Peter Grimes – w odmętach rozpaczy

"Peter Grimes" - aut. Benjamin Britten - reż. Mariusz Treliński - Teatr Wielki - Opera Narodowa / The Israeli Opera, Tel Awiw

Prapremiera „Petera Grimesa" odbyła się w 1945 w Londynie. Benjamin Britten uciekł był przed wojną do Stanów Zjednoczonych, a tam niespodzianie zetknął się z dziewiętnastowiecznym poematem angielskim, którego jedna z części przedstawiała tragiczną historię samotnego rybaka-odludka skazanego na odrzucenie i potępienie przez lokalną społeczność.

Britten po lekturze miał stwierdzić, że uświadomił sobie dwie rzeczy: że musi o tym napisać operę i że wie, gdzie jest jego miejsce na ziemi. Wrócił do Anglii, by skomponować dzieło, którego libretto opowiada historię człowieka dziwnie podobnego do niego samego, a miejsce akcji do złudzenia przypomina rodzinne strony kompozytora.

Historia jest stara jak świat, banalna – kto jest inny niż inni, z pewnością winien jest nieszczęść, które spadają na wszystkich, a więc należy mu się kara. Surowe wybrzeże Morza Północnego, znojny trud oraz odwieczne zagrożenie nędzą i głodem łączą mieszkańców miasteczka we wspólnie żyjącą gromadę. Żywot rybaków dzieli się na połowy, zawsze obarczone ryzykiem pozostania w głębinach, i powroty na ląd – oficjalnie do rodzin i modłów w kościele, nieoficjalnie, choć za cichym przyzwoleniem ogółu, także do lokalnego burdelu. Dziwak i samotnik, Peter Grimes, wraca z jednego z połowów z martwym chłopcem na pokładzie – jego nastoletni pomocnik nie przeżył posztormowego powrotu na ląd, zmarł w łodzi z pragnienia i wycieńczenia.

Grimes, znienawidzony z powodu swego dystansu do gromady, zostaje natychmiast oskarżony o zamordowanie chłopca. Po jego stronie stają tylko emerytowany szyper, aptekarz i nauczycielka, z którą Grimes chce się ożenić, lecz oprócz nich cała społeczność odmawia mu prawa do obrony oraz możliwości wzięcia kolejnego pomocnika. Jest to właściwie jednoznaczne ze skazaniem Grimesa na śmierć głodową – żaden marynarz nie jest w stanie samodzielnie wypłynąć na połów. Jednak Ellen przyprowadza w końcu Peterowi Johna, zabiedzonego i przerażonego chłopca z przytułku, wierząc, że wszystko może się odwrócić. Grimes próbuje: miota się w marzeniach o obfitym połowie, o stworzeniu domu z Ellen i o zdobyciu szacunku mieszkańców, a jednocześnie jest szorstki, wręcz brutalny wobec nowego chłopca, w dodatku ścigają go przerażające wizje poprzedniego pomocnika, którego śmierci, choć niesłusznie, czuje się winny.

Tymczasem podczas przygotowań do wypłynięcia na kolejny połów John osuwa się z klifu i ginie. Grimes jest zdruzgotany jego śmiercią, ukrywa ciało chłopca i sam usiłuje schować się przed tym, co nieuniknione, ale nie ma już nadziei. Nikt nigdy nie uwierzy w jego niewinność. Jedyną ostoją, jedynym domem, jaki mu pozostał, są morskie odmęty.

Operę wyreżyserował Mariusz Treliński, a warszawska inscenizacja powstała we współpracy z teatrem The Israeli Opera z Tel Awiwu i miała swoją premierę w czerwcu 2023 roku. Jest to dzieło oszałamiające, głębokie, przeraźliwie smutne, doskonale zrealizowane. Niemal po każdej operze dochodzę do siebie przez wiele dni, ale ta wstrząsająca scenografia, mistrzowskie wykonawstwo dyrygenta i solistów oraz cudowne piękno muzyki Brittena pozostaną we mnie na długie tygodnie.

