Pejzaż z szubienicą
"Noże w kurach" - reż. Joanna Zdrada - Teatr Bez Sceny w KatowicachCzym jest imię? Szufladą, szafotem, szaleństwem – nie tylko w Weronie, ale i na klepisku u Zdrady-Biel. Jej druga już wersja „Noży..." to horror nazw własnych pod przykrywką klechdy. Słowa w spektaklu Zdrady są. Istotą (osobą?) dramatu. Wykrzywiają czasoprzestrzeń – róża pod inną nazwą pachnie tu inaczej.
W pierwotnej wersji widownia obserwowała „Noże..." z dystansu, jaki daje chorzowskie planetarium. W kameralnej – strefy ochronnej brak; dramat bez pardonu anektuje rząd pierwszy i resztę. „Witamy w naszej bajce" – na ziemi Harrowera, pustyni Bowlesa, czarnym lądzie Conrada. Chcąc nie chcąc, rezonujemy z tym polem semantycznym.
Za sprawą umownej dekoracji (barłóg plus rozklekotany stół) i rzemiosła na scenie (dobre role, a nie artystowskie popisy), to ochłapy kwestii (jednoaktówka Harrowera do przegadanych nie należy) tkają antymaterię „Noży...". W tej wersji Zdrada-Biel idzie na całość. Język nicuje już nie tylko kieraty i gorsety postaci, ale same postaci. Lokalny sinobrody (przekonujący Dopierała w roli outsidera z młyna), proto-sufrażystka (Trzoch aka żywe srebro) i jej męski szowinistyczny William Kuc (jedyny w swoim gatunku Krzysztof Korzeniowski) to osobliwe fantomy poza horyzontem zdarzeń, kompozycyjny dodatek do planu pierwszego – słów. A raczej ich aktów. Bo to słowa w spektaklu Zdrady-Biel działają. Jak czarna dziura z teledysku do psychodelicznej ballady „Black Hole Sun". Zniekształcają – odbiorcę i nadawcę.
Wszystko w tej wersji się miesza i kondensuje pod dyktando ust na scenie. Kurze łapy z kończynami w dziwnym tańcu-chodzie (butoh – współczesny danse macabre), ser z księżycem i kamieniem młyńskim (narzędzie zbrodni), struny szarpane z uderzeniami w klawisze (muzyczna przestroga Koniecznego), imię z osobą, wreszcie, spektakl sprzed dwu lat w planetarium z jego nową (klaustrofobiczną) wersją – jak na ironię, trzeba było klitki TBS, by otworzyć „granicę bez powrotu", uruchomić „ciało doskonale czarne" i Harrowera.
Rację bytu u Zdrady-Biel ma tym razem tylko język. I ją odbiera. Jak noże (Trzoch porównuje wbijanie ich ostrzy do nadawania nazw, ale „kto mieczem wojuje..."). Albo jak szubienica, co zdaje się poruszać razem z tancerzami na znanym pejzażu Breughla, dłużnika Boscha...
„Noże..." w tej wersji sięgają jeszcze głębiej.
Dla tych, co nie boją się ciemności.