Po co komuś stary klown?
"Zatrudnimy starego klauna" - reż: J. Celeda - Teatr Powszechny w ŁodziW gazecie pojawiło się ogłoszenie: "zatrudnimy starego klowna!". Odpowiedziało na nie trzech mężczyzn - stawili się w miejscu przesłuchania, aby spojrzeć wstecz i zmierzyć się ze swoją starością.
Filppo (Mirosław Henke), Peppinio (Marek Kołaczkowski) i Nicollo (Michał Szewczyk) nie spotykali się przez wiele lat. Ostatnio widzieli się, kiedy byli młodzi, pełni życia i ambicji. Występowali na scenach najpopularniejszych cyrków świata, byli ulubieńcami publiczności. Teraz stali się zgryźliwymi starszymi panami, z pomarszczonymi twarzami, w szarych strojach, w niczym nie przypominających kolorowych, zabawnych ubrań ulubieńców aren cyrkowych oraz z wielką walizką, która zamiast atrybutów cyrkowca skrywa pamiątki z przeszłości i staje się symbolem przemijalności.
Spotkanie starych przyjaciół jest powodem do przywołania ciekawych momentów z przeszłości oraz niezbyt przyjemnego zmierzenia się oko w oko z własną ułomnością i zbliżaniem się do zakończenia ziemskiego życia. I chociaż tytuł wskazuje, że zetkniemy się ze sztuką pełną zabawnych gagów, widzowie czekający na dużą dawkę humoru, do której przyzwyczaił Teatr Powszechny, mogą czuć się zawiedzeni.
Spektakl, pomimo kilku zabawnych scen, jest gorzką rozprawą o ulotności życia, jego przemijalności i najgorszym dla każdego człowieka zawieszeniu między życiem a śmiercią, międzyczasem, w którym jeszcze oddychamy, ale życie powoli w nas wygasa. Sztuka pokazuje, jak trudno jest się pogodzić z momentem, w którym zaczynamy odczuwać naszą starczą ułomność, kiedy cierpimy na otyłość czy przerost prostaty, wejście po schodach może wiązać się z atakiem serca, a przypomnienie sobie imienia najbliższych osób jest niesamowitym osiągnięciem. To czas, kiedy świat już niczego od nas nie oczekuje, a wszystko, co mamy, to wspomnienia.
Zastanawiające jest, dlaczego tak ciekawy scenariusz w zetknięciu z teatralną sceną staje się sztuką mało ciekawą, czasem wręcz nużącą. Trudno w samym scenicznym działaniu odnaleźć momenty naprawdę wciągające. Prawie dwugodzinne dialogi pełnych wyzwisk i wulgaryzmów, które zupełnie nie przystoją panom z czerwonymi nosami, wprowadzają na widowni wyraźne zniesmaczenie i znudzenie. Trudno też znaleźć uzasadnienie dla niektórych działań prowadzonych na scenie, a i z odczytaniem scen bywają problemy - to, co ma śmieszyć oburza, jak choćby wspomniane już zbyt częste używanie przekleństw, a to, co powinno powodować chwilę zamyślenia i refleksji, wywołuje salwy śmiechu. Za przykład może posłużyć zamknięcie w kufrze jednego z przyjaciół, czy niesamowicie żenujący pokaz cyrkowy klowna, który bardzo chce znowu bawić i być potrzebnym, a jawi się tylko jako nieudolny stary błazen.
Zdecydowanym plusem spektaklu jest bez wątpienia scenografia. Bardzo minimalistyczna - ogranicza się do kilku wielkich drzwi niczym ze starych domów oraz równie starych krzeseł i podłogi. Prowadzone bardzo dobrze światło dodatkowo podkreśla stare twarze postaci, a wszystko to potęguje poczucie zbliżającego się nieuchronnie końca. Muzyka również bardzo dobrze wpisuje się w akcję i stanowi świetne dopełnienie scenicznych poczynań.
Niestety to wszystko nie wystarcza, aby chcieć kolejny raz obejrzeć zmagania trzech starych klownów. A szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Spektakl bowiem zbiegł się z 50-tą rocznicą scenicznej działalności Michała Szewczyka, niestety wykreowanie postaci Niccolo nie okazało się rolą życia.