Phoebus strives in vain to tame'em

"Dydona i Eneasz" - reż. Natalia Kozłowska - Polska Opera Królewska

Henry'ego Purcella zajmuje w wystawianym współcześnie repertuarze operowym bardzo odosobnione miejsce. Niby to barok, a jednak tak oddalony w czasie i stylistycznie od włoskich i francuskich utworów, których dojrzało/późnobarokową estetykę duża część publiczności utożsamia obecnie z całą tą epoką.

Pod wieloma względami zdaje się jej być bliżej do Monteverdiego, niż do Haendla czy Rameau, ale ostatecznie jest to opera, którą trudno wrzucić do jednego worka z jakimkolwiek innym rozpoznawalnym utworem utrzymującym się w standardowym repertuarze. Tym samym jest to utwór, który trudno wystawić w sposób nudny i utarty.

Dla Polskiej Opery Królewskiej przygotowały go Natalia Kozłowska, reżyser przez wiele lat związana z warszawskim festiwalem oper barokowych „Dramma per musica", oraz scenograf Marlena Skoneczko. Ich inscenizacja jest kolejnym już spektaklem tej instytucji, gdzie światło odgrywa znacznie ważniejszą rolę i właściwie zastępuje rzeczywistą, namacalną scenografię. Wydaje się być przy tym najlepszą dotąd pod tym względem.

O ile bowiem w poprzednich rozwiązanie to mogło nużyć i budzić podejrzenie, że wynika ono bardziej z ograniczeń budżetowych, niż wizji artystycznej, o tyle tutaj udało się w jego ramach wyczarować całą różnorodność i bogactwo scenerii oraz zachwycająco zbudować odpowiadające muzyce nastroje. Najświetniej wypadły finałowa scena Dydony (w tej wersji niknie ona w odmętach morskich fal) oraz doskonale zrealizowane przejście pomiędzy sceną czarownic oraz pojawieniem się orszaku polującej pary. Za elementy baletu, dość prominentne, odpowiada zewnętrzny partner, Varsavia Galante/Divertissement pod dyrekcją Edgara Lewandowskiego: tancerze znakomicie dopełnili idiomatycznego charakteru tej inscenizacji.

Obsada wokalna zrobiła na nas pozytywne wrażenie zarówno wokalnie, jak i pod względem prezencji scenicznej, bardzo szczęśliwie dopasowanej do ról. Aneta Łukaszewicz była królewską, majestatycznie cierpiącą Dydoną i wypadła zadowalająco w słynnej scenie finałowej, choć wyższe fragmenty, dochodzące w tej arii do G5, nie okazały się dla niej łatwe do utrzymania w stonowanym nastroju jej interpretacji i kilka nut w tych właśnie okolicach zabrzmiało nie do końca przyjemnie.

Nie jesteśmy pewni, czy przygotowując się do spektaklu, soliści byli objęci opieką specjalisty-językoznawcy. Wydawać mogłoby się raczej, że zostali pod tym względem pozostawieni samym sobie, ponieważ dało się usłyszeć różnice nawet w wymowie poszczególnych słów w przypadku innych członków obsady (jak np. wykrzyknik „Hark!" pojawiający się w kwestiach dwóch różnych postaci w scenach, gdy burza sprowadzona przez wiedźmy przerywa królewskie polowanie) – nie wspominając już o oddaniu niuansów historycznej angielszczyzny. Wydawać by się mogło, że stawiająca na autentyczność oraz wierność historyczną Polska Opera Królewska lepiej zadba o ten aspekt.

W styczniu spektakl wystawiono tylko dwa razy. Liczymy, że zagości na deskach teatru królewskiego ponownie, zwłaszcza że poza walorami inscenizacji i obsady, warto docenić szczególną harmonię tego miejsca i wystawianego w nim dzieła – trudno znaleźć w Polsce teatr, którego specyfika mogłaby równie dobrze komplementować dzieło tego rodzaju.

Krzysztof Żelichowski
Dziennik Teatralny Warszawa
26 stycznia 2022

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...