Boris Kudlička przeszedł samego siebie. Wszechobecna woda, gra świateł, rysunki łodzi, kościoła, pubu, domu Grimesa, plamy żółci i purpury kontrastujące z czernią, granatem i błękitem morza robią ogromne wrażenie. Michał Klauza zachwycił mnie prowadzeniem orkiestry i całego zespołu. To było mistrzostwo, zresztą nie każdy jest w stanie porwać się na Brittena, kompozytora na wskroś współczesnego, ale bardzo melodycznego, wyrazistego do bólu, tonalnego i atonalnego na przemian, w którego muzyce jest piękno i przepaść, otchłań i mrok.

Niepokój ciągle zmieniającego się morza był wciąż obecny na scenie dzięki reżyserii video Bartka Maciasa i zdjęciom Michała Dąbala. Czułam śmierć, bez strachu. To po prostu oczywiste, naturalne, że żywioł nazwany praindoeuropejskim pierwiastkiem -MR- jest poza naszym zasięgiem; jesteśmy małymi ludzikami, ziarnkami piasku... morze – mare – morte – śmierć. Kostiumy Marka Adamskiego, charakteryzacja Waldemara Pokromskiego, dramaturgia Marcina Cecko były spójne; miejscami straszliwe– jak w scenie makabrycznego tańca w kapturach Ku-Klux-Klanu czy wiwisekcji nieszczęsnego outsidera, albo pochodzie z racami pod jego dom, żywcem z czarownic z Salem – ale i delikatne, wyważone, jakby z szacunkiem do kobiet w przedstawieniu burdelmamy-Ciotki i dziewczynek-Siostrzenic; nie były one zanadto porozbierane ani zmuszane przez twórców, co modne, do niepotrzebnego wyuzdania, a ich los też był ukazany jako nieuchronny i tragiczny.

Muzycznie dwoje głównych solistów było genialnych, a cały zespół śpiewaków interpretujących pomniejsze role, oraz chór przygotowany przez Mirosława Janowskiego, prezentował wysoki poziom. Partię Ellen wykonała młoda szwedzka sopranistka, Cornelia Beskow, oszałamiająca czystością, przenikliwością, barwą; jedna z niewielu chyba artystów, którzy bez problemu przebijają się jednorodnym głosem przez gigantyczna scenę TWON, chór i orkiestrę. Beskow była świetna także jako aktorka, minimalistyczną gestykulacją i z niespotykaną elegancją, wręcz godnością przekazała wszystkie emocje swej roli.

Niezwykłe i imponujące było uniesienie tytułowej partii, wokalnie i dramatycznie, przez angielskiego tenora, Petera Wedda. Miałam wrażenie, że śpiewak całkowicie zidentyfikował samego siebie jako Petera Grimesa, że jego cierpienie jest autentyczne, że wyśpiewuje tę udrękę na jakimś meta-poziomie, poza techniką wokalną i interpretacją, nawet poza metodą Stanisławskiego – Wedd po prostu był Grimesem. Spośród pozostałych śpiewaków wyróżniali się tenorzy Mateusz Zajdel jako Boles i Aleksander Kunach jako Wielebny Horace Adams oraz soprany Aleksandra Łaska i Maria Stasiak jako Siostrzenice.

Wzruszenie opanowuje człowieka na myśl o tym, że ktoś zadał sobie trud napisania opery o tak codziennej tematyce, jaką jest bezradność i samotność jednostki wobec wymierzonej w nią plotki, niesprawiedliwości, krzywdy. Czuję, że Britten traktował tę operę jako autoapologię. Przez większość życia pozostawał w związku z wybitnym tenorem, Peterem Pearsem, co na różnych etapach ich bytowania wiązało się z czymś, co homoseksualiści często nazywają „życiem z workiem na głowie" albo „życiem pod kamieniem". Ale nie apologię homoseksualizmu tu wyczuwam – biografowie Brittena przedstawiają jako kontrowersyjne jego związki z nastoletnimi chłopcami, zresztą temat pedofilii powracał i wybrzmiewał w twórczości kompozytora, chociażby w słynnej operze „Dokręcanie śruby" z 1954 roku.

Nad Brittenem ciążyło mniej lub bardziej niewypowiedziane oskarżenie i w jego muzyce słychać krzyk rozpaczy. Oraz porażające piękno.

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
12 czerwca 2024
Wątki
Opera

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia