Paryż, Łódź, Warszawa? – mały napis, duża sprawa

„Napis, czyli sąsiedzki ambaras" (L'Inscription) – aut. Gérald Sibleyras - reż. Mariusz Pilawski - Teatr Mały w Manufakturze

Na początek mocne wejście i bardzo brzydkie słowo i do tego powtarzane wiele razy. Publiczność lekko uodporniona na wulgaryzmy przez współczesne kabarety i standuperów i tak chichocze, a zatem początek zwiastuje niezobowiązującą komedyjkę. Aktorzy połączeni świętym węzłem małżeńskim na scenie, sparowani na plakacie w obsadzie są zapowiedzią kolejnej rozrywkowej farsy. A jednak dwie nominacje do najważniejszych we Francji teatralnych nagród Moliera za „Napis" muszą być obietnicą bardziej wyrafinowanej historii i tak też się dzieje. Ale od początku...

Młodzi państwo Lebrun (Magdalena Prochasek i Jan Jakubowski) wprowadzają się do wielorodzinnego budynku położonego w dobrej dzielnicy Paryża. Ich spokój i szczęście mąci jednak obraźliwy napis na temat pana Lebrun wyryty w windzie. Pan Lebrun utożsamiany w wulgarnej inskrypcji z męskim narządem płciowym nazwanym mało wytwornie jak na Paryż tudzież pobliski Wersal, postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo, kto mógł dopuścić się tej zniewagi i rozpoczyna sąsiedzką wędrówkę po piętrach.

Zaczyna od domostwa państwa Cholley (Agnieszka Smolak i Witold Łuczyński), którym opowiada o napisie, ale oni, oczywiście najpierw zszokowani próbują w dalszej części konwersacji umniejszyć problem co zaskakuje ich sąsiada. Poirytowany odwiedza i państwa Bouvier (Anna Grażyna Suchocka i Marek Lipski), zresztą bardziej niezadowolonych z wieczornej pory wizyty niż z jej powodu, aż wreszcie postanawia zaaranżować spotkanie z mieszkańcami przy winie, aby zacieśnić sąsiedzkie więzy i zdemaskować wandala.

Niektórzy lokatorzy odmawiają wizyty, a w rezultacie w gościnę przybywają obydwa wcześniej wspomniane małżeństwa, zaintrygowane sprawą, a zarazem zdegustowane nachalnością w poszukiwaniu prawdy przez pana Lebrun. Jeszcze przed kolacją, od samego początku z pozoru przemili ludzie niby tak zaangażowani w budowanie dobrych relacji międzysąsiedzkich, uczestniczący w życiu społecznym swojej dzielnicy, tolerancyjni, oczytani i obeznani z najnowszymi trendami wyjątkowo nie chcą podejmować dyskusji o obelżywym napisie. Kompletnie nie zgadzają się z panem Lebrun, że taki napis godzi w dobre imię i uczucia nowego sąsiada, a wręcz twierdzą, że może być przejawem wolności słowa i demokracji, a także ostrzeżeniem jak inny napis wyryty w windzie: „Śmierć faszystom". Podczas kolacji pod płaszczykiem zainteresowania i troski uruchamiają machinę manipulacji względem młodej małżonki pana Lebrun.

Okazuje się, że na pewno nam wszystkim znana fałszywa atencja, udawana uprzejmość i pozorowana życzliwość niektórych ludzi w rzeczywistości są wścibstwem, grą pozorów, skrywaną zazdrością i niczym nieuzasadnioną zawiścią. Pan Lebrun uparcie nie daje się wciągnąć w najprostsze rozwiązanie sugerowane przez sąsiadów, czyli własnoręczne usunięcie napisu. On chce wiedzieć, dlaczego ktoś tak napisał o obcym człowieku i wciąż zadaje pytania. Na naszych oczach rozgrywa się seria słownych potyczek, wylewa słowotok banalnych i pustych frazesów, ideologicznych gniotów klepanych bezrefleksyjnie, bon motów wypełniających nadęty balon poprawności politycznej. Ten potok wypluwanych jałowych treści napotyka tamę w postaci pytań pana Lebruna.

Ta interrogatywna zapora spienia słowotok mówców: porządnych i tolerancyjnych Europejczyków przyjaznych wszelkim nacjom, wszechwiedzących użytkowników Internetu i czytelników modnych i poczytnych periodyków i poradników. Zagotowuje ich ze złości i bezsilności, wylewa się do mózgów, które zapamiętały schematy, frazesy, slogany, hasła i na próżno szukają w intelekcie rozwinięcia i sensu cudzych myśli. Niemoc i niewiedza rodzą agresję, a śmiałków poszukujących odpowiedzi, nakazują zniszczyć i wykluczyć. Na naszych oczach przemili sąsiedzi zrzucają maski pastwiąc się nad państwem Lebrun i bezpardonowo ingerując w ich prywatną sferę życia, emocje i uczucia.

„Napis" dzieje się w kraju, gdzie różnorodność etniczna, wielokulturowość i współdziałanie wielu nacji kształtują społeczeństwo od wieków, a codzienność i aktualne problemy weryfikują skrupulatnie budowaną poprawność polityczną i sztandarowe hasła Rewolucji Francuskiej. Okazuje się, że pomimo naszej młodszej polskiej demokracji i żmudnego procesu rozwijania zdolności do tolerancji, ludzie są podobni, a fasada europejskich wartości i cywilizacyjnych zdobyczy wali się z hukiem przy banalnym, drobnym wybryku w obliczu zaciętości i znieczulicy w imię fałszywego szacunku dla cudzych spraw i poglądów.

Piekiełko z Paryża wypala serca i umysły pod każdą szerokością geograficzną, bo piękne hasła i idee nie zastąpią małostkowych postępków w ludziach pozbawionych życzliwości i empatii. W Teatrze Małym mamy okazję do dużych przemyśleń nad nami samymi, naszymi bliskimi, sąsiadami, przyjaciółmi, ludźmi, którzy nas otaczają. W zaaranżowanym na scenie mieszczańskim paryskim saloniku obserwujemy eskalację konfliktu najpierw ze śmiechem, a później, dzięki wiarygodnej grze aktorów zaczynamy odczuwać gęstniejącą, duszną atmosferę sytuacji bez wyjścia, coraz bardziej ze smutną refleksją.

Scena staje się zwierciadłem życia społecznego, ekranów telewizorów ziejących nienawiścią i pustosłowiem. W Polsce przestrzega się, aby przy stole nie rozmawiać o polityce, tylko o rzeczach miłych, przyjemnych, neutralnych. Ta sztuka prowokuje do dyskusji i do rozwinięcia natrętnych modnych haseł z przestrzeni publicznej, bo okazuje się, jak płytko osadzona jest europejskość, oczytanie i tolerancja w intelektach uroczych, przemiłych, dobrze sytuowanych ludzi w ładnych domach w eleganckich dzielnicach...

Motto Teatru Małego w Manufakturze brzmi: „Lekki teatr na ciężkie czasy, wpadnij do nas po wytchnienie". Tym razem warto wpaść po refleksję i przejrzeć się w krzywym zwierciadle poprawności politycznej.

Dominika Urbańska
Dziennik Teatralny Łódź
22 października 2024

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...