Piotr się nie pomylił

wspomnienie Piotra Skrzyneckiego

To Miki Obłoński uświadomił mi, że tegoroczny "Koncert dla Piotra S." przypadł w jego, Piotra, 80. urodziny. Spotkaliśmy się w Radiu Kraków, zaproszeni przez Waldka Domańskiego, który banalnie, a przecież miażdżąco spytał: Jaki był Piotr Skrzynecki?

Oczywiście Miki, co to pojawił się w kabarecie jeszcze latach 50., miał wiele do powiedzenia, ja, przypominając sobie opowieści bohaterów mojej książki "Głowy piwniczne", uświadomiłem sobie, że nie ma jednej odpowiedzi, że właściwie każdy snuje o Piotrze odrębną opowieść, zapamiętawszy go osobiście, osobno. Że niemal każdy czuł się przy nim choć przez jakiś czas szczególnie wyróżniony jakąś bliskością, byciem tuż obok - tak na co dzień, a i w ciągu nocy, kiedy - czy to przy Groblach 12, czy w nobliwych krakowskich mieszkaniach - snuto rozważania o poezji, sztuce, życiu. A to, w realiach Gomułkowskiej małej stabilizacji, czy nawet fasadowej dekady Gierka, było, jakie było. Stąd hasło "Jak się sami nie zabawimy, to nikt nas nie zabawi" - głoszone przez Piotra S. było tak atrakcyjne. W szaro-smętnej rzeczywistości jakże kusząca była perspektywa kolejnej świętej soboty. Albo balu.

Miał bez wątpienia Piotr zniewalający urok i magię przyciągania - rozmaitych wrażliwych dusz, uniwersyteckich intelektualistów, kloszardów. Ze swą peleryną, z piórkiem w kapeluszu, z tym stałym rozwichrzeniem i z przyjemnością, z jaką sięgał po alkohol, umiał być kimś bliskim dla wszystkich. Swą magią obezwładniał i przedstawicieli władzy. Przyzwalał Piotrowi na żarty z siebie lokalny kacyk: "Witamy sekretarza komitetu miejskiego PZPR, pana Barana! O, nie, przepraszam najmocniej, pana Bałwana" - wołał Piotr, po czym, chichocąc, poprawiał się raz jeszcze: "Najmocniej przepraszam, pana Bałabana". Znosił je premier Cyrankiewicz. To Skrzyneckiemu udało się obronić, fakt, że w czasie posierpniowym, ulokowanie głowy Lenina w klatce.

Nie byłoby Piwnicy pod Baranami, gdyby nie Piotr. Krystalicznie wolny, nie uwikłany w żadne życiowe powinności, mógł w pełni złożyć swą wrażliwość, talent i intelekt na scence pałacowej piwnicy, która dała nazwę najsłynniejszemu i najdłużej obecnemu kabaretowi nie tylko w polskich realiach.

Oto "aranżer spektakli", jak sam się nazwał gdzieś u początków, okazał się być Piotr Skrzynecki magiem, który wpisał się w biografie artystyczne (i nie tylko - Miki Obłoński zabrał z żoną w podróż poślubną i Piotra) paru pokoleń twórców i artystów; od Koniecznego po Turnaua, od Barbary Nawratowicz po Olę Maurer, od Długosza po Preisnera, od Raja po Wójtowicza. Legendarny skrzypek Zbigniew Paleta porównał Piotra do Andrzeja Wajdy, bo "potrafił podobnie spokojnie, milcząco obserwować, co dana osoba proponuje na scenie, po czym nagle wołał: - - Tak, zostaw, tak... Chyba na pewno tak!<<. I to była wersja najlepsza". Z kolei Beata Rybotycka zapamiętała, jak Piotr jedną uwagą umiał ustawić piosenkę.

Efekty osiągał też to intrygami, to plotkami. Sam oczywiście też obrósł plotkami. Później - legendą.

"...oczywiście, że dziś jest to inna Piwnica. Ludzie się zmienili, czasy się zmieniły. Lepsza, gorsza? Ci, co przychodzili 20 lat temu, mówią, że wtedy to było fantastyczne. Ci, co przychodzili 10 lat temu, upierają się z kolei: - - no, wtedy to było?<<. Ja jestem z tymi, co przychodzą teraz i mówią, że jest fantastycznie. (...) i tak powinno być. Bo kabaret musi się zmieniać. Nie da się żyć przeszłością. Już bym nie wytrzymał w tamtym kabarecie" - mówił mi Piotr w 1986 roku. Kabaret miał 30 lat, on - 56. I dodawał: "...to jest święte miejsce kabaretowe (...) I dlatego geniusz tego miejsca przetrwa".

Nie mylił się. Właśnie zaczęli piwniczanie, od 13 lat bez Piotra, 55. sezon.

Wacław Krupiński
Dziennik Polski
18 września 2010
Portrety
Joanna Guze

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...