Pinokio bez obsceniczności

"Pinokio" - reż: Bartłomiej Wyszomirski - Teatr im. Żeromskiego w Kielcach

Zapraszając na spektakl dyrektor teatru Piotr Szczerski powiedział: - Spektakl dla wszystkich, bez obscenicznych scen. Tym razem.

Rzeczywiście, w pierwszym premierowym spektaklu tego sezonu w kieleckim teatrze rozbieranych czy wulgarnych scen nie było, ale w zamian pojawiły się arogancja, głupota, chciwość, zbrodnia. Ci, którzy znają "Pinokia" wiedzą, o czym mowa, a jeśli wierzyć Wikipedii jest ich bardzo wielu, bo bajka jest trzecią jeśli chodzi o liczbę czytelników lekturą na świecie: po "Biblii" i "Koranie". 

Reżyser Bartłomiej Wyszomirski miał niełatwe zadanie zmierzenia się z wyobraźnią czytelników, którzy "Pinokia" już znali i już go sobie wyobrazili. Sam podniósł poprzeczkę jeszcze wyżej zapowiadając stworzenie spektaklu familijnego a więc dla wszystkich. Czy mu się udało? Premierowa publiczność dziękowała owacją na stojąco, ale standing ovation na premierach to niemal reguła, więc trzeba zaczekać na reakcje innych widzów, którzy do teatru powinni pospieszyć.

Czego się mogą spodziewać? Znanego tekstu w nowym tłumaczeniu, dzięki czemu bajka brzmi współcześnie i teksty nawiązujące do tego, co teraz i wokół się dzieje rozbawiają małych i dużych.

Fantastycznie kolorowych i pomysłowych kostiumów i takiż dekoracji zaprojektowanych przez wielce utalentowaną Izę Toroniewicz. Także dzięki niej pojawienie się nowych postaci przyjmowane jest z zachwytem i widz czeka na kolejne niespodzianki, trochę jak w jarmarcznym teatrze, gdzie są kobieta z brodą i połykacz z węży. Ale to nic dziwnego, bo akcja "Pinokia" toczy się w takiej właśnie jarmarczno-cyrkowej budzie. Narratorem jest gość, który równie dobrze mógłby zapowiadać tańce z gwiazdami, a jego odjazdowość może podkreślać hulajnoga (interpretacja dla tych, którzy szukają we wszystkim głębszego sensu).

Głębszy sens w bajce o Pinokio oczywiście jest, dorośli łapią go bez trudu a dzieci bawią się przygodami pajacyka, który parząc się i popełniając błędy z bezdusznego okrutnika staje się dobrym, kochającym ojca chłopcem. Można go lubić dzięki temu, że budzi tak różne uczucia, jednak Pinokio wystawia na ciężką próbę swoich fanów, kiedy w finale moralizuje dramatycznie trzykrotnie odpowiadając jak kaznodzieja skruszonym Lisowi i Kotu. Żaden normalny chłopak by się tak nieuwznioślał.

Ale to jedyne potknięcie Pinokia w interpretacji Dawida Złobinskiego, który grając z drewnianą lalką przechodzi płynnie z jednej postaci w drugą bawiąc i wzruszając. Dzielnie partnerują mu koledzy i koleżanki z debiutującym na kieleckiej scenie Marcinem Piejasiem. Można tylko żałować, że lis i Kot nie są tak odpychający, jak być powinni, ich sympatyczna fizjonomia nie budzi grozy, niemniej jako bajkowi przedstawiciele Amber Gold cel osiągają.

Na plus kieleckiego wydania "Pinokia" trzeba zapisać piosenki Andrzeja Bieniasa, które kielecki zespół śpiewa tak, że wychodzącym po przedstawieniu brzmią w uszach.

 Na minus - dłużyzny, które wśród scen bardzo dynamicznych się zdarzają i tekstowe potknięcia - ich wyeliminowanie to tylko kwestia dogrania się. Nie ma to jednak znaczenia dla całości i na pytanie czy warto iść na "Pinokia" odpowiadam, że tak. I warto zabrać ze sobą dzieci, bo obserwowanie ich reakcji jest, jak mówią w reklamie, bezcenne.

Lidia Cichocka
Echo Dnia
10 października 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...