Po ciemnej stronie snu

"Trip 71" - reż. Igor Gorzkowski - Studio Teatralne Koło w Warszawie

Z "Trip 71", nowego spektaklu Studia Teatralnego Koło, wychodzi się z uczuciem niedosytu. "Szaleńczej podróży do wnętrza amerykańskiego snu" wyraźnie zabrakło... szaleństwa

Kultowa powieść Huntera S. Thompsona „Lęk i odraza w Las Vegas” dopiero w zeszłym roku, po 38 latach od premiery, ukazała się w polskim tłumaczeniu. W Stanach to już legenda – literacka jazda po bandzie, która pod przykrywką opisów licznych eksperymentów z kolejnymi używkami kryje gorzką analizę Ameryki lat 70.

Trwa wojna w Wietnamie. Kolorowy zryw hippisowski – wbrew oczekiwaniom – nie zaprowadził pokoju na całym świecie i zaczyna przynosić rozczarowanie. A Las Vegas jest idealnym mikroświatem, w którym skupia się całe szaleństwo zagubionej Ameryki. Thompson, który był bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń tamtych lat, zagląda pod przykrywkę idealizowanego obrazu tej epoki rozpowszechnionego przez chociażby musical „Hair”. Pokazuje ciemną stronę amerykańskiego snu.

Świat groteskowych upiorów

Zainspirowany książką spektakl Gorzkowskiego okazuje się jednak raczej sentymentalną podróżą w tamte czasy niż przeniesieniem tej narkotycznej jazdy Thompsona na scenę. Po raz kolejny reżyser wszechstronnie wykorzystuje swoich aktorów, podobnie jak w „Taksówce” nie dając im chwili wytchnienia między następującymi po sobie kreacjami.

Agata Buzek i Bartłomiej Bobrowski mają okazję pokazać się z różnych stron, balansując pomiędzy surrealizmem, grozą a śmiesznością. To faktycznie ta dwójka – wcielająca się w role: dwugłowego portiera o jaszczurczych nogach, białego misia czy elegancko ubranych karzełków – wygląda jak żywcem wyjęta z lekko upiornego, groteskowego świata Thompsona.

Gorzej z parą głównych bohaterów (granych przez Sławomira Grzymkowskiego i Wiktora Korzeniewskiego), którzy są zwyczajnie zbyt... normalni. Mają parę świetnych scen, ale ich jakość więcej zawdzięcza efektom niż ich grze. Tak jest w przypadku światła załamującego im podłogę pod nogami po zażyciu eteru czy absurdalnych erotycznych podskoków na batucie, które ćwiczą Laslo i poderwana przez niego nawiedzona malarka Lucy.

Ale już kluczowa w książce scena, kiedy naćpany Laslo moczący się w wannie namawia Duke’a do wrzucenia mu do wody magnetofonu (chce bowiem odejść przy dźwiękach „White Rabbit” Jefferson Airplane), nie ma w sobie nawet śladu narkotycznego szaleństwa, które jest największą siłą literackiego oryginału.

Puls zanika

Warto „Trip 71” obejrzeć choćby dla Agaty Buzek, która po filmie „Rewers” pokazuje tutaj zdecydowanie inną twarz. Ale jak na podniesione tempo prozy Thompsona, o którym opowiadał Igor Gorzkowski przed premierą, puls u widza podskakuje w Centralnym Basenie Artystycznym zdecydowanie za rzadko.

Agnieszka Rataj
Zycie Warszawy
9 stycznia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia