęgowaną mocą. Jan Klata swoim spektaklem sprawił, że młodsza publiczność mogła poczuć na czym polegała atmosfera „dawnych czasów" w naszym teatrze. Czasów, o których jeszcze jakiś czas temu, nikt nie myślał, że powrócą... Takie sceny ogląda się w filmach. Czyta się o nich w opracowaniach historii. A podczas tegorocznego Festiwalu stało się coś, czego chyba żaden widz nie chciałby przeżywać w trójwymiarze doświadczenia.

Powietrze na widowni zaczęło się gotować.

Oczywiście, teksty Juliusza Chrząstowskiego były pomyślane na ciągłe przerzucanie przez sceniczną rampę, ciągłe celowanie w publiczność. Bolesne frazy o tym, co się dzieje w naszej rzeczywistości i co jest niedopuszczalne, ale jeszcze nikt nie wpadł na skuteczny pomysł, co z tym zrobić. Nigdy jeszcze nie spotkałam się z sytuacją, by publiczność zorganizowała się wokół takiej gotowości. By była tak napięta, wyczulona na możliwość reakcji. Osoby z karnetami na ten Festiwal raczej uważają siebie za zbyt poważne, by chodzić na demonstracje. Jeszcze myślą, że jest granica za którą przychodzi opamiętanie. Jeszcze nie rzucają butelkami z benzyną... ale jeszcze jakiś czas temu oglądały telewizję i choć ich nie słychać widzą doskonale, co się dzieje. Tego wieczoru dostały możliwość, by swojej narastającej frustracji i przerażeniu dać ujście...

Mieliśmy ponad dwadzieścia pięć lat mocnego, mądrego teatru... a gdy publiczność rozchodziła się z podjazdu Teatru Powszechnego nie sposób było nie zastanawiać się, czy premiera „Wroga ludu" nie stanie się otwarciem nowego rozdziału... w którym teatr znów stanie się wykrzyknikiem społecznego niezadowolenia, kiedy się robi Nieprzyjemnie...

Olga Śmiechowicz
Dziennik Teatralny Łódź
8 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...