Pinter na otwarcie
"Urodziny Stanleya", Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w GdyniW gdyńskim Teatrze Miejskim odbyła się długo oczekiwana premiera "Urodzin Stanleya" w reżyserii Barbary Sass. Technicznie doskonały, jednak artystycznie spektakl zawodzi.
"Urodziny Stanleya" w reżyserii Barbary Sas to pierwsza realizacja Teatru Miejskiego w tym sezonie. Sezonie wyjątkowym ze względu na zmianę dyrektora. Z Ingmarem Villqistem, który przejął schedę po Jacku Bunschu, wiązane są wielkie nadzieje. Teatr nigdy nie był miejscem wybitnych realizacji, stanowił drugą, a nawet trzecią ligę. Teraz są nadzieje na awans. Pierwsza realizacja jest tego doskonałym przykładem. Chociaż na znaczący awans jest jeszcze za wcześnie - zbyt wiele potknięć.
Dramat Harolda Pintera to mroczna historia, doskonały materiał na thiller. Do znajdującego się na odludziu pensjonatu przybywa dwóch gości. Dla właścicieli, Meg i Petera oraz zamieszkującego u nich od roku Stanleya to czas diametralnych zmian. Zmian, które dalekie są od normalności, pełne tajemnic i ekstremalnych emocji. Codzienne życie rozgrywające się na tarasie przy talerzu płatków owsianych zostaje odstawione na boczny tor. Rozpoczyna się walka o duszę Stanleya, neurotyka, zamkniętego w sobie pianisty, który zdaje się być łatwym łupem dla niespodziewanych gości.
Dopełnieniem tej pełnej grozy historii jest muzyka i światło. Michał Lorenc swoją kompozycją podkreśla zmianę nastrojów i nagłe zwroty akcji. Do tego niespotykana w Teatrze Miejskim scenografia. Paweł Dobrzycki zaprojektował drewniany taras w jasnej kolorystyce z otwartą kuchnią, całość w klimacie przykurzonego i pełnego spokoju nadmorskiego pensjonatu. Scenografia nabiera wyrazu dzięki perfekcyjnie dobranemu światłu (Wiesław Zdort), które wzmacnia mroczny wydźwięk dramatu.
Do tej dopracowanej w najmniejszym szczególe przestrzeni wpuszczona zostaje grupa aktorów, z których zdecydowanie należy wyróżnić Piotra Michalskiego. Jego Stanley pomimo wielości charakterów nie rozpada się, wypada prawdziwie. Z jednej strony poddaje się psychicznej terapii, z drugiej potrafi zapanować nad Meg, która słabsza i pełna oddania potrafi mu ulec. Małgorzata Talarczyk i Eugeniusz K. Kujawski, właściciele pensjonatu to również interesujące kreacje. Meg wiecznie młoda, pełna naiwności i dziecięcych nawyków oraz mocno stąpający po zmieni Peter. Najsłabszym ogniwem są przybysze, Goldberg (Grzegorz Wolf) i McCann (Rafał Kowal). Od pierwszych chwil wiadomo, że przybyli w jednym celu. Są bezwzględni, zaborczy i pełni gniewu. Nie widzimy ich gry, przemiany i podstępnej drogi w jednym kierunku.
Szkoda, że Barbara Sass nie poprowadziła tych dwóch ról w inny sposób, nie nadała im większej tajemniczości i charakteru. Wyrazistość tych postaci zdaje się być kluczowa dla dramatu Pintera. Zabrakło też mocniejszej ingerencji w tekst Pintera, która uchroniłaby spektakl przed dłużyznami i wiejącą ze sceny nudą. Drugi raz na takich urodzinach się nie pojawię.