Patrzę na świat oczami lalki

rozmowa z Emilią Betlejewską

"Aktor powinien być także pedagogiem. To szczególnie ważne w teatrze dla dzieci, gdzie znajomość dziecka jest niezbędna. Nieprawda, że dziecko jest wymagającym widzem. Dziecko jest widzem niewyrobionym, ono się dopiero uczy być wymagającym widzem" - rozmowa z Emilią Betlejewską, dyrektorem Teatru Lalek "Zaczarowany Świat" w Toruniu i prezesem Fundacji PRO THEATRO

Podobno nie lubiła Pani teatru lalek…

Tak, od wczesnego dzieciństwa (śmiech). Tak się zdarzyło, że jako dziecko poszłam ze szkołą na spektakl do brodnickiego domu kultury i… uciekłam z niego bez wiedzy nauczycieli. Najzwyczajniej w świecie mi się nie podobało. Zresztą jako dziewczynka nie lubiłam lalek, wolałam samochody. Lalki były u mnie w wielkim niepoważaniu. Kiedy rodzice kupili mi lalkę pod choinkę, rozpłakałam się, bo ja bardzo chciałam mieć samochód. Jeszcze długo potem nie akceptowałam lalek.

Jak w takim razie znalazła się Pani w teatrze lalkowym?

Zupełnie przypadkowo. Podjęłam pracę w studium nauczycielskim, a tam znajdował się teatr, w którym miałam dorabiać. Od razu zorientowałam się, że jedynym wspólnym punktem między mną a teatrem była plastyka, którą interesowałam się od zawsze. Chciałam zresztą studiować sztuki, ale ostatecznie zaczęłam studia polonistyczne. Początkowo zupełnie nie potrafiłam się odnaleźć w „Zaczarowanym Świecie”. Wszyscy wszystko wiedzieli, wszyscy się na wszystkim znali, a ja wciąż czułam się nieswojo. Aż do momentu kiedy – po roku pracy – pani Janina Awgulowa (założycielka teatru – przyp. K.B.) dała mi szansę zrobienia projektu lalek do swojej książki. To był taki impuls, dzięki któremu zrozumiałam, że uda mi się znaleźć w teatrze swoje miejsce. Grałam też w spektaklach, co zaczęło mi się bardzo podobać. Wreszcie odkryłam tajemnicę, którą – myślę – odkrywa każdy lalkarz, że jestem kreatorem rzeczywistości. Że tak, jak na fresku Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej, na którym Pan Bóg dotyka Adama i ożywia go, tak lalkarz, biorąc do ręki lalkę, ożywia martwą materię. To jest tajemnica, która mi towarzyszy od 34 lat i powoduje to, że ta praca wciąż jest dla mnie wielką przygodą.

Czy to prawda, że lalkarz musi tak bardzo poczuć lalkę, żeby spojrzeć na świat jej oczami?

Tak uważam. Jeżeli nie przekroczy się tej granicy, to jest bardzo trudno zrozumieć lalkę. Zawsze widzę rzeczywistość oczami lalki. Po raz pierwszy poczułam to, kiedy grałam Myszkę w „Calineczce”. Trzeba wiedzieć jednak, że Janina Awgulowa, która nie była zawodowym lalkarzem, ale pedagogiem, uczyła nas intuicyjnie, a my – nauczyciele pracujący w „Zaczarowanym Świecie” – nie mieliśmy warsztatu lalkarskiego. Musieliśmy więc zdać się na jej i własną intuicję. Ja tę tajemnicę odkryłam samodzielnie, a reszta to była kwestia warsztatu, który zdobywałam m.in. dzięki Basi Rogalskiej (aktorka „Baja Pomorskiego” – przyp. K.B.) stypendium lalkarskim w Nuova Opera dei Burattini w Rzymie, a także wielu latom obserwacji i praktyki. Jeśli lalkarz spojrzy na świat oczami lalki i przeniesie na nią emocje, które ma w sobie, to dane mu będzie poznać ten niezwykły sekret pracy animatora.

Czy lalkarz bywa zazdrosny o lalkę?


Podejrzewam, że ta zazdrość poniekąd sprawiła wyjście lalkarza zza parawanu. Za czasów Awgulowej graliśmy wyłącznie za parawanem, nie wychodziliśmy nawet do ukłonów. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, że tam jesteśmy, nikt nas nie znał. Kiedy przejęłam „Zaczarowany Świat” i musiałam zająć się formalnościami m.in. w urzędach, wszyscy zastanawiali się, kim jestem (śmiech). To chyba właśnie ta tęsknota aktora za ujawnieniem się widzowi i pokazaniem, kto jest sprawcą ożywienia lalki, była jedną z przyczyn wyjścia zza parawanu. Ale przede wszystkim był to element poszukiwań teatralnych: traktowanie lalki jak partnera, czy też podmiotowo. Dziś często lalkarze robią na odwrót – traktują lalkę wyłącznie przedmiotowo. Niestety, dziś teatr lalek zaczyna odchodzić od lalek, co jest podyktowane pewnie w dużej mierze ekonomią, bo teatr lalek jest drogim teatrem –  stąd  coraz mniej lalek, zwłaszcza jeśli chodzi o lalki artystyczne. Wykonywanie lalek to praca, która wymaga talentu i ogromnych zdolności manualnych oraz dużych nakładów finansowych. Teatry lalkowe zaczynają więc szukać innego języka, posługują się coraz częściej multimediami, a coraz mniej lalką.

Czy teatr lalkowy wciąż stawiany jest na drugim miejscu, dopiero po teatrze dramatycznym?

Tak naprawdę u swoich początków teatr lalek mówił do widza dorosłego, dopiero XIX
i XX w. to zmieniły. Zmienił się widz teatrów lalek, zmienił się też repertuar i postrzeganie teatru lalek.

Dzieci były przecież zawsze…

Ale nie zawsze miały głos. W momencie, kiedy dopuszczono je do głosu, a zmieniła to dopiero w XIX w. pedagogika niemiecka, powstała literatura dziecięca, a teatry lalek zaczęły adresować swoje wypowiedzi do dzieci. Dlatego zaczął być  postrzegany jako teatr dla dzieci, jako teatr poniekąd infantylny. To, że dziś teatry lalkowe sięgają po repertuar dla dorosłych, to dobry znak. To czyni teatr bogatszym. Ubolewam za to nad tym, że ubożeją teatry dramatyczne jeśli chodzi o scenografię. Osobiście wolę inscenizacyjne spektakle z bogatą, ale nieprzegadaną scenografią niż pustą scenę.

Jak dzisiaj wygląda dziecięcy widz?

Uważam, że o tym decydują wyłącznie dorośli.  Jeśli w takim mieście jak Toruń są dwa stacjonarne teatry dla dzieci, to powinno się przede wszystkim prowadzić dzieci to teatru, bo to jest inna edukacja teatralna niż np. przedstawienia w przedszkolu czy szkole. Zauważam dziś zachwianie zrozumienia tego, czym jest teatr. Poszło to w stronę mcdonalizacji teatru. Teatr stał się jak fast food. Byle szybko, byle tanio, a w rezultacie byle jak, a przecież to nie o to chodzi. Uważam, że sztuka powinna być czymś, co powoduje, że inaczej postrzegamy świat, że jest to święto, gdy idzie się do teatru. To właśnie tam dziecko po raz pierwszy spotyka się z niezwykłą magią wypowiedzi teatralnej. Z podnieceniem słucha szelestu rozsuwanej kurtyny, zza której światła wydobywają niezwykłe światy pobudzające wyobraźnię, przenosi się w inny świat. Utożsamia się z bohaterami opowiadanej historii. Oglądając przedstawienie w przedszkolu czy szkole, jest ciągle w tej samej przestrzeni, stłoczony w korytarzu czy na podłodze ciasnej sali patrzy na te same ściany, nie odczuje tego komfortu, że wokół niego świat się zmienił i że on sam przenosi się w inne rzeczywistości. Jeżeli nie przyprowadzimy małego dziecka do teatru,  to ono nigdy nie zrozumie istoty teatru. Nie chcę oceniać teatrów objazdowych, które występują w szkołach, ale ta przestrzeń, którą proponują, nie jest teatralna i nie wiem, co trzeba by było zrobić, żeby nią się stała. To się powinno nazywać lekcją teatralną, a nie spektaklem.

Aktor nadaje się na pedagoga?


Aktor powinien być także pedagogiem. To szczególnie ważne w teatrze dla dzieci, gdzie znajomość dziecka jest niezbędna. Nieprawda, że dziecko jest wymagającym widzem. Dziecko jest widzem niewyrobionym, ono się dopiero uczy być wymagającym widzem. Jeżeli nie dostarczy mu się dobrych rzeczy, to ono – jako już dorosły człowiek – w niedzielę zamiast szukać koncertu czy teatru pójdzie do hipermarketu, Największą odpowiedzialnością nas, dorosłych, jest więc wychowanie wyrobionego widza. W tym rozpędzonym świecie dzieci –wychowywane na często agresywnych filmach – nie są w stanie wysłuchać spokojnej narracji. Tego właśnie trzeba uczyć, żeby dziecko na chwilę się wyciszyło, zatrzymało, zamyśliło. Takie jest posłannictwo „Zaczarowanego Świata” od momentu jego założenia:  wychowywać, uczyć i bawić. Uważam, że na razie spełnia on swoją rolę i chciałabym, aby mój następca – a wierzę, że wcześniej czy później zjawi się jakiś wariat, który będzie chciał się ze mną pokłócić o teatr, bo tylko takiej osobie można go powierzyć – będzie wierny temu przesłaniu.

Karina Bonowicz
Teatr dla Was
28 listopada 2011
Portrety
Rubi Briden

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...