Pięć razy Fredro?

"Nowy Don Kichot" - reż. Katarzyna Raduszyńska - Teatr Horzycy w Toruniu

Kiedy dowiedziałam się o premierze "Nowego Don Kichota", przypomniałam sobie powieść Cervantesa, pięć dramatów Fredry. Szukanie analogii nie szło mi jednak najlepiej. Obejrzawszy przedstawienie, nadal uważam, że skojarzenia między eposem rycerskim a polskimi komediami z okresu romantyzmu są tu bardzo odległe, by nie powiedzieć - naciągnięte

ragmenty pięciu dramatów wiąże postać przewodnia, Nowego Don Kichota. Składają się nań - Lubomir z „Pana Gelghaba”, „Zrzędności i przekory”, Alfred z „Pierwszej lepszej”, Pan z „Świeczka zgasła” i Florian z „Ożenić się nie mogę”; ról, które w zamyśle Katarzyny Raduszyńskiej zbudować miały tytułową postać „Nowego Don Kichota”. Co je łączy z  Don Kichotem?  A no to, że bohaterowi Raduszyńskiej, podobnie, jak bohaterowi Cervantesa, nie układają się relacje z kobietami.  

Duża sala, kilka rzędów metalowych, plastikiem wyściełanych krzeseł, fortepian, palmy w donicach. Świetlica domu wczasowego, w której ma odbyć się przygotowany przez turnusowiczów spektakl? W programie fragmenty sztuk poprzeplatane zaaranżowanymi muzycznie bajkami Fredry i monologami ze sztuk.

Nawiązanie formą do fredrowskiego wodewilu o tym samym tytule?

Nie wiem, czym sobie hrabia Aleksander zasłużył na to, żeby już na wstępie zrażać mu publiczność tak okropną scenografią. Żółto-pomarańczowe tapety w geometryczne wzorki - drażnią. Podobnie irytują prawie wszystkie kostiumy. Rozumiem, że scenograf chciał urealnić sytuację amatorskiej inscenizacji wczasowiczów w FWP-owskiej świetlicy, a także przydać indywidualnej charakterystyki i śmieszności postaciom, odziewając je w bardzo cudaczne zestawy, ale na mój gust przegiął, bo często patrzeć na to po prostu się nie chce. Dlaczego biednemu Gdańskiemu  paradować przychodzi w niebieskich spodniach dresowych  z seledynowymi lampasami do jaskrawej, kwiecistej koszuli? Znakomity w tej roli Grzegorz Wiśniewski poradziłby sobie i bez tak drastycznych dookreśleń swej zaściankowości. Denerwują zwłaszcza kolory.

Uważam, że nawet karykatura na scenie winna pozostawać w ramach dobrego smaku, gustownej śmieszności.

Choć są tu wyjątki. Bo  Sławomir Maciejewski w czarnych spodniach i białej koszuli  prezentuje się bardzo pięknie. Ale to zabieg celowy. Mający wyróżnić romantycznego bohatera z plejady duchowego pospólstwa.

Pomimo że każdy element jej stroju też pochodził z tzw. innej parafii, nie udało się zeszpecić Anny Magalskiej-Milczarczyk w roli Hermenegildy z „Ożenić się nie mogę”, ale to już zasługa jej sylwetki i urody.

Nie mam zastrzeżeń do kostiumu Anny Romanowicz-Kozaneckiej, Panny Marty z „Pierwszej lepszej”. Kiedy weszła, miałam jedno skojarzenie - Drag Queen! Lies Pauwels „White Star” Kontakt 2005.

 I zaraz drugie - już z ubiegłoroczną realizacją belgijskiej reżyserki w „Horzycy” „Caritas. Dwie minuty ciszy”. Podobna konstrukcja spektaklu i podobna funkcja Sławomira Maciejewskiego.

Od momentu wkroczenia Kozaneckiej  na scenie zaczyna się ciekawie dziać. Jej zestawienie z kapitalną też Marią Kierzkowską i jak zwykle doskonałym Sławomirem Maciejewskim sprawiło, że ze sceny powiało naprawdę dobrą komedią.

Bardzo oryginalnym tłem do wydarzeń z tekstu „Świeczka zgasła” są odgłosy deszczu czy burzy imitowane np. poprzez uderzanie dłońmi o uda, strzelanie palcami. Efekty te wydobywa część zespołu siedząca na krzesłach za lasem z doniczkowych roślin.

Spektakl jest bardzo precyzyjnie zrealizowany, harmonijny i dobrze zagrany, kiedy jednak od wyjścia z teatru mija parę godzin, pamięta się z niego tylko kilka postaci, jaskrawe ściany, palmy i fortepian…

Anita Nowak
Teatr dla Was
10 stycznia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia