Piknik pod wciąż wiszącą skałą

"Piknik pod Wiszącą Skałą" wg powieści Joan Lindsay - reż. Lena Frankiewicz - Teatr Narodowy w Warszawie

Powieść australijskiej pisarki Joan Lindsay, wydana w 1967 roku, od pięćdziesięciu czterech lat owiana jest nimbem niepokojącej tajemnicy. Lindsay stworzyła historię, która, sprawiając wrażenie opartej na faktach, jest w rzeczywistości fikcją literacką.

Autorka potrafiła jednak bardzo umiejętnie wykreować, a potem podsycać klimat niedopowiedzenia i tajemnicy; nie rozproszyła go w licznych wywiadach udzielanych po publikacji, a w samej treści powieści zawarła wielokrotnie przekonanie, że nie jesteśmy w stanie odróżnić rzeczywistości od snu. I rzeczywiście, mimo że weryfikacja faktów jest na wyciągnięcie ręki, wychodząc z teatru usłyszałam, jak idący za mną mężczyzna tłumaczył swojej towarzyszce pełnym przejęcia głosem, że przecież można by jeszcze odszukać ciała i dowiedzieć się prawdy, choć minęło ponad sto lat...

Reżyserka inscenizacji w Narodowym, Lena Frankiewicz, oraz odpowiedzialna za adaptację sceniczną i dramaturgię Małgorzata Anna Maciejewska postanowiły umieścić opowieść o osławionym pikniku w dwóch kontekstach. Pierwszym jest wierne, choć ciekawie nowoczesne, odwzorowanie świata australijskiej pensji dla panien z dobrych domów z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, tej atmosfery tłumienia kobiecości dorastających dziewcząt, i dyscypliny, od której łatwo się dzisiaj wszyscy odcinamy. To wszystko zanurzone w sosie odwiecznych australijskich kompleksów względem Wielkiej Brytanii oraz w upalnym klimacie kontynentu, na którym lato jest w lutym. Drugi kontekst nadany powieści jest przejmująco aktualny, bo dotyczy prób rozliczania się nas, białych kolonizatorów i nienasyconych konsumentów, z naszego trwającego od stuleci władczego stosunku do rdzennych ludów podbijanych ziem i do samej Matki Ziemi. My nie mamy w historii odrąbywania kończyn jak w Kongo króla Leopolda ani wieszania na drzewach Strange Fruits, więc wątek rasizmu w polskiej rzeczywistości wydaje się nam często nadmiernie rozdmuchany, wręcz śmieszny. Jednak twórczyniom spektaklu udało się prawdziwie poruszyć odbiorców, nie tylko poprzez wprowadzenie do obsady przedstawienia czarnoskórych aktorek. Spektakl jest wizualnym arcydziełem – gra scenografią, światłem i dźwiękami zanurza widza po samą szyję w opowieści pełnej niedopowiedzeń, zmysłowości, seksualności i bardzo autentycznych uczuć.

Przedstawiona akcja oparta jest na prostej fabule – nastoletnie uczennice prestiżowej prywatnej szkoły pani Appleyard udają się na wycieczkę pod opieką swoich nauczycielek w upalny Dzień Świętego Walentego. Destynacją – nomen omen – jednodniowej wyprawy jest Wiszącą Skała, góra wulkaniczna o tajemniczym kształcie, z którą Aborygeni od zawsze wiążą obecność mistycznych i duchowych bytów. W trakcie pikniku cztery dziewczynki i jedna nauczycielka odłączają się od grupy na krótki spacer. Tylko jedna z nich wraca, drugą odnajduje się po kilku dniach. Pozostałe nigdy nie zostaną odnalezione. W głębszej warstwie historii poznajemy osobowości dziewcząt, nauczycielek i właścicielki pensji oraz ich wzajemne relacje – miłość, przywiązanie, przyjaźń, zazdrość, nienawiść, przemoc, rozpacz. Dzięki nieco zmienionym i rozbudowanym na potrzeby przedstawienia postaciom Australijczyków i Brytyjczyków, widzimy także cały kontekst społeczny tej historii. Wspaniała gra aktorów prowadzi nas przez dwie i pół godziny w świat odległy o sto dwadzieścia lat i piętnaście tysięcy kilometrów, a jednocześnie bardzo nam bliski.

Spośród genialnych kreacji aktorskich na pierwszym miejscu wymienię Gabrielę Muskałę w roli Pułkownikowej Fitzhubert, obłudnej rasistki i bezwzględnej materialistki, której wydaje się, że panuje nad sytuacją, a w rzeczywistości jest niewolnicą pozorów. Widzimy jej biedę moralną, intelektualną i krótką przyszłość. Jak dobrze patrzeć na aktorkę, który nie boi się wiarygodnie przedstawić negatywnej postaci! Takiej Pułkownikowej nie ma w powieści – wydaje się, że została stworzona po to, aby oddać złożoność charakteru pani Appleyard. Ewa Wiśniewska interpretując właścicielkę pensji, z ogromną klasą pokazuje dramat starej kobiety – starej w każdym sensie, jej świat odchodzi, ona coraz mniej znaczy, jej zasady nie działają, umiera. Wstrząsająca kreacja, w której wspaniała aktorka pozostała w jakiś sposób pełna godności. Małgorzata Kożuchowska, jako uwielbiana przez uczennice Mademoiselle, ze słodkiej, nieco naiwnej i dziecinnej pani paplającej po francusku przemienia się na scenie w świadomą, wręcz zgorzkniałą kobietę. Anna Grycewicz ciekawie interpretuje nauczycielkę matematyki, Pannę Grete, która, pozornie najbardziej powściągliwa i racjonalna, jako jedyna przechodzi z uczennicami na drugą stronę snu.

Wielką rolę Irmy, uczennicy odnalezionej po tygodniu, powierzono świetnej Zuzannie Saporznikow – była dramatyczna, żywiołowa, przejmująca, wzbudzająca litość i podziw, piękna. Mirandę, najważniejszą z uczennic, uwielbianą i zagadkową jak jej imię, odegrała charyzmatyczna i krucha Michalina Łabacz. Zmysłowa Marta Wągrocka wystąpiła jako dociekliwa Marion i te trzy aktorki pokazały na scenie prawdziwą burzę żywiołów. Jednak najlepszą kreację z przedstawicieli młodego pokolenia stworzyła filigranowa Paulina Szostak w roli Edyty. W powieści jest to zakompleksiona pryszczata grubaska, pełna frustracji i agresji, cudem ocalała ze spaceru ze starszymi uczennicami, najprawdopodobniej dzięki swojej topornej przyziemności. Na scenie najmłodsza uczennica pensji w wykonaniu Szostak to nieokiełznana siła psychiczna, mieszanina strachu i niezależności, dziecko budzące się do bycia kobietą z pozornie bezsensownej gadaniny o czerwonej chmurce. Spośród uczennic wyróżniała się także Justyna Kowalska jako Blanche, a wszystkie były świetne.

Mateusz Kmiecik jako Stangret Albert, „ten gorszy" Australijczyk, bo biały, ale na służbie, bo potomek rzezimieszków, był na scenie wulkanem żywiołowej i zawadiackiej męskości. W przyjaźni pomiędzy nim a paniczem Michelem Fitzhubertem, którego interpretował Piotr Kramer, to on miał dominująca rolę. W powieści postać Michela jest o wiele bardziej złożona i silna. Czyżby reżyserka poświęciła go na rzecz postaci kobiecych? Za to bardzo wyrazisty, wręcz przerysowany w roli służalczego konformisty Pastora był zabójczo przystojny Adam Szczyszczaj – postać powstała w miejsce Posterunkowego Bumphera z powieści – chyba po to, aby ośmieszyć kolejny obszar współczesnej obłudy. Narrację całej historii powierzono specjalnie w tym celu stworzonej postaci Alberta Fitzhuberta, syna Michela – w tej roli bardzo przekonujący był Oskar Hamerski – , który jest jakby łącznikiem pomiędzy rokiem 1900 a naszą chwilą w dziejach ludzkości. Proste rozwiązanie, które pozwoliło widzom nie pogubić się w tajemniczej i pogmatwanej opowieści, zwłaszcza, że pod koniec przedstawienia aktorzy przenoszą się we współczesność.

Bonnie Sucharska, aktorka niezawodowa oraz performerka, mówi nam otwartym tekstem – i świetną polszczyzną – o tym, jak trudno być innym. Piękno jej egzotycznej w Polsce twarzy, niskie i zmysłowe dźwięki jej śpiewu, moment wykonywania pierwotnego tańca przenoszą nas w daleki klimat życia autochtonów słuchających natury, pokornych wobec odwiecznych sił. I choć książkowa Sara nie była czarnoskóra, Sucharska idealnie wpisuje się w role pogardzanej i dyskryminowanej uczennicy, której nikt nie broni. Przejmujące było widzieć ją w skórzanym chomącie prostującym plecy – takie pomiatanie, co prawda, serwowano białej Sarze z sierocińca w powieści, ale czarnoskórej pensjonariuszce na scenie założono dodatkowo kaganiec, który zapewne miał naprostować jej prognatyzm. Także rola służącej odegrana przez Ifi Ude, polsko-nigeryjską artystkę znaną głównie z działalności na scenie muzycznej, miała swój wstrząsający wyraz w przedstawieniu. Najpiękniejsze było jednak to, że Sucharska i Ude, jako poniżane przedstawicielki „niższej rasy", całymi sobą wyrażały godność, podobnie jak Wiśniewska w roli odchodzącej, upokorzonej starej kobiety.

Piknik pod Wiszącą Skałą w Teatrze Narodowym to inspirująca, niezwykła sztuka. W tej krótkiej recenzji nie poruszyłam wielu spraw, o których myślę po jej obejrzeniu, choć myślę o niej cały czas, już od dwóch dni. Spektakl pozostawia widza na długo z rozpaloną wyobraźnią, z ciekawością, której nie da się nasycić, i z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi.

Piknik pod Wiszącą Skałą. Nowa adaptacja sceniczna powieści Joan Lindsay. Teatralna, autorska wersja klasyki prozy australijskiej.

W spektaklu wykorzystano fragmenty książki Sigmunda Freuda Objaśnianie marzeń sennych i zapiski z Dzienników Jamesa Cooka.

Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
10 czerwca 2021
Portrety
Lena Frankiewicz

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia