"Pełna usterek miejska baśń o dorastaniu

"Beautuful Thing - Miejska Baśń" - reż. Krystian Krewniak - Teatr na Plaży

Każdy z nas jest lub kiedyś był młody i przeżywał swoje pierwsze fascynacje, wierząc, że zdobędzie świat, który przecież tylko na to czeka. Trudno więc nie kibicować twórcom "Beautiful Thing - Miejskiej Baśni", którzy porwali się na bardzo trudny a zarazem ambitny temat - dojrzewanie młodzieży z patologicznych rodzin i kiełkującej, w tym właśnie środowisku, miłości homoseksualnej. Gdyby oceniać tylko zaangażowanie i chęci młodych wykonawców, mielibyśmy do czynienia z udaną offową propozycją. Niestety tak nie jest.

Zaczyna się na podwórzu, przed drzwiami wejściowymi do mieszkań, snującej się bez celu i niemiłosiernie znudzonej nic nie robieniem Leah; zamkniętego w sobie, ale ciekawskiego Jamiego oraz Stevena - wysportowanego i aktywnego chłopaka, który skrywa w sobie jakąś tajemnicę. Bezczelną Leah, stłamszonego Jamiego i ciągle rozkojarzonego Stevena łączy jedno - żadne z nich nie zna rodzinnej sielanki. Leah mieszka z matką, której prawie nie widuje, matka Jamiego doprowadza syna do szału i daleko jej do wizerunku idealnej mamy, choćby przez podejrzaną reputację u sąsiadów, a Steven zazdrości pozostałej dwójce, w szczególności Jamiemu, tego, że w ogóle ma matkę. Sam ma wprawdzie ojca, który często bywa w domu, ale spokój jest tylko wtedy, gdy go nie ma, bo życie pod jednym dachem z agresywnym ojcem pijakiem (i bratem - handlarzem narkotyków) po każdej libacji zamienia się w piekło.

Nic więc dziwnego, że przerażony Steven często ucieka przed brutalnym ojcem do sąsiadów. Dla Jamiego wspólne nocne rozmowy z przystojnym kolegą, z którym dodatkowo z braku innych łóżek śpią razem, to punkt zwrotny. Zaczyna odkrywać, że w swoich fantazjach, zamiast dziewczyn z okładek kolorowych magazynów, miejsce ma kolega mieszkający za ścianą... Istotnym kontrapunktem dla dojrzewających dzieciaków jest szorstka i nieczuła na pierwszy rzut oka matka Jamiego, Sandra, po raz kolejny usiłująca ułożyć sobie życie u boku nowego mężczyzny (Tony).

Taki zestaw wyraźnie zarysowanych bohaterów zapowiada wiele ciekawych konfrontacji i sytuacji, w które coraz mocniej wikłają się sąsiedzi z londyńskiego przedmieścia. Temat budzenia się świadomości własnej homoseksualnej orientacji u nastolatków dotąd w teatrze nie pojawiał się zbyt często, dlatego też sztuka Jonathana Harveya zyskała dużą popularność i wystawiona była już kilkadziesiąt razy na całym świecie, trafiając m.in. na West End, do Nowego Jorku, Paryża, Szanghaju czy Hong Kongu. W Sopocie przygotowali ją absolwenci trójmiejskich uczelni o profilach artystycznych.

Spektakl powstał dzięki duetowi Krystian Krewniak - Daniel Chodyna. Ten pierwszy podjął się reżyserii i tłumaczenia sztuki, uwspółcześniając ją i uzupełniając o polskie wstawki. Drugi został producentem spektaklu, asystentem reżysera i autorem kostiumów. Obaj wspólnie przygotowali skromną, ale wystarczającą scenografię przedstawienia, zaś Chodyna dodatkowo zagrał rolą Stevena. Niestety, od początku do końca szwankuje reżyseria - niemal każda scena jest rozwleczona, kwestie bohaterów z dziwną manierą są przeciągane, przez co dramaturgia wielu scen się rozmywa.

Aktorzy na czele z najciekawszą w całym spektaklu w roli Sandry (matki Jamiego), Karoliną Żuk i wspomnianym Danielem Chodyną, czyli scenicznym Stevenem, nieustannie potykają się o nieudolne tłumaczenie tekstu, tylko momentami zabawne czy błyskotliwe. Brakuje reżyserii postaci, a młodzi aktorzy (mający doświadczenia głównie muzyczno-estradowe) nie do końca radzą sobie z psychologiczną konstrukcją bohaterów. Nie można odmówić im za to zaangażowania i odwagi.

Najciekawszą, wiarygodną postać tworzy Karolina Żuk - jej bohaterka jako jedyna ewoluuje wraz z czasem trwania spektaklu. Stosunek Sandry do syna i obecnego partnera jest najciekawszym wątkiem przedstawienia i aż szkoda, że znajduje się w cieniu dojrzewania Jamiego do akceptacji swojego homoseksualizmu. Niestety właśnie Bartosz Sołtysiak grający tę postać wypada najbardziej nieprzekonująco. Lepiej jest w przypadku Marty Burdynowicz, czyli zbuntowanej Leah, której bohaterka wyróżnia się naturalnością, szczególnie podczas licznych rozmów o wszystkim i niczym z ludźmi, którzy jej nie rozumieją. Zaskakująco mało widoczny jest Jeremiasz Gzyl jako Tony. Aktor ten w wielu trójmiejskich produkcjach udowadniał, że dysponuje wielką energią sceniczną, zupełnie nieobecną w sopockim przedstawieniu.

Sopocka "Beautiful Thing - Miejska Baśń" to odpowiedź na ważny, wciąż za mało obecny w społecznej świadomości temat. Określanie własnej seksualności i tożsamości dla wielu młodych ludzi jest dużym wyzwaniem (szczególnie gdy przeżywają dylematy Jamiego i Stevena) i dlatego bardzo dobrze się stało, że młodzi twórcy zdecydowali się zrobić o tym spektakl. Warto jednak pomyśleć o solidnym liftingu, skróceniu i skondensowaniu przedstawienia, by oprócz wartościowego przekazu miało ono także adekwatną do niego jakość teatralną.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
20 września 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia