Plac bardzo teatralny

31. Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze

Każdy festiwal teatrów ulicznych łączy się nieodzownie z miastem, w którym się odbywa. Nie tylko z jego nazwą, ale także z klimatem w nim panującym, wyglądem poszczególnych miejsc, ich topografią, ludźmi tam przebywającymi.

Widz podczas oglądania spektaklu teatru ulicznego skazany jest na liczne niewygody – a to ma nie dość wystarczającą widoczność (tę zapewniają jedynie miejsca w pierwszych rzędach, tuż przy barierkach), a to bolą go nogi czy plecy ze zbyt długiego stania (cztery spektakle w ciągu dnia na stojąco to niemały wysiłek wbrew pozorom), a to jakiś sprzedawca czy też zwykły przechodzeń krzyczy coś przeszkadzając tym samym w odbiorze sztuki. Mimo tych niedogodności festiwal taki (na szczęście) nigdy nie narzeka na brak widowni - no, może z wyjątkiem sytuacji, kiedy zaczyna padać deszcz – moknięcia nie zniesie żaden widz, nawet najbardziej wytrwały teatroman. Zawsze, kiedy nadchodzi czas występu, przed barierkami wyznaczającymi przestrzeń gry gromadzą się ludzie: rodziny z dziećmi, grupy nastolatków, inni artyści, obserwatorzy, miłośnicy teatru czy sztuki w ogóle. Pewnie część z nich zostaje widzem zupełnie przypadkowo, ale czyż nie ma nic piękniejszego niż być mile zaskoczonym przez teatr, który „sam do nas przychodzi"?

W Jeleniej Górze odbywa się właśnie (3-4 sierpnia) 31. Edycja Międzynarodowego Festiwalu Teatrów ulicznych – najstarsza tego typu impreza w Polsce, wymyślona przez ówczesną dyrektor Teatru im. C. K. Norwida w Jeleniej Górze, Alinę Obidniak i kontynuowaną z powodzeniem przez kolejnych włodarz tej sceny. Obecna edycja odbywa się pod rządami nowego dyrektora – Piotra Jędrzejasa, który objął tę funkcję zaledwie kilka tygodni temu.

Co prawda tegoroczny festiwal – z powodu uszczuplonych finansów – trwa tylko dwa weekendowe dni, niemniej ma do zaoferowania mieszkańcom i turystom odwiedzającym to urokliwe miasteczko sporą dawkę kulturalnych wrażeń. Nie zawiodą się ani dzieci ani dorośli: każdego dnia prezentowane są bowiem zarówno spektakle familijne (popołudniami) jak i te o nieco bardziej złożonej fabule przeznaczone dla dojrzałych widzów (po zapadnięciu zmroku).

Sobotni grafik wypełniły spektakle teatrów polskich. Wszystkie prezentacje odbyły się w samym sercu Jeleniej Góry, tam, gdzie potencjalna publiczność jest zawsze, czyli na Placu Ratuszowym. Pierwszy ze spektakli – „Serce Don Juana" Krakowskiego Teatru Ulicznego Scena Kalejdoskop swobodnie potraktował topos tego najpopularniejszego podrywacza wszechczasów wykorzystując przy tym możliwości, jakie daj uliczna scena: szczudła, ognie, dymy i głośną muzykę. Kolejne przedstawienie – Teatru Formy z Wrocławia zaproponowała nam perypetie trójki... wojskowych kucharzy! Wesoła historyjka o gotowaniu zupy, utrzymana w koszarowym anturażu (czyli wszystko na zielono) okraszona była licznymi gagami i interakcjami z publicznością (wybrani widzowie musieli m.in. obierać ziemniaki, tańczyć a jeden z nich nawet ożenić się z piękną Czechosłowaczką). Obydwa spektakle nie wykorzystywały komunikacji werbalnej, lecz skupiły się na oddziaływaniu na widza ruchem zilustrowanym głośną muzyką. Przyjemnie oglądało się zarówno perypetie Don Juana jak i historię o zupie osadzoną w realiach PRL-u.

Po zapadnięciu zmroku, czyli o porze dla większości teatrów ulicznych najbardziej stosownej (ze względu m.in. na efekty pirotechniczne) przyglądaliśmy się Teatrowi Mariana Bednarka z Rybnika i jego wariacji na temat malarskich dzieł Kazimierza Malewicza pt. „Ballada o kwadracie". Nie sposób nie zgadnąć, który z obrazów był największą inspiracją dla twórców - oczywiście był to „Czarny kwadrat na białym tle". Spektakl jednak nie zyskał sobie zbytniej sympatii po pierwsze dlatego, iż artyści opóźnili swój występ o ponad dwadzieścia minut, a po drugie – dlatego, że nie był to spektakl komunikatywny. Inspirowany twórczością Malewicza, niewiele miał treści, za to dużo abstrakcyjnych sytuacji, z których nie można było utworzyć spójnej całości. Mankamentem był także fakt, iż aktorzy wykrzykując swoje kwestie byli kompletnie niesłyszalni, gdyż porozumiewali się bez mikroportów.

Na zakończenie pierwszego dnia Festiwalu (sobota, 3 sieprnia) obejrzeliśmy plenerowe widowisko poświęcone Stanisławie Przybyszewskiej, polskiej dramatopisarce z okresu międzywojennego, zafascynowanej rewolucją francuską, czemu upust dała w swoich dziełach (najpopularniejsze z nich to „Sprawa Dantona"). „Thermidor roku 143", bo taki tytuł nosiło widowisko, przygotował Miejski Teatr Miniatura z Gdańska. Spektakl w reżyserii Lecha Raczaka, tuzy polskich widowisk plenerowych, był przedsięwzięciem na pewno godnym uwagi, jednakże niepozbawionym kilku mankamentów. Widowisko zostało przygotowane z rozmachem : na jego potrzeby wybudowane dwie potężne metalowe konstrukcje z podestami, na których występowali aktorzy. Na murach okolicznych budynków wyświetlano projekcie mające pomóc nam uporządkować działania postaci. W tle „sceny" usytuowano gigantyczną postać kobiecą, będącej muzą czy też metaforą wolności. Dzięki rusztowaniom twórcy zyskali kilka miejsc gry – owa symultaniczność skutecznie zdynamizowała spektakl, akcja toczyła się wartko. Jednakże pewne zastrzeżenia budziły: powaga tematu (widz wcześniej nieprzygotowany do odbioru spektaklu nie ma szans go zrozumieć), zbyt wielka ilość dialogów (można z nich było zrezygnować na rzecz ruchu, śpiewu, projekcji multimedialnych) oraz działania aktorów, które niekoniecznie były widoczne przez tłum widzów (odcinanie głów lalkom było kompletnie niezauważone przez współtowarzyszy oglądania). Niemniej spektakl był wart poświęconej mu uwagi między innymi dzięki świetnemu wykonaniu i kilku dobrym pomysłom inscenizacyjnym (na przykład gilotynowanie głów odbywające się na zjeżdżalni).

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny
5 sierpnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia