Plaster cytryny

"Porwanie Baltazara Gąbki czyli Smok & Roll" - Teatr Groteska w Krakowie

Czterdzieści lat temu całymi dniami byłem Winnetou bez Apanaczi, za sto dolarów dało się oszczędnie pociągnąć ze trzy bite miesiące, w czarno-białym telewizorze kreskowy Smok Wawelski, tropem porwanego Baltazara Gąbki, przez krainę Deszczowców sunął na dobranoc, a pół godziny później, na nitce między jawą a snem, słuchałem jak, w mitycznej pieśni kapeli The Doors, jeźdźcy burzy jadą przez burzę, i cichych pyknięć, kiedy wtopiony w mruk Jima Morrisona mój starszy brat Jacek rytmicznie wypluwał za okno tytoń podwędzonego ojcu Giewonta bez filtra, lękliwie zerkając zza firanki na kapryśny adapter Bambino i na klamkę drzwi wiodących do pokoju starych, bo przecież jakby tak matka wpadła znienacka - znów byłaby afera nie z tej ziemi, a ojciec, przyjmując pryncypialną orację i malowniczo rwąc włosy z łysej głowy, znów musiałby udawać, że w rodzinie stało się coś niewyobrażalnie grzesznego. Bo syn, tak jest, twój, Karolu, syn pierworodny pali! Zaprawdę, powiadam ci, Karolu: nie od parady blisko pada, co pada, od tego, z czego spada!...

Tak, przypomniało się. W sobotę, w Teatrze Groteska. Lech Walicki, co grał Smoka Wawelskiego - na kanwie opowieści Stanisława Pagaczewskiego skomponował i wyreżyserował seans “Porwanie Baltazara Gąbki, czyli Smok & Roll". Wróciły do mnie stare obrazy, stare dźwięki, stare noce. W przedstawieniu Walickiego tyleż o bajkową fabułę chodzi, co o fabułę pamięci, o mechanikę pamiętania.

Owszem, Największy Deszczowiec (Iwona Olszewska) porywa profesora Baltazara Gąbkę (kto lżej, niż Franciszek Muła, udźwignąłby tę wymagającą rolę znawcy kumkającego plemienia? Nikt!). Tak jest, wielka jaszczurka z jamy pod zamkiem montuje ekipę ratowniczą i rusza, by odbić profesora żabologii, który lubi tęczowe berety z włóczki i pieśni Louisa Armstronga, głównie tę o niezniszczalnej cudowności świata. I, rzecz jasna, wszystko kończy się radośnie, mimo knowań wiecznie zlanych deszczem wrogów. Słowem, sprawy w Grotesce mają się tak, jak bajka przykazała. Lecz jest coś więcej. Są smakowite fatałaszki Mnemosyne.

Opowieść Pagaczewskiego Walicki wtula w echa dawno wystygłej epoki, gdyśmy na dobranoc czarno-białe "Porwanie Baltazara Gąbki" chłonęli z nieudolnych ekranów a brat nasz, bądź siostra, pociąć by się dał, dała, za pocztówkę muzyczną z wolnego świata. U Walickiego ratownicza ekipa gra i śpiewa niegdysiejsze hity rockowe. The Doors, Armstrong, Rolling Stones, Elvis Presley, Bitelsi i żółta ich łódź podwodna. Przez ekrany, co stoją po lewej i prawej stronie sceny, suną naiwne niczym stare polskie dobranocki portrety stworów zwierzęcych i roślinnych. Węże, krowy, żaby, coś niby wierzby płaczące o pniach spiralnych. Jest ciepło, tak. Ciepło jak wtedy?

To też, ale głównie czuć na scenie ciepło nawiasu. Przecież ekipa wielkiej jaszczurki na perkusji i dwóch gitarach nie gra tak, jak grali tamci wielcy. I przecież ci, co śpiewają, nie śpiewają tamtych tekstów. Nie słychać rockowej angielszczyzny, słychać fikuśną polszczyznę Pawła Szumca, który niegdysiejsze szlagiery ambitnych dyskotek dla naszych uszu przysposobił. “Ja jestem siłacz/ i błyskawiczny jest mój cios,/ więc bracie wybacz,/ gdy Ci dam kuksańca w nos". Nie sądzę, by Morrison, Presley, John Lennon albo Mick Jagerr piali tę, bądź którąkolwiek z żartownych fraz Szumca. I dobrze - ich strata, nasz zysk. My piejemy. Przez godzinę i czterdzieści minut piejemy w Grotesce nasze pamiętliwe karaoke.

Tak, seans Walickiego to wzięcie w nawias tego, co i jak przywołujemy stamtąd. Tańcząca, rozśpiewana, w świetne kostiumy Małgorzaty Zwolińskiej odziana sceniczna nostalgia smakuje cierpko, lecz bez przesady. Żadnego ponuractwa. Ot, plaster cytryny na języku, cienki i lekki. Da się przeżyć. Jak da się przeżyć obrazy, co czasem przyłażą z przeszłości. Dzieciom, które na tym "Porwaniu Baltazara Gąbki" były - może kiedyś, na przykład za lat czterdzieści, przypomni się nie tylko fabuła, ale i to, że w istocie oglądały sposób, w jaki w 2010 starzy pamiętli siebie z jasnej epoki krótkich majtek i brata Jacka, który na burzowej pieśni Morrisona ćmił nocą podwędzonego ojcu Giewonta bez filtra?

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
15 października 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...