Po co/dlaczego
"Hamlet" - reż. Paweł Paszta - Teatr im. Wilama Horzycy w ToruniuNie wierzę w toruńskiego "Hamleta" w reżyserii Pawła Paszty. Nawet jeśli jest w nim coś szlachetnego.
Zamysł był ciekawy, bo zawsze warto najpierw zastanowić się nad przestrzenią spektaklu: Paweł Paszta postanowił, że w tym "Hamlecie" Elsynorem stanie się nie tylko scena Teatru Horzycy, lecz i całe jej zaplecze, a widzowie zasiądą dużo bliżej aktorów.
Okazuje się, że ta na co dzień ukryta przed publicznością architektura robi swoje. Przypomina na pewno dziedziniec zamku, ale po trosze przywołuje też atmosferę teatru elżbietańskiego.
Z kolei to, co uderza najbardziej, to czerń otoczenia, wyczuwalna, a także dosłowna. Niemal w tym kolorze są odsłonięte mury, zakamarki, no i stroje aktorów. To Szekspir żałobny, a może w ogóle opowiedziany przez starego Hamleta - jakbyśmy mieli spoglądać na świat z perspektywy jego trumny, a żałoba po nim naznaczała cały porządek rzeczywistości. I jakby to żałoba nie do przezwyciężenia ostatecznie pochłaniała również młodego Hamleta.
Jednak z przedstawienia Pawła Paszty poza ogólnymi refleksjami trudno wydobyć więcej. Dlaczego pianina, między którymi wszyscy w jakiś sposób ogrywają swoje kwestie, są aż tak istotne? Wyczuwalna jest tu fascynacja teatrem ruchu i tańca. Kłopot w tym, że w pewnym momencie zamienia się to w manierę. Poloniusz ukrywa się w pianinie, Klaudiusz i Gertruda stojąc na nim, zwracają się do Hamleta, inni budują wokół pianin własną choreografię, słowem - właściwie wszystko rozgrywa się w odniesieniu do tych instrumentów.
To teatr, w którym dominuje jeden inscenizacyjny trik. Czy zatem łatwo odnaleźć się w nim Hamletowi Tomasza Mycana? Mimo że próbuje trafić do widza, pozostaje gdzieś w dalszym planie i chyba ma świadomość braku powodu oraz celu swojego wysiłku. Jednak reżyser powinien go wyposażyć w świadomość zgoła inną.