Per-sona. Czyli jak stajemy się sobą
"Czekając na barbarzyńców" - aut. John Maxwell Coetzee - reż. Marek Fiedor - Wrocławski Teatr Współczesny„Grozi nam bowiem, że zapatrzeni w gotowe systemy etyczne i skupieni na dowodzeniu, że ich normy wciąż są aktualne, pozostawimy bez żadnej repliki etycznej wezwania ludzi, którzy dziś walczą wśród nas o ludzką twarz". J. Tischner
„Poznaj samego siebie" - hasło to powracało w tekstach wielu filozofów już od starożytności. Różni myśliciele rozwijali je twierdząc, że samopoznanie jest kluczem do zgłębienia tajemnic świata i na odwrót: odkrywając to, co nas otacza, przybliżamy się do prawdy o nas samych.
W tym procesie opanowujemy trudną sztukę afirmacji rzeczywistości i niezbędnej do tego pokory, demaskujemy iluzje, którymi tak lubimy się otaczać, zmieniamy siebie. Co jednak znaczyłoby poznanie, kiedy zarówno my sami, jak i świat znajdujemy się w ciągłym ruchu; gdy jesteśmy uwikłani w złożony mechanizm koincydencji, uwarunkowań, zapętlających się okoliczności i interakcji? Czym byłyby ludzka „tożsamość", „autentyczność", „wolność" w społeczeństwie zdominowanym przez wszechobecną manipulację? Żyjemy w państwie demokratycznym, liberalnym, w którym teoretycznie mamy możliwość decydowania o sobie. Możliwość ta jednak dla wielu staje się pułapką, labiryntem bez wyjścia, w jakim tak łatwo zgubić samego siebie. Często dochodzi do sytuacji, kiedy próbując się z niego wyrwać, rozpaczliwie szukamy punktów oparcia pośród różnych autorytetów, systemów, ideologii oferujących gotowe zestawy norm. Płacimy za to cenę utraty wolności do decydowania i ponoszenia odpowiedzialności. Tracimy zmysł krytyczny.
W tym kontekście najnowszy spektakl Marka Fiedora pt. „Czekając na barbarzyńców" bardzo wnikliwie podejmuje szereg palących problemów współczesności, kwestii będących nierozerwalną częścią naszego życia. Opierając się na książce J.M. Coetzeego, opublikowanej ponad czterdzieści lat temu, reżyser z doskonałym wyczuciem interpretuje jej motywy tak, byśmy mogli poczuć ich aktualność, odnaleźć w nich samych siebie i społeczeństwo, do którego należymy. Dzięki świetnej pracy artystów urzeczywistnione na scenie uniwersum zaprasza nas do uczestnictwa w jego niezwykłym nastroju, otwierając przed nami labirynt pytań, zmuszając do refleksji, wejrzenia w głąb samych siebie. Posługując się złożoną symboliką, systemem aluzji i metafor spektakl ukazuje nam mechanizmy rządzące naszym światem, odsłania iluzje, w jakich żyjemy i w jakich jesteśmy głęboko zanurzeni, inspiruje i rozbudza krytyczne myślenie.
„Bóg stworzył teatr dla tych, którym nie wystarcza kościół".
Kameralna Scena na Strychu, na której odgrywane jest przedstawienie, sama w sobie tworzy szczególną atmosferę. Dystans między aktorami a publicznością zmniejsza się, widzowie siedzący w pierwszych rzędach mogą zyskać wrażenie, że oto stają się bohaterami akcji. Dodatkowym atutem miejsca jest świetna akustyka. Dzięki temu wykonywana na żywo muzyka (której autorem jest Michał Litwiniec) zdaje się przenikać przestrzeń, nadawać jej dodatkową głębię swoim brzmieniem, doskonale zharmonizowanym z symboliką spektaklu. To właśnie muzyka jest jednym z tych elementów sztuki, który rozbudza naszą wyobraźnię, zaprasza do przeżywania takich czy innych emocji, słowem: pozwala zagłębić się w wielowymiarowy świat sztuki.
Od samego początku naszą uwagę przyciąga bardzo ciekawa scenografia. Z prawej strony sceny widzimy stojące na podwyższeniu krzesło z wysokim oparciem. Przywołuje na myśl królewski tron, fotel sędziego czy biskupa. Jego ażurowa struktura budzi skojarzenia z konfesjonałem. To symbol władzy, autorytetu, prawa, najwyższych wartości, takich jak prawda. W większości scen wyeksponowane poprzez jasne, ciepłe światło krzesło staje się swoistym centrum prezentowanego świata. W tle, na projektorze ukazany jest obraz/witraż przedstawiający anioła z mieczem, u którego stóp leżą pokonani grzesznicy. Całość tworzy swoisty ołtarz, przed którym znajdują się schody i czerwony dywan.
Po przeciwnej stronie dostrzegamy „las" zbudowany z piszczałek organowych o różnej wielkości. W trakcie spektaklu pełnią one funkcję krat celi więziennej, stanowią też symbol granic imperium otoczonego zaostrzonymi palami, niczym tarcza strzegąca przed próbą ataku, grożąca śmiercią każdemu, kto się zbliży. W głębi tej konstrukcji znajduje się stanowisko muzyka. Kiedy podczas przedstawienia zmienia się światło, przyjmując różne kolory, za każdym razem odbija się ono od metalowej powierzchni piszczałek tworząc bajeczne refleksy. Taka aranżacja sceny nadaje jej pewnej lekkości i dynamiki, surrealistycznego akcentu, a równocześnie przywołuje na myśl wnętrze świątyni, otwierając przed nami całe bogactwo sensów i symboli.
„Człowiek wtedy jest w prawdzie, gdy prawda staje się drogą".
