Piękno grzechu wymaga ofiar
"Ulica" - reż. Iwo Vedral - Nowy Teatr w SłupskuPiękno grzechu wymaga ofiar Bezsilność, tandetność, strach - tylko i aż tyle składników zawiera w sobie świat bohaterów spektaklu "Ulica" wyreżyserowanego przez Iwo Vedrala. W książce Daniela Odiji elementów było więcej, jednak na potrzeby sztuki, która wystawiana jest obecnie na deskach Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku, świat sceniczny został sprowadzony właśnie do tych. Te trzy słowa nie są nacechowane pozytywnie, jednak każdy kto zdecyduje się obejrzeć spektakl, potwierdzi, że są one adekwatne do tego, co możemy zobaczyć na scenie słupskiego teatru.
Daniel Odija w 62 rozdziałach "Ulicy" ukazał życie mieszkańców ulicy Długiej na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Bohaterami nie są ludzie, których chcielibyśmy spotykać na co dzień. Długa zamieszkana jest bowiem przez drobnych pijaczków, złodziei, kurwy, handlarzy towarem wszelkiego rodzaju, kibiców-kiboli. Cała plejada postaci, które można spotkać w każdym mieście w Polsce. Czy to małe miasteczko, zapomniane przez Boga i opuszczających go młodych ludzi, czy wielka rozwijająca się aglomeracja - w każdym z nich znajdziemy odpowiednik ulicy Długiej. Oto Polska właśnie! Przed tym się nie ucieknie, o czym w dwuznacznym zakończeniu spektaklu mogą przekonać się widzowie.
Przedstawienie zostało podzielone na części, które odpowiadają około 1/3 rozdziałów z książki Odiji. Każda z nich jest oddzielną historią, a jej akcja nieodmiennie rozgrywa się na Długiej. Epizody noszą tytuły wyświetlane na elektronicznym ekranie (przypominającym ekrany z tekstami piosenek w klubach karaoke lub teksty pieśni wyświetlane dla wiernych podczas nabożeństwa). Każda część spektaklu ma także inny kolor. Lampy oświetlające scenę nadają jej odmienną barwę w każdym epizodzie. Zawsze są to intensywne odcienie, nierealne i przejaskrawione, ale wpisujące się w całość kompozycyjną spektaklu oraz jego estetykę. Kolor niejednokrotnie razi widza w oczy, jednocześnie zmusza go, by patrzył uważniej, aby niczego nie uronił.
W "Ulicy" ważne są kostiumy, w których występują aktorzy. Artystów jest ośmioro, ale bohaterów do zagrania - zdecydowanie więcej. Każdy z aktorów wciela się w kilka postaci, to kostium decyduje o tym, którego bohatera w danym momencie obserwują widzowie. Tandetne kroje i materiały nie są w tym spektaklu niczym złym. Są idealne. Na deskach teatru można zobaczyć przekonanych do własnego stylu dresiarza z łańcuchem przy spodniach, dziewczynę w cekinowej spódniczce i różowych legginsach, panie do towarzystwa, podkreślające swoje już lekko zużyte wdzięki, oraz rozwścieczoną gospodynię domową, spędzającą całe dnie na piciu taniego wina. Czy coś nam to przypomina? Czy przynajmniej raz dziennie nie mijamy na ulicy, w sklepie lub w urzędzie ludzi ubranych podobnie? Ludzi, których styl chcielibyśmy głośno skomentować, wytknąć palcem, ale powstrzymujemy się, nie zawsze dlatego, że obgadywanie jest w złym tonie? Zazwyczaj dlatego, że coś w wyglądzie tych ludzi mówi nam, że ich ubranie jest głęboko zespolone z ich poczuciem godności osobistej, a kto przy zdrowych zmysłach chciałby zadzierać z ubranym w ortalionowy dres kibicem Gryfa?
Przed taką konfrontacją powstrzymuje rozsądek i lęk. Strach paraliżuje bohaterów spektaklu. Obawa przed zmianą, niechęć do podjęcia próby odwrócenia losu. Wiąże się to bowiem z wysiłkiem, a ten nie zawsze się opłaca, nie zawsze zostaje doceniony. Kanada wyrwał się z małego miasta, wyjechał za granicę na staż. Wrócił i choć walczył z destrukcyjną siłą złego losu, to przegrał. Patologia Długiej wciągnęła i jego. "Piękno grzechu wymaga ofiar", jak twierdzi jedna z postaci. W tym wypadku grzechem jest bezczynność bohaterów, a jego ofiarami oni sami. Mimo wszystko to nie tylko strach przed zmianą powoduje, że protagoniści "Ulicy" powolnie się wyniszczają. Daniel Odija bezbłędnie ukazał powody na kartkach książki, a Iwo Vedral przeniósł je na deski teatru. Tym ludziom przyszło żyć w konkretnej rzeczywistości. Bezrobocie, uzależnienia, prostytucja nie są tutaj skutkiem ich stoczenia się na dno człowieczeństwa, są przyczyną. Cebula, która zaszła w ciążę z jednym ze swoich klientów, nie widziała niczego złego w prostytuowaniu się, jednak usunięcie ciąży wydawało jej się niemoralne. Gołębiarz, który musiał ugotować rosół z jednego ze swoich winerków, ratował pozostałe, kiedy zaczęły masowo zdychać. Liczył się ideał piękna, a nie korzyści materialne. Gruba, której prosta religijność zdumiewa i wzbudza zażenowanie. Zachowanie kobiety przywodzi na myśl ludzi epoki średniowiecza, gdy prawd objawionych uczono się z Wulgaty.
Bohaterowie "Ulicy" nie są pozbawieni autorefleksji, tylko rzadko po nią sięgają. Każda próba kończy się poczuciem bezsilności oraz wrażeniem, że są z góry skazani na życie w dotychczasowy sposób, w wyniku czego poddają się. Na Długiej los obchodzi się z ludźmi brutalnie, dlatego oni postępują tak samo. Trzeba być silnym albo umrzeć, bo Długa to kraina, gdzie obcy ginie. Obcy - czyli słaby, inny, wychodzący poza schematy życia jej mieszkańców. Globus - oświecony wariat - spotyka się z niechęcią sąsiadów, którzy przyzwyczajeni są już do utartych szlaków brudnej rzeczywistości, dlatego nie potrafią spokojnie patrzeć na jego przemianę. Choć spektakl kończy się w sposób dający nadzieję, że coś można zmienić, wystarczy tylko działać, pozostaje niewybrzmiana piosenka nucona przez jedną z postaci. Melodia, którą mogą śpiewać dzieci bawiące się w brutalne gry na obdrapanych klatkach schodowych i trzepakach. Można zostawić ulicę Długą za sobą, ale wspomnienie o niej będzie wracało jak urywana melodia z dzieciństwa.
Widzowie, którzy zdecydują się odwiedzić Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku i obejrzeć "Ulicę", nie będą zawiedzeni. Na co dzień staramy się odwracać wzrok od patologii, one jednak nie znikają. Te przedstawione na deskach teatru zapadają w pamięć jeszcze silniej, a to świadczy o sile tego spektaklu.