Pieniądze, moja miłość

„Lalka" – reż. Piotr Ratajczak – Teatr Współczesny w Szczecinie

Historia warszawskiego kupca, Stanisława Wokulskiego, autorstwa Bolesława Prusa pierwotnie ukazywała się w odcinkach u Kurierze Codziennym, a po kilku zmianach powieść z 1890 roku podzielona została na 38 rozdziałów w trzech tomach. Przeniesienie ją na deski teatru jest więc nie lada wyzwaniem. „Lalka" doczekała się jednak kilku adaptacji teatralnych, w tym opowieści z perspektywy różnych bohaterów (Adam Hanuszkiewicz: „Pan Wokulski", 1967 i „Panna Łęcka", 1993), a nawet wersji musicalowej (Teatr Muzyczny w Gdyni, 2010)! Co nowego wnosi najnowsza inscenizacja Piotra Ratajczaka i Joanny Kowalskiej?

Sztuka, którą widziałam w Teatrze Współczesnym w Szczecinie jest uwspółcześnioną wersją historii z XIX wieku. Osobiście podchodzę dość ostrożnie do tego typu produkcji, szczególnie jeśli dotyczy to lektur szkolnych: z jednej strony rozumiem chęć przybliżenia dzieł młodemu odbiorcy, z drugiej jednak, w takim zabiegu czyha wiele pułapek; wszak nie wystarczają współczesne rekwizyty, żeby sztuka nabrała współczesnego rysu. W przypadku szczecińskiej „Lalki" zabieg okazał się jednak bardzo spójny, a pozytywistyczne wartości, ścierające się z romantycznymi ideałami udało się zgrabnie przełożyć na współczesny kapitalizm, etos pracy, kult pieniądza, niepokoje społeczne, poczucie niesprawiedliwości i pytania o to, co jest w życiu najważniejsze. Zresztą reżyser, Piotr Ratajczak, który ukończył PWST w Krakowie, sam mówi o tym, że patrzy na historie, które bierze na tapet przez pryzmat współczesności. A w dorobku ma choćby inscenizację „Ryszarda III" Shakespeare'a czy „Kartotekę" Różewicza. Autorka adaptacji, Joanna Kowalska, współpracuje z Ratajczakiem od sztuki „Český díplom" z 2017 roku. Wspólnie pracowali też m.in. nad spektaklem „Zły" w oparciu o powieść Leopolda Tyrmanda. Twórcy mówią o swojej „Lalce" jako wersji „pop" i zauważają, że wiele aktualnych bolączek dzisiejszej Polski ma swe źródła właśnie w XIX wieku.

Ratajczak i Kowalska wprowadzili kilka interesujących zmian, pozwalających na przeniesienie historii do współczesnej Polski. Cała akcja – choć w książce toczy się na przestrzeni kilku lat – ma miejsce podczas jednego bankietu wydanego przez Rzeckiego (Arkadiusz Buszko) z okazji powrotu Stanisława Wokulskiego (Adam Kuzycz-Berezowski), do kraju, pod pretekstem Gali Biznesu i przyznania nagrody dla najlepszego przedsiębiorcy.

Na bankiet przybywa śmietanka towarzyska: ludzie dobrze urodzeni i wysoko postawieni. Goście bawią się, kręcą interesy, knują intrygi, plotkują, podziwiają koncert gwiazdy estrady z Włoch, która wyśpiewuje w kółko kilka słówek w rodzimym języku, bez treści czy sensu, w rytm czegoś na kształt italo disco. To podczas tego przyjęcia ma odbyć się aukcja kamienicy Łęckiego, starszego biznesmena w kłopotach finansowych. Wokulski naiwnie zakochany w jego córce, Izabeli (Weronika Dzierżyńska), postanawia kupić budynek za zawyżoną cenę, by choć trochę ich wspomóc. To uczucie, choć nieodwzajemnione, jest zresztą siłą napędową bohatera, który pragnie przypodobać się dziewczynie. Młoda arystokratka przedstawiona jest jako współczesna celebrytka – poznajemy ją podczas krótkiego wywiadu na „ściance". Dziewczyna chce przede wszystkim dobrze się bawić i wykorzystuje swoje wdzięki, by osiągać cele. Jest jednocześnie beztrosko impulsywna oraz pragmatyczna. Wokulski, rozchwiany emocjonalnie, jest jednocześnie dobroduszny – chce pomagać innym, choćby w spłacie długu czy pomocy w znalezieniu zatrudnienia – oraz porywczy – zwalnia niewinnego pracownika swojego sklepu, Mraczewskiego (Konrad Beta), w odwecie za drobny flirt sprzedawcy z Łęcką, podczas prezentowania jej oferty sklepiku. Natarczywe działania przedsiębiorcy mające na celu zdobycie względów Izabeli, powodują, że dziewczyna czuje się przez niego osaczona. Stanisław za wszelką cenę stara się też przypodobać towarzystwu, którym w głębi duszy gardzi.

Początkowo lekka atmosfera spektaklu zmienia się w coraz cięższą. Goście, z pozoru szanujący się i pozostający w dobrych stosunkach, z biegiem czasu dają się poznać jako coraz bardziej zepsuci i zakłamani. Zaczynają działać sobie na złość, a różne zdarzenia prowadzą do kłótni, flirtów, zdrad oraz eskalacji konfliktów między klasowych. Te ostatnie swoje apogeum przybierają, gdy Mraczewski wraca na galę z pistoletem, by rozprawić się z tym próżnym światem, w którym nie ma dla niego miejsca, a bogaci dbają tylko o bogatych. Dołącza do niego Wokulski, przepełniony wstrętem i żalem do gości, upokorzony przez ukochaną kokietującą innych mężczyzn. Panowie razem wykonują gniewną piosenkę, a Stanisław decyduje się wycofać ze wszystkich interesów i wyjechać. Ostatecznie, jak sam podsumowuje, nie pozostaje mu nic prócz majątku.

W sztuce możemy przyjrzeć się kondycji współczesnego człowieka i przesunięciu wartości. Goście bawią się przy muzyce zagranicznej gwiazdki o wątpliwym talencie, która nie ma nic do powiedzenia, podczas gdy bohaterka pracująca w kulturze ledwo wiąże koniec z końcem. Biznesmeni niechętnie wpłacają datki księdzu pojawiającemu się na chwilę na przyjęciu, tylko po to, by zaimponować sobie nawzajem i dobrze wypaść w towarzystwie. Słowa wypowiadane na początku spektaklu przez Rzeckiego „życie bez sztuki jest tym, czym kapitalizm bez pieniędzy" pozostały ze mną przez cały czas patrzenia na próby wkupienia się w ten próżny świat rozkapryszonych bogaczy, w którym wartość człowieka wyznacza ilość posiadanych pieniędzy oraz pozycja społeczna.

Aktorzy podczas spektaklu nie ograniczają się tylko do sceny - wychodzą także do publiczności. Co więcej, zachęcają widzów do brania udziału „w bankiecie" przez oklaskiwanie tego, co dzieje się na scenie. Natomiast czasem zdarza się też, że któryś bohater (przede wszystkim główny protagonista) wychodzi za kulisy, do łazienki, chcąc odpocząć przez chwilę od zgiełku, pobyć sam. Te rozmowy lub monologi widzimy ich na ekranie, jakby z ukrycia.

O aktorach mówiąc, największe wrażenie zrobił na mnie Arkadiusz Buszko, aktor z wieloletnim doświadczeniem scenicznym, bardzo dobrym warsztatem i donośnym głosem. Doskonale wcielił się w rolę Rzeckiego, idealisty wyczulonego na niesprawiedliwości i oddanego kompana. Jego gesty, mimika, sposób mówienia doskonale podkreślają charakter i emocje tej postaci, na przemian szczęśliwej z powrotu przyjaciela, zszokowanej jego niedorzecznymi działaniami, przygnębionej przebiegiem wieczoru. Adam Kuzycz-Berezowski grający głównego bohatera był wiarygodny, ale chętnie zobaczyłabym tam więcej emocji, popadania w obłęd – bo czy to nie obłęd kieruje Stanisławem? Jego Wokulski był zmienny w swych emocjach: albo rozweselony, albo przygnębiony i zniechęcony, zapatrzony w Łęcką i wyraźnie stresujący się jej obecnością, jednak czasem, mam wrażenie, zbyt umiarkowany w środkach wyrazu. Na uwagę zasługuje Konrad Beta, który wciela się w rolę Mraczewskiego oraz piosenkarza Rossiego. Warto odnotować zmianę w jego grze od energicznego, pełnego entuzjazmu sprzedawcy, pomagającego w prowadzeniu gali i zaangażowaniu widzów do zabawy, przez swawolnego gwiazdora, po rozgniewanego i zawziętego przedstawiciela niższej klasy, chcącego walczyć o siebie i swoje wartości.

Niestety nie obroniły się za to dialogi po angielsku. Szczególnie rozmowa Łęckiej ze Starskim (Wojciech Sandach). Po pierwsze, trudno było ją zrozumieć – w zmianie języka ucierpiała dykcja, a i wymowa nie była zbyt dobra. Po drugie, był to dialog dość nijaki, a był to przecież moment, który zranił Wokulskiego i wyrwał go ze ślepego uczucia. Zabrakło mi w tych zalotach śmiałości i zadziorności.

Scenografia Marcina Chlanda jest dość skromna. Jako że akcja ma miejsce praktycznie w jednym pomieszczeniu, nie wymaga też specjalnych zmian, oprócz tych, że wraz z upojeniem bohaterów, wzrasta liczba przewróconych mebli. Na scenie jest kilka stolików oraz krzeseł, pokrytych białym płótnem, co wygląda dość elegancko. Jednak ogromny, złoty kot machający łapą niczym w barze sushi czy błyszczące konfetti dodają blichtru scenografii. Pojawiają się współczesne rekwizyty, takie jak telefony komórkowe czy laptop. Kostiumy, za które odpowiedzialna jest Grupa Mixer są dość stonowane, oprócz różowej, kiczowatej sukienki Izabeli oraz niebieskiego garnituru Ignacego. W tej kwestii również zachodzą minimalne zmiany. Oświetlenie zmienia się delikatnie koncentrując uwagę widza a raz po raz podkreślając także wydarzenia, np. czerwone, ostre światło towarzyszy buntowi Mraczewskiego.

„Lalka" jest naprawdę atrakcyjnie przygotowanym, zręcznie poprowadzonym spektaklem. I choć tempo jest znacznie szybsze niż w pierwowzorze, a Ratajczak i Kowalska zdecydowali się wprowadzić sporo wątków, które niekoniecznie zostały domknięte, nie przeszkadzało mi to w odbiorze sztuki. Ta mozaika poruszonych kwestii wpasowała się moim zdaniem w konwencje bankietu, podczas którego podglądałam bohaterów, uczestniczyłam we fragmentach rozmów, mniej więcej tak, jak bierze się udział w różnych dyskusjach podczas dużych imprez – nie zawsze pozostając do ich końca. Za niedociągnięcia fabularne uważam wspominanie o powrocie Stanisława z wojny i jego dłoniach noszących jej znamiona oraz rozmowę o odrzuconych przez Izabelę zalotach księcia Wiktora Emanuela. Tym bardziej, że obie te kwestie zostały poruszone słownie i nie były niezbędne dla całości sztuki. Skoro twórcy uwspółcześniają inscenizację, nie znajduję uzasadnienia dla tych słów padających ze sceny. Jednak zarówna ja, jak i publiczność, dobrze się bawiliśmy podczas spektaklu, co widać było w salwie braw na koniec.

Weronika Leśniewicz
Dziennik Teatralny Szczecin
26 października 2021
Portrety
Piotr Ratajczak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia