Piorun, czyli jak wierzyć z cuda
"Triumf woli" - reż. Monika Strzępka - Teatr Stary w KrakowieDuet Monika Strzępka i Paweł Demirski w zeszłym roku nie rozpieszczał krakowskiej publiczności nowymi przedstawieniami. Na deskach Starego Teatru można było wciąż podziwiać ich "nie-boską komedię. WSZYSTKO POWIEM BOGU..." oraz "Bitwę warszawską 1920", lecz premiera najnowszej sztuki Demirskiego przekładana była do samego końca ubiegłego roku, czyli sylwestra 2016.
Podobno autora, wyczerpanego realizacją spektaklu w Teatrze Żydowskim w Warszawie oraz wielką produkcją telewizyjną (serial Artyści, TVP 1), dopadł paromiesięczny kryzys artystyczny Zamówiony u niego "Triumf woli" zapowiadano kilkukrotnie, więc triumfem mogło się już okazać samo doprowadzenie pracy do finiszu. Na szczęście w grudniu iskra boża rozpaliła pisarza, reżyserkę oraz cały zespół Starego Teatru. Co dostaliśmy? Przewrotną wariację na temat ostatniego dramatu Szekspira. Na tle poprzednich krakowskich realizacji duetu ta okazała się najbardziej aktualna i uderzająca w nastroje społeczne oraz potrzeby widowni.
Przy jednym stole
"Triumf woli" Pawła Demirskiego to wariacja na temat szekspirowskiej Burzy. Na samym początku zamiast katastrofy morskiej widzimy katastrofę lotniczą, dzięki której na bezludnej niby wyspie spotyka się klasa biznesowa z ekonomiczną. Tak jak w oryginale oprawcy i ofiary, wygrani i przegrani będą rozliczać swoją przeszłość. Dramaturg-demiurg pisze tragikomedię, w której przenosi mistrza ze Stratfordu (jako zapijaczonego "poetę przeklętego") do roku 2016 i każe mu poprzez sztukę szukać nadziei dla współczesnych -wbrew wszystkim, którzy mówią "nie da się", "świat tak nie wygląda". Co z tego wynika - to pytanie o rolę Szekspira, który "w śmierć jak w sen odejść pragnie znużony tym wszystkim". Czego dowiaduje się o współczesnych z telewizji? Szekspirowski dramat okazuje się nie tylko pretekstem do rozmowy o sile pojednania, ale punktem wyjścia do sztuki o wierze dla niedowiarków.
Wyjaśnić intrygę tej parafrazy to zdradzić całość przedstawienia. Uczciwiej jest ograniczyć się do opisania dramatis personae. Kto/ co jest, a kogo/czego nie ma? Katastrofa lotnicza zamiast morskiej sprowadza na wyspę nie prześladowców Prospera, którzy pozbawili go władzy i wygnali z Mediolanu, ale zdobywców szczęśliwych biletów na "ekskluzywną kolację pod hikorą" na malowniczej wyspie na środku oceanu. Uwspółcześniony Prospero to kucharz - Wuj McDonald (niegdyś turecki restaurator), którego krewni stali się potentatami fast foodów. Wraz z Williamem Szekspirem jako demiurgiem scenicznych wydarzeń spowodował on prawdopodobnie katastrofę, w której nikt*nie ginie, a wszyscy trafiają cało we właściwe miejsce. Nie do końca- wiadomo: William jest tu autorem piszącym na zamówienie czy przypadkowym pasażerem, jest w zmowie z Wujem McDonaldem czy raczej działa na usługach jego siostrzeńców. Brakuje tu trochę dramatycznej logiki, lecz Demirski już w poprzednich dramatach zdążył przyzwyczaić widownię do tego, że zarówno integralność postaci, jak klarowność akcji to w jego twórczości kwestie bardzo względne.
Pasażerowie to ludzie różnych klas i narodowości. Trafiają tam, gdzie i tak mieli trafić: na piękną tropikalną wyspę. Po co zatem burza i katastrofa, nie bardzo wiadomo. Mogliby przybyć w sposób mniej dramatyczny i doznać rozczarowania samym faktem strajku mistrza kuchni. Bohaterowie oryginału rozliczali przeszłość. Bohaterowie "Triumfu..." muszą znaleźć w teraźniejszości argumenty dla wiary we współczesny świat. Jeśli dzięki temu zmienią postawę Brata McDonalda, to ocalą przyszłość swoją, wyspy i być może świata. Rozbitkowie to zgraja obcych ludzi, którzy w trakcie rozwoju akcji odkrywają wzajemne powiązania i zależności między swoim losem, zaczynając, chcąc nie chcąc, tworzyć wspólnotę.
Jak mówią twórcy, ich spektakl powstał z potrzeby przezwyciężenia marazmu w społeczeństwie oraz z braku spektakli z pozytywnym przesłaniem w teatrze politycznym. Tak jakby niewiara bardziej pasowała to sztuki krytycznej i nobilitowała ambitny przekaz na scenie. Kłam takiej postawie Strzępka i Demirski zadali już w spektaklu "O dobru" i niejako kontynuują tamten zamysł właśnie w najnowszej premierze Starego Teatru. Demirski zdaje się wierzyć, że stworzenie "nowego wspaniałego świata" jest właśnie możliwe w świecie po katastrofie, gdzie stare porządki i wartości zostały unieważnione, a nadrzędnym celem są dobre relacje międzyludzkie. Świat zbawić może tylko organiczny wysiłek wszystkich obecnych tu i teraz rozbitków jako reprezentantów wszystkich uprzywilejowanych i wykluczonych przebywających jednocześnie na jednym pokładzie. Wyspa na środku oceanu zrównuje stany, konfrontuje króla z żebrakiem. U Szekspira ważne były czary, które Demirski parafrazuje jako możliwość wiary w cud.
"Triumf woli" wskrzesza ducha wcześniejszego, lepszego literacko spektaklu "O dobru" zrealizowanego w 2012 roku w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Teatr polityczny wpisany mocno w kontekst czasu, w którym powstaje, jest skazany na krótki obieg sceniczny, ale ostatecznie "Triumf woli" to potrzebny i aktualny spektakl. Publiczność Krakowa, Łodzi i Warszawy zdążyła już udowodnić, jak bardzo był wyczekiwany.
Z niewiary w sprawy "nie do wiary"
Po dłuższej analizie "Triumf..." może się przewrotnie okazać bardzo bliski swemu literackiemu oryginałowi. Reminiscencje najmocniej wybrzmiewają w świecie postaci fantastycznych. Pozorny brak duszków i elfów zapełniających las w "Śnie nocy letniej", jak i wyspę Prospera w "Burzy", w tekście Demirskiego okazuje się tylko kamuflażem. Postaci fantastyczne żyją w bohaterach "Triumfu woli" jak podświadomie karmione archetypy, baśniowe marzenia, popkulturowi superbohaterowie. Wydobywają się z racjonalnych i nowoczesnych rozbitków i zostają uwolnione w swoistym rytuale przejścia w finale sztuki.
Po co jednak tekst osadzony w rzeczywistości fantastycznej i wierze w czary dramaturgowi w drugiej dekadzie XXI wieku? Szekspir i jego współcześni faktycznie wierzyli w białą magię Prospera. Jakich czarów i w jakim celu szukają Strzępka i Demirski? W programie spektaklu czytamy o mocy przytulania i zastrzykach serotoniny. Sztuka jako lekarstwo na depresję i inne choroby cywilizacyjne? Czemu nie. Czymże innym jest przecież kurs jogi śmiechu, jeśli nie czarami dla współczesnych? Można to uznać za ćwiczenia z coachingu albo ulec sile prostych gestów: tulenia się do pluszowego misia, zabawy we wróżkę, spontanicznych napadów grupowego śmiechu, wzajemnych objęć jednających się ludzi. Jeśli uwierzymy, że "Triumf" to sztuka o przebaczeniu, powinniśmy szybko znaleźć kogoś do przytulenia. Jak czytamy w programie, istnieje co najmniej siedem leczniczych efektów przytulania: stymulacja wyrzutu oksytocyny, zmniejszenie lęku przed śmiercią, obniżenie rytmu serca, stymulacja wyrzutu dopaminy, stymulacja produkcji serotoniny, obniżenie poczucia stresu, wzmocnjenie układu immunologicznego. Czy uwierzymy w to tylko wówczas, gdy przypis pod tekstem naprowadzi nas na nazwisko uznanego profesora medycyny? Pani doktor - Wróżka mówi o "stopniach naukowych", po których spada w dół pozbawiona wiary w moc dobrych historii. Potrzebuje magii, czyli różdżki, i misia z dzieciństwa, by uciec od rzeczywistości oraz odzyskać wiarę, że leczenie jest nie tylko zawodem, ale misją. Tak samo jak pragnie uwierzyć, że hiszpańscy strażacy, o których czytała w gazecie, naprawdę odmówili eksmisji staruszki, mówiąc, że chcą "służyć ludziom, a nie bankom".
Monika Strzępka oprócz wrażliwości społecznej ma również ucho do Szekspira, co "słychać" w inscenizacji Sonetu LXVI śpiewanego przez samego Williama (w tej roli Krzysztof Zawadzki jako buntownik wszech czasów). Pieśń wykonywana przy akompaniamencie samego tylko pianina na tle ekranu zalanego obrazami katastrof sączących się z mediów 24 godziny na dobę to jeden z najbardziej autentycznie wzruszających momentów przedstawienia. Chciałoby się powiedzieć, że po raz kolejny wygrał Stradfordczyk. Nie wygrałby jednak, gdyby nie jego trafne odczytanie. Nie o samą melancholię sonetu chodzi w tym przepisaniu. Monika Strzępka wielokrotnie udowadniała, że nie wstydzi się łez na scenie, że wierzy w ich wyzwalającą moc w sztuce. Sam William brał przecież odpowiedzialność za innych, pisząc: "lecz chęć w sobie dławię. Jeśli umrę, sam na sam ze światem cię zostawię". Duet Strzępka-Demirski zdaje się dopisywać epilog tej pieśni i szukać możliwego ocalenia dla swoich współczesnych.
Derek Jarman ekranizujący ostatnią sztukę swego rodaka na przełomie lat 70. i 80. XX w., czyli w czasach opisywanych w "Triumfie woli" górniczych strajków, buntu młodzieży, najczarniejszej nocy thatcheryzmu, mówił o potrzebie powrotu do "Burzy" jako dramatu o budowaniu nowej wspólnoty. "O, nowy wspaniały świecie!" zarówno w oryginale, jak i w książce Aldousa Huxleya brzmi nad wyraz szyderczo. Tę samą gorycz wyraża u Demirskiego alter ego dramaturga - Will mówiący: "Myśleliście, że to będzie pozytywna sztuka...? Moja?!". Sam tytuł nowej sztuki jest celowo przewrotny, bo nawiązuje do filmowego arcydzieła będącego afirmacją nazizmu. Przedstawienie jednak postuluje koniec ironizowania i szydzenia z idei dobra. Naiwność dziecka to zdaje się metoda Strzępki i Demirskiego, by potwory choć na jeden wieczór w aniołów przerobić. Demirski sugeruje, że potrzebujemy symbolicznej burzy jak wiosny. Może jest to Burza - jakby powiedział prezes Klubu Sportowego "Tęcza" z filmu Stanisława Barei - "na miarę naszych możliwości". Z pewnością odpowiada nastrojom i tęsknotom naszych czasów.