Pierwsza Dama jazzu
"Lady Day-Billie Holiday" - reż: N. Babińska - Teatr Rozrywki w ChorzowieZatapiając się w morzu marzeń i gęstwinie wielobarwnych planów na przyszłość często odrywamy się od zwykłego, szarego życia. Czasami potrzeba nam potężnego bodźca, który strąciłby nas z obłoków, wyrwał z kontemplacji i sprowadził na ziemię. Może nim być gorzka opowieść o życiu. Historię taką zaserwowano w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.
W wystawionej w chorzowskim teatrze sztuce, napisanej przez Laniego Robertsona, wyreżyserowanej przez Natalię Babińską pt. „Lady Day - Billie Holiday", wskrzeszono Billie Holiday, znaną jazzową piosenkarkę, w osobie znakomitej aktorki Anny Sroki.
Podczas trwającego dwie godziny monodramu widzowie zostali uwiedzieni zmysłowym acz chropowatym głosem bohaterki, opowiadającej w telegraficznym skrócie historię wspinania się po szczeblach kariery, u kresu której zamiast szczęścia i spełnienia znajdowała się śmierć.
Spektakl poruszył trudne tematy egzystencjalnego bólu artysty, pragnącego rozwijać swe umiejętności i wrodzone kompetencje, który na swej życiowej drodze napotyka wiele przeciwności losu. Walka z nimi powoduje wyjałowienie, wypalenie się, samozniszczenie oraz popadnięcie w nałóg. Innym znaczącym zagadnieniem jest problem rasizmu oraz społecznego odbioru zjawiska.
Aranżacja skromnej scenografii oraz doskonały dobór światła wprowadzają niezwykłą atmosferę miejsc, w jakich bywała Billie Holiday, czy też właściwie Eleonora Fagan. Kondensują emocje i w połączeniu z dźwiękami muzyki oraz piosenkami wykonywanymi przez Annę Srokę ze wzmożoną mocą uderzają w serca widzów. To na ich oczach odgrywa się dramat istnienia. To oni są świadkami powtórzonej historii upadku człowieka. I nie jest to jedynie klęska Billie. W każdej sekundzie jej los podziela jakiś człowiek. Tym razem ten „jakiś” człowiek został wyciągnięty z tłumu, przedstawiony, opisany, lecz czy oceniony? Czy można jednoznacznie ocenić działania podejmowane przez bohaterkę, wydawać by się mogło, predestynowaną do wzlotu i nagłego upadku.
Reżyserka nie ocenia bohaterki monodramu. Jej rolą nie jest nagana bądź pochwała. To sama Billie spowiada się, przyznaje, że człowiek jest sumą tego, co przeżył. Sądzić można, że bogactwo istoty ludzkiej kryje się w doświadczeniach jakie ma na swoim koncie. Każde wydarzenia wzbogaca człowieka. Jedynie od panujących norm moralnych zależy fakt, czy klasyfikowane jest ono jako pozytywne czy negatywne.
Postać grana przez Annę Srokę nie jest monolityczną bryłą. Jej osobowość zmienia się, jest dynamiczna. Role grane w teatrze życia codziennego błyszczą bogactwem barw tęczy.
Przechodząc przez kolejne etapy życia Billie uzależnia się od alkoholu, narkotyków, a także nieodpowiednich mężczyzn. Zaciera w sobie granice dobrego smaku i przyzwoitości. Stara się przeżyć w drapieżnym świecie cywilizacji wielkiego miasta. Jedyną prawdziwą radość czerpie ze śpiewania. Śpiew zapewnił jej awans w hierarchii, czyniąc z niej prawdziwą jazzową artystkę niejako na przekór rasistowskiej Ameryce, gardzącej czarnoskórymi kobietami.
Spektakl urzeka. Dosadność użytych słów doskonale wpisuje się w scenariusz trudnego życia bohaterki. Reżyserka pokazuje, że w życiu ważne jest to, by śnić marzenia. Ich realizacją można zająć się przy odrobinie szczęścia i uśmiechu losu. Wszak „nie o to chodzi, by złapać króliczka, lecz by gonić go”.