Problematyka spektaklu koncentruje się wokół kwestii wolności jednostki w obliczu opresji systemu, konfliktu indywidualnego poczucia moralności każdej osoby i panujących praw. Reżyser podejmuje zagadnienie godności człowieka zmagającego się z manipulacją; procesu dojrzewania bohatera do dokonywania niezależnych wyborów, a tym samym bycia sobą, stawania się w ciągle podejmowanych decyzjach. Sztuka jest także poruszającym studium etycznym na temat źródeł zła, pełnym złożonej, filozoficznej treści.
W jednej z pierwszych scen poznajemy głównego bohatera - Sędziego (w tej roli Janusz Stolarski). Reprezentujący prawo urzędnik Imperium, usytuowanego na granicy z pustynią, od lat wykonuje swoją pracę. Stara się żyć w zgodzie z mieszkańcami miasta oraz ludźmi z zewnątrz, bada i pielęgnuje historię miejsca, uczy się języka rdzennego ludu regionu. Znamienne jest jednak, że funkcja przedstawiciela systemu budzi w nim wiele rozterek. W książce Coetzeego Sędzia przejmuje rolę narratora; także w spektaklu możemy usłyszeć jego wewnętrzny dialog, będący jednym z filarów akcji. Czytając powieść czy oglądając przedstawienie postrzegamy świat jego oczami, przeżywamy ukazane zdarzenia razem z nim. I tak staje przed nami człowiek, który w imię państwa prawa, pozornie niewzruszony, pełen spokoju wydaje wyroki, wymierza kary. Z drugiej strony jednak słyszymy jego wewnętrzny głos, jakby w opozycji do maski urzędnika, jaką codziennie zakłada. W jednej ze scen bohater rozmyśla o zakończonym niedawno procesie:
(...) Istotnie wierzyłem, że każdy mężczyzna, każda kobieta czy dziecko (...) rozumie, co jest słuszne. Wszystko, co żyje, przynosi ze sobą na świat instynktowne poczucie sprawiedliwości. - Żyjemy jednak w świecie, w którym rządzi prawo - mówiłem do nieszczęsnego przestępcy. W świecie niedoskonałym, który oddalił się od praw natury. Człowiek jest istotą ułomną. (...) Jedyne, co możemy zrobić, to szanować normy prawne i przestrzegać ich, nie dopuścić, by zatracił się w nas instynkt sprawiedliwości. (...) Przypominam sobie żenujące uczucie wstydu, jakie nie opuszczało mnie do końca każdego podobnego dnia (...). J.M. Coetzee, „Czekając na barbarzyńców", przeł. Anna Mysłowska, s. 216.
„Myśl jest bezgłośnym dialogiem wewnętrznym umysłu".
W scenie otwierającej spektakl widzimy bohatera, który stoi przed koniecznością wydania wyroku, wykonuje wszak swoją pracę. Ciepłe światło przesuwa się na postać mężczyzny, a obok niego pojawia się kobieta (w tej roli Zina Kerste) oplatająca jego twarz nicią, tworząc rodzaj maski: na granicy widzialności powstają kolejne pętle. Przyjmując społeczną rolę przedstawiciela systemu, Sędzia musi tłumić wewnętrzny głos, swoje własne sądy - wkłada maskę, która ogranicza jego naturalną ekspresję. Po odegranej roli zawsze wraca jednak do wewnętrznego dialogu, próbując zrozumieć wydarzenia, w jakich uczestniczy, zadając sobie pytania, jakby wciąż pragnął pozostać w zgodzie sam ze sobą.
Na uwagę zasługuje tu obecność kobiety - Veritas. To ona od tej pory staje się swoistym alter-ego urzędnika, częścią jego świadomości, symbolem myśli. Jest jak sokratejski daimonion czy gnostycka Ennoia zrodzona u źródeł kosmogonicznego dramatu, w wyniku którego doszło do wewnętrznego podziału boskiego bytu i tym samym do powstania świata. Głos Sędziego i jego towarzyszki są niczym głos jednej osoby, która prowadzi ze sobą wewnętrzną rozmowę. I jak w każdej rozmowie, muszą się w niej zawierać co najmniej dwa różne punkty widzenia, dwie różne perspektywy, które konfrontują się i przenikają nawzajem. Jej źródłem staje się kryzys, rozłam powstały w świadomości człowieka w reakcji na konkretny problem – to właśnie symbolizuje Veritas. Wraz z tym kryzysem rodzi się świat, pytanie o sens.
Ukazanie bohatera niejako podzielonego wewnętrznie, oddanie głosu jego myśli i jej personifikacja jest jednym z wielu pięknych, złożonych symboli tej sztuki. Przywołuje on platońską definicję myślenia jako ciągłego „dialogu duszy z samą sobą", procesu, który nigdy się nie kończy, gdyż jest otwarty na autentyczność, na życie, na różnicę, jaką człowiek, niezmiennie, będąc swoisty odbiciem świata, nosi sam w sobie. Różnica, jako problem, staje się punktem wyjścia wszelkiej refleksji. Język francuski odsłania nam bogatą etymologię tego słowa: „réfléchir" oznacza bowiem zarówno myślenie, jak i odbijanie się w lustrze, jakby sam proces był związany ze śledzeniem swoich własnych odbić, widzeniem samego siebie z perspektywy. To problemy i konfrontacja z nimi budzą nas do niekończącego się procesu refleksji, przywołują do rzeczywistości, wiążą nas z nią i nie pozwalają się od niej oderwać w kuszących i bezpiecznych iluzjach. Tylko w tego typu rozterkach zyskujemy świadomość siebie, uczymy się samokrytyki, podejmowania decyzji, ćwiczymy się w trudnej sztuce dokonywania autentycznych, wolnych wyborów.
Świat widziany przez okna systemu
Z natury, jako istoty społeczne, jesteśmy pogrążeni w systemie: nasz język, zasady logiczne, pojęcia, którymi się posługujemy mają charakter konwencjonalny, nie sposób się od nich uwolnić. Są jak niewidzialne maski, które musimy założyć, by być słyszalni i widzialni. Przynależymy do wielu wspólnot. Respektując ich prawa, traktujemy samych siebie jako byty rozumne, a wiedza i nauka są dziś przedmiotem naszej dumy. Możemy jednak zadać sobie pytanie, czy dobry, wolny człowiek to ten, który potrafi doskonale wypełniać obowiązki narzucane mu przez panujące prawo? Czy może ten, który posiadł wiedzę i reprezentuje naukę? Mając w pamięci ludzi stojących na czele państw i wzniecających wojny, naukowców uwikłanych w największe zbrodnie świata nabieramy wątpliwości. Kiedy jednak pytamy o ludzką moralność i jej specyficzną „prawdę", o to, co odróżnia człowieka od maszyny działającej według ustalonych z góry algorytmów, w odpowiedzi możemy odnaleźć czynność myślenia: nie biernego procesu uczenia, przyswajania wiedzy, odtwarzania zachowań, ale właśnie umiejętność prowadzenia tej wewnętrznej rozmowy w reakcji na pojawiające się problemy, ciągłego redefiniowania i kwestionowania utartych schematów, wrażliwości na niuanse i aporie otaczającego nas świata, które za każdym razem zmuszają nas do zajęcia nowego stanowiska. W ten sposób przestajemy zamykać to, co się zdarza w skostniałych hierarchiach schematów, przestajemy upraszczać, ale uczymy się dla każdego zjawiska wynajdywać nowe „formy" poznania i przeżywania, zmieniając równocześnie siebie.
Tak też powstaje sumienie, którego łacińska etymologia: con-scientia (dosł. współ-wiedza) wskazuje na jego dialogiczny aspekt, ale i na świadomość samego siebie. Naturalne jest, że w tym dialogu dochodzi do wewnętrznych konfliktów, ale o ile one są, o tyle możemy uważać się za osoby myślące, świadome. Rzeczywistość nie jest bowiem prosta i jednoznaczna - jest pluralistyczna i tragiczna w swej istocie. Marzenia o prawdzie pewnej, niewzruszonej, niezmiennej, o jasnym podziale na dobro i zło zawsze łudziły poczuciem bezpieczeństwa, kusiły prostotą i pewną wygodą. Ludzie mocno do nich przywiązani zagrażali jednak rzeczywistości i samym sobie chcąc kształtować świat na ich nieludzką miarę.
Spektakl Marka Fiedora bardzo celnie ukazuje to niebezpieczeństwo. Ale także eksponuje „drogę", na której można mu zapobiegać. Reżyser w sposób jakże twórczy w centrum sztuki stawia ów proces szukania szczególnej prawdy o człowieku, która staje się ciągłym działaniem, nieustanną walką o autentyczność.
„Wyrządzać zło to naruszać zdolność prowadzenia wewnętrznego dialogu".
W przedstawieniu, tak jak w książce Coetzeego, przygraniczne miasto zostaje nagle wyrwane z bezpiecznego porządku. Oto szerzą się opinie, że mieszkający poza jego granicami barbarzyńcy przygotowują się ataku. Do osady przybywają więc wojska Imperium, kierowane przez pułkownika Jolla (w tej roli Przemysław Kozłowski). Postać ta reprezentuje postawę bardzo odmienną od stanowiska Sędziego, kieruje się zupełnie innymi wartościami. I tak przede wszystkim ma być ostoją bezpieczeństwa mieszkańców miasta, ich obrońcą. Specjalizuje się w zaprowadzaniu rządów strachu, jest symbolem dyktatury i siły. Doskonale wie, że budząc lęk, zyskuje sobie posłuch i autorytet. Szczyci się tym, że jest specjalistą od „wydobywania prawdy" w trakcie przesłuchań. Jest dumny i pewny siebie.
Joll zdaje się symbolizować niebezpieczeństwo, jakie przynoszą ze sobą skostniałe, wyrosłe z idealizmu wartości, dogmaty nieuznające wszelkiej konfrontacji i krytyki, systemy totalitarnej władzy, zbudowanej na strachu, przemocy czy manipulacji. Jest przykładem człowieka, który zapatrzony w ideały, oderwał się od rzeczywistości, zapragnął uporządkować ją na miarę swoich wizji, co doprowadziło do katastrofy: pogrążył się bowiem we własnym egoizmie, widząc w sobie namiestnika idei-boga. Nie bez powodu, kiedy w spektaklu widzimy jego postać po raz pierwszy, ubrany w mundur wojskowy zasiada na „tronie prawdy" - to on ją kreuje, zdaje się być panem życia i śmierci. Opowiada o tym, jak torturuje ludzi, by nauczyć ich prawdomówności. Prawda jest dla niego równoznaczna z upadlaniem i zadawaniem cierpienia innym, by w końcu zgodzili się przyjąć jego wizję świata. Przekonany o swojej mocy ulega wrażeniu, że to on ustanawia porządek otaczającej rzeczywistości, panuje nad nią. W przeciwieństwie do Sędziego obcy jest mu wewnętrzny dialog, nie pozwala mu się rozwinąć, gdyż żyje w wygodnym świecie „prawd oczywistych", w świecie iluzji na temat swojej wielkości i władzy. Obce jest mu sumienie i myślenie. Jak czytamy w powieści noblisty:
„Czy podobna, by Wydział stworzył nowy typ człowieka, który bez wewnętrznego niepokoju potrafi przechodzić do porządku dziennego nad tym, co niemoralne?". J.M Coetzee, „Czekając na barbarzyńców", przeł. Anna Mysłowska, s. 216.
Odtwarzając, za Coetzeem, postać pułkownika, ukazując nam jego zachowania, sposób, w jaki odnosi się do innych, reżyser bardzo trafnie przedstawia często niewidzialny na pierwszy rzut oka, a przez to jakże niebezpieczny mechanizm „degeneracji" idei, która staje się ideologią; proces zasłaniania zła retoryką prawa czy odwoływaniem się do zasad moralnych. Nie sposób zaprzeczyć, że człowiek potrzebuje wytycznych, ideałów, systemów wartości. Kiedy jednak przestaje myśleć, traci zmysł krytyczny - odrywa się od rzeczywistości, usiłuje tak ją kształtować, by podporządkować ją swoim wizjom, niezauważalnie stawia się w roli kreatora świata. Bierna, bezkrytyczna uległość prawu sprawia, że paradoksalnie, człowiek staje się nieludzki. Nie bez powodu w spektaklu inne imię Jolla to Imperium, jest on bowiem symbolem władzy opartej na strachu. Imperium istnieje o tyle, o ile potrafi budzić lęk, jego wielkość wynika z okrucieństwa, jakie jest zdolne wyrządzić innym, jego siła - z narzucania „poddanym" swoich wizji. A wszystko zdaje się wyrastać z obawy przed utratą autorytetu, z niewiary w siebie. Przybliżamy się tu do źródeł zła, których Tischner upatrywał w sytuacjach, gdy nie szanuje się woli innych ludzi, próbując „na siłę" przekonać ich do takiego czy innego punktu widzenia, stłumić w nich zdolność myślenia. (J. Tischner, „Myślenie według wartości").
Zdolność myślenia lub jej brak są związane ze sprawą zła
Pułkownik jest wzorem dla młodych żołnierzy, którzy na jego polecenie torturują innych, tłumacząc, że w ten sposób wykonują swoją powinność, wypełniają prawo. Jakby w żadnym z nich nie budził się głos sumienia, jakby żaden nie był zdolny do samodzielnej refleksji i swoje zachowanie usprawiedliwiał posłuszeństwem normom. W ten sposób widzimy doskonale ukazany proces, kiedy bezrefleksyjnie przyjmowane, sztywne systemy wartości stają się źródłem zła, argumentem do zadawania cierpienia innym: tym, którzy nie należą do naszego uniwersum, różnią się od nas. Dostrzegamy jakże powszechne zjawisko, kiedy w ludziach wycisza się i zanika zmysł krytyczny, ich naturalne, wrodzone poczucie moralności, gdy nie reagują już na akty zła, ale pozostają bierni, czy uzasadniają je opierając się na przyjętych autorytetach.
Zawsze gdy bezrefleksyjnie poddajemy się wzorcom postępowania, stawiamy wyznaczane przez nich prawo w miejsce, w którym powinien rozwinąć się w nas proces myślenia. Dlaczego? Bo tak jest wygodniej, bo zyskujemy komfort pewności - myślenie to zawsze niewygodna konfrontacja, problematyzacja, niepewność, odpowiedzialność. Wyższa instancja zwalnia nas z tej odpowiedzialności, oferując gotowe rozwiązania na różne problemy.
W jednej ze scen Sędzia zwraca się do jednego z żołnierzy i pyta, jak może przechodzić do porządku dziennego po tym, ile cierpień wyrządza ludziom w swojej pracy. W odpowiedzi młody człowiek wpada w furię, ponieważ, choć na pewno nauczył się już sztuki wyciszania własnego sumienia, w tym momencie bohater mu o tym przypomina, wywołując złość, świadomość, że wyrządzając krzywdę innym, oszukuje samego siebie, traci wewnętrzną wolność - wolność myślenia. Staje się niewolnikiem. Tacy ludzie wciąż czują się zagrożeni. Jak pisze Józef Tischner: „Zagrożony człowiek przybiera postać władcy świata. (...) Żyje złudzeniem, że jest panem świata. W ten sposób okazuje się niewolnikiem własnych iluzji". J. Tischner, „Myślenie według wartości", s. 469.
Obydwaj bohaterowie: Sędzia i pułkownik spotykają się w jednej z pierwszych scen sztuki. Obaj reprezentują prawo i są urzędnikami państwowymi, można powiedzieć, że pozostają w pewnym sensie podobni. Jakże jednak inne są postawy, które reprezentują - każdy z nich reprezentuje bowiem inną wizję prawdy. Joll ubrany w wojskowy mundur tłumaczy sędziemu, jak, na drodze tortur, zmusza ludzi do wyznawania „prawdy". Opowiada o tym procesie niczym wirtuoz, mistrz w swoim fachu. Nie da się ukryć, że czerpie z tego przyjemność. Jednocześnie na jego twarzy widzimy spokój, lekki uśmiech. Najwyraźniej nie odczuwa emocji, jest niczym maszyna. Przychodzą tu na myśl wszyscy „piewcy" prawdy z historii ludzkości, ci, którzy przekonani, że posiedli najwyższą wiedzę, a przez to prawo do decydowania o losie innych, traktowali ludzi niczym gorszych od siebie, przypisując sobie władzę decydowania o ich losie, do ich pouczania. Przypominają się wyprawy krzyżowe, „misje" kolonizacyjne, obozy zagłady, wojny, czy chociaż wszelkie próby narzucania innym swojego punktu widzenia za wszelką cenę - by wspomnieć tylko kilka przykładów.
W scenie tej obserwujemy doskonałą kreację pułkownika stworzoną przez Przemysława Kozłowskiego: jego mimika, gesty, spokojny, metodyczny, ale jednocześnie przepełniony determinacją, „zimny" ton głosu, sztuczny uśmiech pogardy zdają się bardzo trafnie ukazywać figurę kata. Nie jest to jednak prosty morderca, ale człowiek uznany w społeczeństwie, pełniący w nim jedną z wyższych funkcji, inteligentny, wzbudzający poczucie szacunku i autorytetu - wszak dowodzi innymi żołnierzami, jest „patriotą", nauczycielem. Niczym psychopata zdaje się na swój sposób „delektować" wyrządzaniem zła, czerpać z tego przyjemność. Bohater swoje zbrodnie tłumaczy „wyższą konicznością". Ma w sobie coś z naukowca, który patrzy na świat tylko i wyłącznie przez pryzmat nauki nie uwzględniając moralności; czy żołnierza, który torturuje innych w imię wyższych wartości, albo autorytetu moralnego, przypisującego sobie prawo orzekania, co jest prawdą a co fałszem, dobrem a złem. Każda z tych postaw jest nam bardzo dobrze znana i jakże niebezpieczna, każdą z nich aktor świetnie uobecnia tworząc swojego bohatera, nadając mu niebywałej autentyczności.
Naprzeciw pułkownika, po drugiej stronie sceny widzimy Sędziego, który stawia swojemu interlokutorowi kolejne pytania o prawdę. Próbuje zrozumieć obcą mu postawę, chce poznać głębsze motywacje żołnierza do działania - ma odwagę głośno wyrażać swoje wątpliwości. Jest już osobą dojrzałą, doświadczoną przez życie, z ukształtowaną w pewien sposób postawą. Znajduje się na drodze „poszukiwania prawdy". Januszowi Stolarskiemu udaje się stworzyć niezwykłą, pełną autentyzmu, wewnętrznego tragizmu postać Sędziego. Aktor świetnie wczuwa się w swoją rolę, oddaje całą złożoność osobowości bohatera, jego psychologiczną głębię. Kiedy zadaje pytania, widzimy, że je „przeżywa", we wszystkich swoich czynnościach jest „tu i teraz", pozostaje bardzo szczery i przekonujący. Jego twarz doskonale wyraża zwątpienie, rozczarowania, wewnętrzne rozterki, niepokój, w końcu bunt, opór, niezgodę, rezygnację, czy spokój płynący z akceptacji rzeczywistości takiej, jaką jest. Sędzia Coetzeego w spektaklu Marka Fiedora ma w sobie wiele z Sokratesa, który przez pytania pokazuje ludziom, że żyją w świecie wyimaginowanych pojęć, staje się hippiesowskim mędrcem, który uczy, jak myśleć, uczy wolności. Jest to postać tragiczna, ale wciąż szukająca, z ludzkimi słabościami, do jakich się przyznaje, pełna wewnętrznej pokory, zadziwiającej, momentami brutalnej szczerości. „W moim buncie nie ma nic bohaterskiego - nie wolno mi o tym zapominać ani na chwilę" - mówi bohater sam do siebie. Rola ta jest niewątpliwie trudna do odegrania, jej kreacja wymaga wielkiego aktorskiego talentu - Januszowi Stolarskiemu udało się to znakomicie.
Śledząc obydwie postaci widzimy wielką moc teatru - oto bohaterowie stworzeni w powieści przez noblistę ożywają tu z całą swoją złożonością, ale taką, której nie sposób wyrazić w tekście literackim, nawet tym najlepszym. Tylko naprawdę dobrzy aktorzy mogą tak twórczo i poruszająco zinterpretować role, wcielić je w samych siebie. Marek Fiedor w swym spektaklu zdaje się pogłębiać etyczno-psychologiczny wymiar książki, eksponując problem złożoności ludzkich postaw, relacji, mechanizmów myślenia i powstawania zła. Przedstawienie jest dynamiczne, wielowymiarowe, obrazy, które widzimy, otaczająca muzyka, niezwykły nastrój wzruszają, niepokoją, intrygują i na pewno zmuszają do myślenia, do wstąpienia na ową niekończącą się drogę pytań-refleksji, drogę wolności.
To ludzie uświadamiają nam zarówno granice, jak i samo istnienie naszej wolności
„Twarz bliźniego ma dla mnie znaczenie nieodpartej odpowiedzialności poprzedzającej wszelkie dobrowolne przyzwolenie, wszelki pakt, wszelką umowę. Wymyka się ona reprezentacji i rozbija fenomenalność". E. Levinas
Według francuskiego filozofa E. Levinasa problem moralności zostaje naprawdę otwarty wtedy, kiedy konfrontujemy się z drugim człowiekiem, z jego bezbronną twarzą. To wówczas odsłania się przed nami wymiar, „w którym niczego nie muszę, a wszystko mogę", wymiar wolności. Oto pojawia się druga osoba, w pełni nam oddana, bezbronna, którą mogę jednocześnie zabić - wyrządzić największe możliwe zło, ale mogę też ocalić, ochronić. Nie ma innej, wyższej instancji, która zmusza nas do takiego, czy innego działania - tylko my decydujemy, stajemy się odpowiedzialni. Twarz drugiej osoby jest zawsze jednostkowa, niepowtarzalna - nie sposób podporządkować jej żadnym normom, definicjom - wykracza poza wszelkie systemy.
W spektaklu, tak jak w książce Coetzeego, taką osobą jest Obca (w tej roli Magdalena Taranta) - bezbronna, młoda dziewczyna, mieszkanka pustyni, która została schwytana i torturowana przez żołnierzy Jolla. Stała się świadkiem śmierci swojego ojca, następnie okaleczono jej ciało i pozbawiono wzroku. Wszystko w imię ochrony Imperium przed rzekomymi barbarzyńcami, w imię obrony „cywilizacji" przed „dzikim ludem". Los młodej kobiety, jakiej wyrządzono tak ogromną krzywdę, ukazuje paradoks działań państwa: jest bezbronna, ale skazanie jej na cierpienia może wzmocnić autorytet władz, pokazać, że granice państwa są bezpieczne. Pułkownik jest tym, który w spotkaniu z drugą osobą nie waha się zabić, aby budować swój autorytet. Upatruje w tym swoją szczególną misję. Co gorsze: nie staje do walki z równym sobie żołnierzem, ale pastwi się nad słabszym.
Z kolei Sędzia wobec krzywdy dziewczyny staje przed ogromnym poczuciem winy. To przecież Imperium, które reprezentuje, potraktowało w ten sposób niewinną osobę. Trudno jest mu się pogodzić z tym faktem. Ostatecznie postanawia jej pomóc, odpłacić, w imię swojego państwa, za poniesione krzywdy - to jego wewnętrzna potrzeba, głos sumienia.
Jak mówi sam do siebie: „Chciałem dokonać zadośćuczynienia, zrobić to, co należało. (...) Okazałem gotowość, że zastąpię jej ojca. Zjawiłem się jednak późno, po tym, jak straciła wiarę w ojców. (...) Ukazali jej ojca obnażonego, bełkoczącego z bólu, okaleczyli ją. Potem nie była już pełnym człowiekiem. Straciła zdolność do żywych odruchów serca". J.M. Coetzee, „Czekając na barbarzyńców", przeł. Anna Mysłowska, s. 128.
Kiedy bohater grany przez Janusza Stolarskiego, chcąc wypełnić własne postanowienie, zaprasza dziewczynę do swego domu, odkrywa o sobie smutną prawdę: wie, że może ją wykorzystać do swoich erotycznych pragnień. Z jednej strony traktuje ją jak ofiarę, której krzywdy należy wynagrodzić; chroniąc ją, próbuje oczyścić własne sumienie. Z drugiej strony jednak zaczyna z nią sypiać, jego „pokusy" okazują się być silniejsze od niego. Wykorzystuje fakt, że dziewczyna jest bezbronna. Odsłania tym samym problem polegający na tym, że mimo dobrych intencji ludzie ulegają swoim własnym słabościom, nie potrafią nad nimi zapanować, nigdy nie są idealni, zawsze mogą upaść. W tym kontekście nasuwa się pytanie: co jest gorsze - czy jawne zadawanie cierpień i tortur, czy też hipokryzja - udawanie, że chce się pomóc i wykorzystywanie bezbronności drugiego?
Wydaje się, że żadnej z tych postaw nie możemy uznać za jednoznacznie dobrą. Sytuacja pułkownika jest o tyle oczywista, że jego intencje są zgodne z działaniami. W przypadku Sędziego dzieje się inaczej. Odzywa się w nim głos sumienia, czuje się odpowiedzialny za dziewczynę, a jednocześnie odkrywa swą jakże „słabą" naturę. Ostatecznie decyduje się odprowadzić młodą kobietę do jej osady, ryzykując życie własne i kilku żołnierzy, pragnie być w najwyższym możliwym stopniu uczciwy sam ze sobą. Mimo, że zdaje się być w niej zakochany, zwraca jej wolność, i paradoksalnie - sam staje się w jakimś stopniu wolny od poczucia winy za jej krzywdy. H. Arendt w jednej ze swych książek napisała, że prawdziwego dobra nie należy szukać w postawach świętych, ale tych „przestępców", którzy walczą z wyrzutami sumienia, są gotowi przyznać się do błędów i za nie żałować, wyrazić skruchę (H. Arendt, „Odpowiedzialność i władza sądzenia").
Taki właśnie zdaje się być Sędzia w spektaklu - pokazując brutalną prawdę o człowieku, sprawia wrażenie, jakby stopniowo wyzbywał się o nim złudzeń, zrywał kolejne zasłony idealizmów, docierając do tragicznej „prawdy", będącej ciągłą rozmową, walką o siebie i swoje sumienie, nabywaniem samoświadomości. Ecce homo: tylko człowiek, i aż człowiek, wciąż na drodze pytań, współczesny Sokrates.
Na uwagę zasługuje tu świetna kreacja Obcej. Magdalena Taranta w sposób bardzo ciekawy interpretuje postać swojej niewidomej bohaterki. To z jednej strony młoda, delikatna dziewczyna, której wyrządzone zło zostaje niejako wyolbrzymione w zestawieniu z jej niewinnością, pewną naiwnością. Z drugiej strony reprezentuje ona pewną naturalność, prostotę ludzi nie skażonych cywilizacją, nieogarniętych jej obsesjami. Jej „dzikość" wyraża się w prostym języku, którego używa: mówi o sobie w trzeciej osobie. Z jednej strony to jakby zamanifestowanie jej przedmiotowego charakteru, ukazanie niższego statusu, z drugiej strony nie ma tu już „wszechobecnego" ja, jest zrównanie się ze światem, ukazanie siebie na równi ze wszystkim, co nas otacza. W naszym języku jest wiele sformułowań, które naprowadzają nas na bardzo egocentryczny sposób postrzegania świata, wiele „pustych" frazesów, które pomagają w tuszowaniu niesprawiedliwości, uzasadnianiu zła. Prostota języka - prostota bycia i myślenia zdają się przed nimi chronić. Jak rozmyśla bohater:
„Doszedłem do wniosku, że jestem przeciwnikiem cywilizacji tam, gdzie pociąga ona za sobą rozkład pozytywnych cech barbarzyńców i robi z nich niewolników". J.M. Coetzee, „Czekając na barbarzyńców", przeł. Anna Mysłowska, s. 70.
„Dobroć zawsze rodzi się w bólu. Kto się lęka bólu, ten wcześniej czy później popadnie w kompromis ze złem".
Bohater grany przez Janusza Stolarskiego musi konfrontować się z różnymi sytuacjami. Kiedy po odprowadzeniu Obcej na pustynię wraca do miasta, jego położenie radykalnie się zmienia - zostaje uznany za spiskowca, trafia do więzienia i sam doświadcza tortur. Początkowo uznaje to za rodzaj błogosławieństwa, z czasem przyjdzie mu podzielić los wszystkich niewolników, którym zostają odebrane podstawowe prawa, kiedy dąży się do pozbawienia ich ludzkiej godności. Jak czytamy: (...) Ale oni nigdy nie postawią człowieka przed sądem wtedy, kiedy jest pełny sił i zdolny do przeciwstawienia się ich zarzutom. Będę mnie trzymać zamkniętego w ciemnej izolatce dopóty, dopóki ze mnie nie zrobią bełkoczącego coś bez związku idioty, własnego upiora". J.M. Coetzee, „Czekając na barbarzyńców", przeł. Anna Mysłowska, s. 177.
Oto nagle ze stanowiska sędziego bohater zostaje zdegradowany do roli prześladowanego więźnia. Doświadcza upokorzenia w społeczeństwie, jakiego sam był częścią, w którym w imieniu Imperium wymierzał sprawiedliwość. Nie ma nawet prawa do uczciwego procesu, kiedy mógłby wytłumaczyć sytuację. Teraz jego pragnienia ograniczają się do tego najbardziej elementarnego: pragnienia życia.
Jest jednak kilka sytuacji, w których Sędzia nie waha się głośno wyrazić swojej opinii, choć wie, że może za to zapłacić najwyższą cenę, a jego instynkt przetrwania nakazuje mu milczeć. W jednej z nich widzi grupę jeńców torturowanych publicznie, wokół których gromadzą się mieszkańcy miasta z zaciekawieniem obserwujący okrutny spektakl. Kiedy chce odejść, widzi, jak zmęczeni zadawaniem ciosów żołnierze zapraszają osobę z tłumu do wyręczenia ich w „pracy". Częściowo wbrew sobie, świadomy, że za chwilę może podzielić los torturowanych, wykrzykuje swój protest. Nie do zniesienia staje się dla niego bowiem fakt, że upodobanie do zła zaszczepia się wśród prostych mieszkańców miasta. Musi zareagować.
Jak umyka nam zło?
Pojawia się tu kolejny problem - kolejny raz zostaje postawiona kwestia zła. Prosty tłum z zaciekawieniem przygląda się publicznej egzekucji, nikt nie protestuje, a nawet jeden z widzów bierze udział w znęcaniu się nad jeńcami. Idea ochrony państwa, panujące prawo służą do tego, by usprawiedliwić wyrządzane zło. Co więcej, będący jego świadkami ludzie pozostają bierni, a nawet ulegają pokusie bycia katami.
To bardzo szczególna sytuacja, niestety, jakże nam znana. J. Filek w jednym ze swoich esejów opisuje, w jaki sposób ludzie poddają się złu, usprawiedliwiając swoje zachowania na różne sposoby, kiedy są jego świadkami. To w postawie bycia świadkiem cierpienia innych upatruje istoty naszego człowieczeństwa, prawdy o nas samych. Jak czytamy: „Być tu i teraz znaczy być świadkiem zła. Owo: „jak bycia" wobec zła, którego człowiek jest świadkiem, określa, kim on etycznie jest". J. Filek, „Etyka a obecność zła", [w:] „Filozofia jako etyka", s. 156. Wobec dziejącej się niesprawiedliwości, jak trafnie zauważa J. Filek, człowiek może mieć postawę „nieprzytomności" - często woli „nie wiedzieć" - tłumaczy się brakiem wiedzy, bo tak jest łatwiej. Może też zachować obojętność streszczającą się w stwierdzeniach: „co mnie to obchodzi", „sam jest sobie winien". Może w końcu zapytać: „A cóż ja mogę", w przekonaniu, że w przyszłości sprawiedliwość i tak zostanie wymierzona, a kat zostanie ukarany.
Każdą z tych postaw mogą reprezentować przedstawiciele tłumu, obserwujący cierpienie niewinnych jeńców. Możemy też sami zadać sobie pytanie, czy w naszym życiu nie zdarzyło nam się być takim „nieprzytomnym", „biernym", „bezsilnym" świadkiem? Wszak kiedy widzimy ludzkie cierpienie, już jesteśmy uwikłani w zło i najważniejsze jest, jaką postawę wobec niego zajmiemy. Bohater spektaklu, choć wobec oprawców niewiele może, wyraża głos sprzeciwu. Jednoznaczne zamanifestowanie swojej dezaprobaty staje się już ruchem walki ze złem, próbą złagodzenia naszej nieuchronnej winy, przyjęciem pewnej odpowiedzialności. A wszystkie wyżej wspomniane „usprawiedliwienia" braku reakcji ukazują subtelny, ale jakże bliski nam mechanizm „zagłuszania" naszej wrażliwości moralnej.
Przyglądając się historii ludzkości oraz obserwując otaczający świat, możemy dostrzec wiele mechanizmów, kiedy zło jest usprawiedliwiane szlachetnymi celami, występuje pod maską dobra, ale też kiedy dobro zostaje zakwalifikowane jako zło. Spektakl świetnie ukazuje to zjawisko. Jednym z kluczy do interpretacji staje się tu obraz/witraż nad „tronem prawdy", czy krzesło przywodzące na myśl konfesjonał. Na „ołtarzu prawdy" widzimy anioła z mieczem, unoszącego się nad potępionymi grzesznikami. Ile razy w historii, czy w otaczającym nas świecie nie zabijano ludzi czy nie odbierano im wolności w imię „wyższych" prawd? Wszak przyznawanie sobie prawa do sądzenia i karania innych oznacza, że stawiamy się ponad złem, a tym samym stajemy się jego „rzecznikami". Ile razy nie byliśmy świadkami sytuacji, w której nawoływanie do walki ze złem nie było równoznaczne z „wpadaniem w jego objęcia"? Ile razy nie starano się przeniknąć do sumienia ludzi, by nad nimi zapanować, zastraszyć, wpędzić w relację pana i niewolnika, panującego autorytetu, któremu nie sposób się przeciwstawić? Ile razy wmawiano nam, że musimy poddać się takim czy innym systemom wartości i gorliwie ich przestrzegać, choć wydawały nam się one nieprzystające do konkretnych, złożonych sytuacji?
„Tylko wolny człowiek może z sensem pytać i poszukiwać odpowiedzi".
Spektakl, poprzez unaocznienie fundamentalnych problemów, pozwalając nam je przeżywać wraz z bohaterami sztuki, zapraszając do refleksji zdaje się naprowadzać nas na drogę odpowiedzi, choć nie prezentuje gotowych rozwiązań. Wszak pierwszym krokiem budzącym do myślenia jest dostrzeżenie aporii, sprzeczności, iluzji, z jakich składa się nasz świat.
Józef Tischner w jednej ze swych książek pisał, że sposób, w jaki „przeżywamy" nasze życie jest bardzo bliski bycia bohaterem dramatu. O ile jesteśmy autentyczni, zawsze pozostajemy uwikłani w sytuacje tragiczne, w których nie ma gotowych rozwiązań, jasnych odpowiedzi. Zawsze musimy nakładać maski, będące wyrazem naszej osobowości. Tak nadajemy sens istnieniu. Nie bez powodu w starożytnej łacinie słowo „per-sona" oznaczało maskę, dzięki której aktor mógł kreować określoną postać. Dla H. Arendt osobami-personami stajemy się wtedy, gdy myślimy, gdy potrafimy obudzić w sobie wewnętrzny dialog w reakcji na sytuację kryzysu, w odpowiedzi na problem, który uruchamia proces myślenia. Według autorki Platon, jeden z największych filozofów starożytności, nie bez powodu dla swoich tekstów wybrał w formę dialogu i tytułował je imionami swoich bohaterów (np. „Kratylos", „Teajtet", Parmenides"). To bowiem w dialogach kształtowali się oni sami - ich osobliwa „tożsamość". Tym, kto stawiał pytania, uczył myślenia był Sokrates, który „(...) nie nauczał, nie miał wiedzy, ale zaangażowany był w niekończący się proces, który zależał od dowolnie zaproponowanego punktu wyjścia. (...) Z politycznego punktu widzenia Sokrates uważał, że nie wiedza, lecz umiejętność myślenia czyni Ateńczyków lepszymi i bardziej gotowym do opierania się tyranii. (...) Nie wprowadzał nowych bogów, ale uczył wszystko kwestionować". Cyt. za: H. Arendt, „Odpowiedzialność i władza sądzenia", przeł. W. Madej, M. Godyń, s. 121.
O tym wszystkim jest najnowsza sztuka Marka Fiedora. Reżyser wydobywa z książki Coetzeego jej esencję - wątek moralny i interpretuje go w taki sposób, by pozwolić widzom autentycznie przeżywać problemy bohaterów, ujrzeć w nich samych siebie, nasz świat. Oglądając przedstawione uniwersum, możemy doświadczyć, co dokładnie miał na myśli Tischner pisząc, że nasze życie jest jak scena dramatu. Problemy ukazane w spektaklu, sposób ich przedstawienia zdają się wyrażać kwintesencję tego, z czym spotykamy się na co dzień, stają się nam niezwykle bliskie.
Dzieje się tak na pewno dzięki doskonałej pracy artystów: aktorów - oprócz Janusza Stolarskiego i Przemysława Kozłowskiego bardzo dobrą kreacje tworzą Magdalena Taranta w roli Obcej, Zina Kerste jako Veritas czy Ewa Niemotko jako Siostra Miłosierdzia.
Ciekawa i złożona jest struktura przedstawienia. Jego centrum zdaje się wyznaczać postać Sędziego, który znajduje się w coraz to nowych sytuacjach, w innych relacjach z ludźmi a przez to z samym sobą, ze swoją Veritas. To relacje sprawiają, że zagłębia się w proces myśli, jakby z ich perspektywy obserwował sam siebie: widzimy więc jego relację z pułkownikiem, z Veritas, z Obcą, z Siostrą miłosierdzia, z żołnierzami. Tym samym bardzo istotne są dialogi: to, w jaki sposób bohater rozmawia z różnymi osobami decyduje, kim się staje w danej chwili, w danej relacji - jakby w rozmowie z innymi odkrywał różne „oblicza" samego siebie. Kiedy zostaje poddany torturom i jego wewnętrzny głos w pewien sposób się wycisza, poszczególni bohaterowie na chwilę zajmują jego stanowisko, czytając fragmenty książki noblisty.
W ukazanym świecie niezwykle ważną rolę pełni muzyka, skomponowana i wykonywana na żywo przez Michała Litwińca, budująca niezwykły nastrój napięcia, niepokoju, wyrażająca emocje bohaterów, harmonizującą z przedstawianymi sytuacjami. Świetna scenografia rozbudza naszą wyobraźnię.
Wszystko to razem sprawia, że spektakl zaprasza nas do wkroczenia na drogę myśli, ale i wejrzenia w głąb nas samych, spojrzenia inaczej na świat, w którym żyjemy, do doświadczenia wolności. Bo wolność rodzi się wtedy, kiedy wiemy, że „wszystko jednak może być inaczej" i to my wybieramy.