Pięćdziesiątnica

"Znak Jonasza" - reż. Paweł Passini - neTTheatre w Lublinie

Pomyśleć spotkanie Starego i Nowego Testamentu. Tak Artur Pałyga podszedł do biblijnej opowieści o proroku oraz średniowiecznego oficjum dramatycznego opartego głównie na Ewangelii św. Marka: "Nawiedzenie Grobu" ("Visitatio sepulchri").

Paweł Passini wchodząc w świat powołany przez dramaturga, podmokły kontekstami, poprzecinany teologicznymi i historyczno-kulturowymi starorzeczami, wrzuca widzów w semantyczne bagno. Dodatkowo zasilane nurtem współczesnych wątpliwości, postsekularnej nocy, w której wszyscy toniemy na podobieństwo Jonasza (w tej roli Paweł Janyst, który jest też celebransem - czekającym na trzy Marie u grobu, ale i rzymskim żołnierzem). Ubrany w czarny garnitur młodzieniec buntuje się przeciwko nakazowi Boga, który zmusza go do wykroczenia poza egocentrycznie pojmowaną teraźniejszość. Zupełnie nie w smak mu dysputy o granicach między Żydami, a chrześcijanami - dyskusje, z których neTTheatre czyni nie tyle przykład ekumenizmu, ile studium konfliktu. Nie interesuje go również bycie posłańcem, głosicielem boskiego wyroku dla mieszkańców Niniwy. Nie ma jednak (tak naprawdę) nic innego do roboty - nieważne są w obliczu Boga zachcianki i pragnienia: lenistwa, lektury, zajmowania się tym, na co ma się ochotę. Nieważne są ateistyczne nawiasy i cynizmy w obliczu chrześcijańskocentrycznej kultury.

Widzowie zasiadają przy dłuższej ze ścian, skąpanej w dymie, Sali Czarnej w Centrum Kultury. Scena rozpostarta horyzontalnie przypomina przekrój kościelnej nawy. Zgodnie z tradycją wystawiania "Visitatio sepulchri" Marie (Maria Magdalena, Maria Kleofasowa i Maria Salome) idą od zakrystii - u Passiniego jest to wnętrze domu (szczątkowe meble, stół), miejsce przebywania tej Marii, która nie wyrusza na wędrówkę, tej którą nazwano i zaśpiewano: Stabat Mater Dolorosa. Środkową część sceny zajmuje konstrukcja "tunelu" z rzadko rozmieszczonych siedmiokątnych drewnianych ram, okalających wysypany żwirem pasaż. To przejście do grobu, model gotyckiej nawy, ale i wnętrze "wielkiej ryby", która unosi Jonasza do Niniwy. Otwarte wejście do grobu wpisane jest w ramę podwójnych zasłon: z czarnego materiału i metalowych dzwonków wietrznych. Przez otwór przebija snop światła (pierwszy brzask), przecinający na pół postać w brokatowej koloratce. To Ksiądz na ambonie (podest u wejścia do "tunelu" od strony "zakrystii"), grany przez Mariusza Bonaszewskiego. Rozmawiając z Jonaszem ponad historią czterech kobiet, współtworzy jeszcze jedną ramę w opowieści. Marie działają na innym planie - chociaż poprzez zmianę kobiecych szat na białe, zwiewne sukienki dają znać, że - podobnie jak średniowieczni klerycy, dla których biały strój oznaczał wejście w żeńskie role - mają świadomość świętego (bo świątynnego) teatru.

Passini opowiadając o trzech Mariach rozebrał je (dosłownie) z bogobojnego patosu. Niewiasty to oblubienice, zmierzające nie tyle do swego nauczyciela, co ukochanego. Zadziwiająco sensualne kreacje Klaudii Cygoń (Maria, żona Kleofasa), Natalii Maczyty (Maria Salome) i Beaty Passini (Maria Magdalena) stanowią kontrast dla cokolwiek oschłej, zbolałej, wyraźnie starszej Matki Bożej (Elżbieta Rojek). Jest ona uosobieniem niewypowiedzenia - z Ewangelii znika po Golgocie - jak zauważył Passini w wywiadzie dla radiowej Dwójki. W jego spektaklu też nic nie mówi, mimo prób nie może wydobyć głosu - tak rodzi się pieśń. Tej postaci słowa nie są zresztą potrzebne, dość zobaczyć, jak odgrywa stację drogi krzyżowej.

Materią spektaklu jest dźwięk - nie tylko poprzez pieśni i muzykę, ale również przez wzgląd na porywające i bardzo intensywne monologi, podkreślające niekiedy magiczną rolę języka, słów i zawartych w nich zagadek, dotykające kabalistycznej wręcz leksyki, jak w przypadku imienia "Maria" i słowa "martwa". Ten moment, umieszczony na początku przedstawienia, gdy z tekstowego kolażu wyłania się współczesny tekst poetycki daje pojęcie o wysokim poziomie dramaturgicznym. Podobnie, jak znakomite "rozegranie" modlitwy Ojcze nasz, której nieco zmieniona formuła wygłaszana jest przez Marie w formie usianej retorycznymi pytaniami rozmowy. Rdzeniem muzyki jest matematyka. Z niej Passini bierze zabawy w odczytywanie "kodu Biblii", szuka partytury w dziewiątce (serce wieloryba uderza dziewięć razy na godzinę, co stanowi punkt wyjścia do licznych sum, ilorazów i różnic). Nie wspomina jednak o jeszcze jednym znaczeniu tej cyfry - o Jesod, dziewiątej sefirze w kabalistycznym Drzewie Życia. To poziom, z którego cadyk inicjuje i wprowadza, tworzy wspólnotę dusz - Królestwo Boże na Ziemi, ratuje od zagłady i grzechu - jak Jonasz mieszkańców Niniwy, jak Chrystus ludzkość.

Na warstwę muzyczną składają się także uwydatnione odgłosy działań rozgrywających się przy stole (stuknięcia, puknięcia, przesunięcia, chrupnięcia), ale i pieśni dziadowskie w wykonaniu Jacka Hałasa, utwory Arvo Pärta (np. "Which was the son of..." - w lubelskiej realizacji odtworzone z taśmy, podczas festiwalu Gorzkie Żale, na którego zapotrzebowanie powstał "Znak Jonasza", odśpiewane przez chór), a także godowe pieśni wielorybów. Te ostatnie są szczególnie ważne, stanowią dopełnienie witalnej, erotycznej strony kobiecej natury. Marie są w swej podróży do grobu dwuznaczne, jak święte dostępujące ekstazy. Mają też swojego "anioła" - protagonistkę. Maria Magdalena, kieruje nimi za pomocą niewidzialnych nici. Beata Passini w jednej ze scen, wygięta w mostek, wychodzi spod stołu i deklamuje monolog, gra postać z pogranicza nie tylko sacrum i profanum, ale również tego, co święte i przeklęte.

Paweł Passini rozwija ten dualizm w nawiązaniu do współczesności. Ujawniając się jako aktor, opowiada dzieje żydowskiego kupca, sprzedawcy wonnych olejków. Efektownie brzmią metafory o kamieniu, który odsunięty od grobu wraca i tłucze szyby w żydowskich oknach, o wonnościach ze spalonych ciał - pomaga w tym Paweł Janyst zamieniając się w chrześcijanina i mimowolnego antysemitę. Ale ironiczne wyliczanki (którzy spośród bohaterów są chrześcijanami, a którzy Żydami) mają głębszy, gorzki sens. Sprawia on, że ów tendencyjny fragment spektaklu to dowód na klęskę myślenia św. Pawła, unieważnienie jego projektu zwartego w słowach: "nie ma więcej ni Żyda, ni Greka". Porażka tego przesłania rozbrzmiewa w ciszy, która zajęła miejsce, wieńczącego "Visitatio sepulchri", Alleluja.

Do grobu/brzucha wchodzi się, jak do łona nieswojej matki. To miejsce, w którym stajemy się jednością z tym, co obok nas, schronieni przed napierającym zewsząd oceanem - mówił Ksiądz w spektaklu, ale to także miejsce ponownych narodzin, jak kreteńska Grota Ejlejthyi, zwana też Grotą Nereid - nimf morskich. Było ich pięćdziesiąt. Tyle, ile dni upłynęło od zmartwychwstania do zesłania na apostołów Ducha Świętego - a zatem tyle, ile upłynęło od Wielkanocy do Zielonych Świątek - dnia, w którym widziałem spektkal. Wyjście z takich świętych miejsc (jak wspomniana grota, jak średniowieczna katedra?) to, w myśleniu Bruno Bettelheima, droga porodu. Analogia jest jednak połowiczna, wejście bowiem nie jest w przypadku biblijnym drogą prokreacji, a drogą śmierci. Choć, jak wiemy, eros i thanatos w jednym stali domu - półnagie Marie w pustym grobie są tego przykładem.

Dominik Gac
ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny
4 czerwca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia